czwartek, 28 czerwca 2012

Mistrz potrzebny od zaraz

Szanowny Panie,

oczywiście, że ma Pan racje - przesadzamy z piciem. Ani to odpoczynek, ani też ucieczka od rzeczywistości... a w każdym razie nie taka bez skazy. Człowiek przeważnie robi z siebie debila i naraża się na wypłukiwanie magnezu przy tym. Ja nawet jakoś mam obrzydzenie do alkoholu ostatnimi czasy. To znaczy, jeśli 'ostatnimi czasy' można nazwać jakieś dwa ostatnie dni. Całościowo czuję się jednak jakoś nie za specjalnie. Mam nadzieję, że to przeziębienie, a nie jakaś dłuższa obniżka samopoczucia. 

Fizyczność wpływać musi jednak na ducha, bo i jakiś niepokój, i jakiś smutek dopada me myśli. Ja wiem, że w moim przypadku to żadna znowu nowina. Nie nowina dla Pana, ani dla innych osób postronnych. Dla mnie jednak to zawsze wydarzenie najwyższej wagi. No... ale nie sama melancholia ma w zasadzie znaczenie, ale wydarzenia towarzyszące. Na przykład zakwitające w głowie wnioski.

Wiem już na przykład, dlaczego nigdy w życiu nie będę nikim znaczącym. Nie domyśli się Pan. Otóż... jestem strasznym leniem. Niby banalne, bo przecież odkrycie własnego lenistwa nie jest znowu niczym nadzwyczjanym, ale jednak... Ja przez większość życia sądziłem, że można być leniem i jednak być kimś. Teraz myślę jednak, że w moim przypadku cud się taki nie zdarzy. 

Wie Pan, z wizyty w muzeum Franza Kafki w Pradze pamiętam niewiele (chyba nie jest to zresztą najwspanialsze muzeum świata). Dużo czytania, dużo czarnego, mało interakcji i raczej nudy. Pamiętam szuflady, pamiętam lustro przy schodach i kilka zamglonych faktów z życia pisarza. To, co jednak zapamiętałem, to fakt, że Kafka był wiecznie zmęczony. Nocami coś tam bazgrał, a w pracy przysypiał. Twierdził jednak, że to nie wina pracy, że czuje się w kółko i na okrągło, jak koń po westernie. Nie, nie, nie. Był zmęczony, bo pisał. Bo pisać musiał. 

Ja nie muszę nic. Czasem tak myślę, że jest we mnie jakiś ukryty zew. Ale naprawdę? Zew? Ech, raczej zlew. Dystans do swoich czynów prowadzić musi do nijakości. A nijakość to taka straszna trwoga. Choć nie zawszę tak myślę. I znowu dystans. I znowu spanie. I praca. I nuda. I pusto w głowie. 

Panie Stefanie, potrzeba mi chyba przewodnika. No przecież człowiek uczy się przez całe życie! Może ktoś stanie mi z batem nad głową? Halo! Halo! Mili Państwo - mam na pewno masę ukrytych i mocno zaniedbanych talentów. Będę pilnym czeladnikiem, to obiecać mogę. Czego oczekuję? Recepty na szczęście, na zadowolenie z siebie, na pewność swoich decyzji i czynów. Nie tak znowu wiele. Weźcie się ludzie zatem do pracy, bo ja tu czekam... Halo? Jest tam kto?! Haloooo!!!

Paweł D.
   

niedziela, 24 czerwca 2012

Szlachetny pijak

Szanowny Panie,

poczyniłem następujące obserwacje w kwestii alkoholu. Ostatnio miałem okazję wypić parę kieliszków wina, których ilość była akurat taka, że rozświetliły mi głowę, a nie ją zamroczyły. I zauważyłem, że niestety przesadzamy z piciem. A od końca wyglądało to tak... o 4 rano na Dworcu Śródmieście zwłoki leżały w kątach, które śmiało można posądzać o bliską znajomość z ludzką uryną. Inne "alkoholowe" trupy, noszone były przez zombiaków na procencie... większość jednak spała skulona na swoich kolanach. Ci co nie spali mieli maślane oczęta, ciężkie powieki, eteryczne głosy i ostry zapach potu. Ludzie po alkoholu mówią nieskładnie.

Sam jest Pan przykładem. Gdy spotkaliśmy się o północy w knajpie dwa dni wcześniej, to był Pan po paru głębszych i bardzo trudno się z Panem rozmawiało. Byliśmy, że tak napiszę, na innych poziomach/biegunach wtajemniczenia. I mimo, że chciałem znaleźć się w Pana stadium, aby iść krok w krok, dla otuchy, bo raźniej, to jednak nie dogoniłem już.

Alkohol także jest przyczyną błędnego postrzegania rzeczywistości. Proszę mi pozwolić posłużyć się przykładem. Pamiętnej nocy Panna J. stwierdziła, że grubo wyglądam. Cóż za mylne stwierdzenie. Nie mogę grubiej wyglądać, bo kontroluje swój brzuch. Znalazłem niezawodny sposób na tzw. paluszek. Wkładam mały palec do pępka i wiem, że wchodzi tylko do końca pierwszej kostki, a skoro tak to nie mogłem przytyć! Ha!

Noc Świętojańską spędziłem w Warszawie. Łazikowałem po mieście i rozkoszowałem się urokami zaułków Powiśla. Światło słoneczne nie chciało oddać wczoraj choć skrawka ciemnościom, więc kontury stołecznych budynków kontrastowały na tle nieba. Neony jakby nie świeciły w pełni, a ludzie zachowywali się jakby łóżko nie służyło do wypoczynku tylko innych przyjemnych celów. Wiadomo... wianki popłynęły do Gdańska, więc warszawianki nie miały co tracić.

Pisałem na początku, że nie umiemy pić. Nie ma w tym umiaru. Wydaje się, że szlachetne picie polega na znalezieniu tego złotego momentu, gdy myśli fruwają nad głową, a nie jej ciążą. Szczęśliwie wczoraj byłem szlachetnym pijakiem. Rzadko się mi to zdarza, ale jak widać zdarza. Gdy wracałem parkami, schodami, placami i uliczkami miasta to ptaki ćwierkały mi nad głową. Nie wiem, czy o 3.30 już się pobudziły, czy to moje myśli znalazły się w koronach drzew.

Z poważaniem,

Stefan W.

czwartek, 21 czerwca 2012

Varsavianistyka

Szanowny Panie,

to niesamowite. Wrzucił Pan swoją galerię zaledwie dzisiaj popołudniu (a może i wieczorem), a tu już nam oglądalność bloga znacząco podskoczyła. Co by nie mówić, to cyc ma moc.

Cycmamoc. Coż za dziwne brzmienie, nieprawdaż?

Czyli znowu Pan się szmacił po tym Olsztynie? Sam nie wiem, czy to miasto ma na Pana jeszcze jakiś pozytywny wpływ? Tylko Pan tam pijesz i szukasz przygodnych znajomości. Że co? W Warszawie nie masz Pan dziewczyn ładnych? A może są jakieś niemiłe? Karierowiczki? Za zimne? Za twarde? Obce? Jakie są dziewczyny ze stolicy?

Irena Santor śpiewała, że najpiękniejsze warszawianki to przyjezdne. Ale może to tylko złośliwostka?

A Pan rzuci okiem na to. Warszawianki 1993 (tylko niech Pan może w całości nie ogląda, bo się strasznie tnie, tylko tak poglądowo - co za tendencyjny prowadzący. Wszystko inne, a jednak wydaje się, że pozostało bez zmian).


Dziewczyny z Warszawy 2011:

Policjanci z warszawskiego Mokotowa zatrzymali dwie młode kobiety, które po pijaku zaatakowały i pobiły motorniczego. Mężczyzna zwrócił im wcześniej uwagę, bo szły po torach...


Policyjni wywiadowcy zauważyli w rejonie ulic Puławskiej i Goworka stojący na światłach awaryjnych tramwaj. Na zewnątrz stało kilka osób. Wszystko wskazywało na to, że w środku doszło do awantury.
Kiedy funkcjonariusze podjechali bliżej okazało się, że jeden z mężczyzn ma zakrwawioną twarz i podartą marynarkę. Był to motorniczy tramwaju. Mężczyzna mocno oberwał od dwóch kobiet, którym zwrócił uwagę, gdy maszerowały po torach, blokując przejazd.

20-letnia Anna C. najpierw zwyzywała motorniczego, a potem rzuciła się na niego z pięściami. Kilka razy uderzyła go w twarz. Po chwili dołączyła do niego 23-letnia znajoma, Dominika D. Nikt z pasażerów nie zareagował! Sytuację opanowali dopiero policjanci.

Obie agresorki były pijane. Młodsza miała ponad promil, a starsza niemal dwa promile alkoholu w organizmie. Noc spędziły w policyjnym areszcie. Teraz mogą trafić za kraty nawet na 3 lata.


A ja dziś wrzucam do torby "Emancypantki". Zbierałem się do tej książki od dawna, ale to dziś jest ten dzień. Sprawdzimy warszawianki 1870. 

Ahoj!

Paweł D. 

środa, 20 czerwca 2012

Kętrzyński fetysz

Szanowny Panie,

a gdzie wódka, wałęsanie się i kobitki...? Czekam aż Pan zabierze mnie na jedną z tych swoich słynnych podróży po nocnej stolicy. Poszukam inspiracji do pańskiego wieczoru kawalerskiego.

Sam wałęsałem się po znacznie mniejszym Olsztynie. Szkoda, że nie skończyłem kąpielą w wodzie, ale podobno przed Świętym Janem nie wolno. Byłem za to na swojej Starówce, pełnej miłych wspomnień. Odwiedziłem swoje kochane barmanki, które nie są czułe na moje umizgi. Może dlatego, że zwykle jestem pijany, gdy z nimi gadam. No ale mam silną ekipę dziewcząt. Przyjemnie pić z takimi Pannami: chichotki, skrzące oczy i zapach skóry. Czułem się lepiej niż sam Hugh Hefner. W zasadzie taki wstęp przygotowałem dla Pana, żeby poznał Pan najpiękniejszą stronę Warmii i Mazur... czyli właśnie kobiety. A chyba nie ma lepszego dokumentalisty tego o czym piszę niż kętrzyński fotograf Andrzej Fetish Frankowski. To ja się już zamknę, a Panu pozwolę oddać się w ręce męskiego spojrzenia na uroki natury.










Zdjęcia pochodzą ze strony Andrzeja Fetish Frankowskiego www.andrzejfrankowski.pl/blog. Autor prowadzi także warsztaty fotograficzne we wrześniu tego roku. Myślę poważnie o udziale.


Miłego


Stefan W.


P.S. To jeszcze trochę tych małych arcydzieł.



wtorek, 12 czerwca 2012

Rozbierany


Szanowny Panie,

w powietrzu już zapach bitwy z Rosją. Piłką ja się nie interesuję i nie o piłce piszę. Ciekawią mnie bardziej nastroje społeczne. Dziś jeszcze nic nie wiadomo. Jutro może nie zdarzyć się nic, ale może przecież zdarzyć się coś strasznego, coś nieodwracalnego. Ale czy to nie Pana koledzy nakręcają to wszystko? Czy nie czyhają na pozaboiskowe sensacje? Władcy marionetek. 

Ja jestem właśnie przy drugim piwie i zaczynam też się czuć jak marionetka. Ale chodzi mi raczej o ten sam poziom bezwładności kończyn. Dwa piwa (a na razie nawet nie to) i już takie skutki – to doprawdy smutne. Myślę wszak, że nie chodzi jednak o „skutki woltaży” (jak rzekłby Wilku WDZ z Hemp Gru). To raczej ta przedślubna krzątanina skutkuje brakiem mojej regeneracji. I tyle jeszcze przed nami. Muszę się nauczyć tańczyć przede wszystkim. A znikoma jest na to raczej szansa. Musimy dojechać do wszystkich z zaproszeniami. Oj, Panie – trzeba załatwić jeszcze sto tysięcy różnych rzeczy. Odnoszę jednak wrażenie, że wraz z Panną J. nie tworzymy pary mistrzowskich organizatorów. A myślałem, że jednak jesteśmy tacy zwyczajnie zajebiści i wszystko nam zawsze będzie szło jak z płatka. Hm…

O, a skoro mowa o ślubie, to mam pewne takie pytanie. Ja tak wiem, że to może dziwne miejsce na takie pytania, ale… skoro już jesteśmy tacy wylewni, i do ludzi, i w ogóle pełen ekshibicjonizm, to w zasadzie… Ech… Nieco się krępuję wciąż, więc musi mi Pan wybaczyć. Zresztą, już wcześniej miałem zapytać… ale jakoś się nie składało. Więc, zatem, i w ogóle:

Czy może przypadkiem nie zechciałby Pan zostać moim świadkiem?

O? Naprawdę? To bardzo miło z Pana strony. Cóż, dziękuję bardzo. Wiedziałem, że mogę na Pana liczyć. Nie wiem, co prawda, czy ludzie z Pana przeszłością, mogą zostawać świadkami, ale jestem pewien, że jakoś to rozwiążemy. 

No! Zatem sprawa załatwiona. Uff! A miało być tak ciężko!

Świetnie. Zatem do rzeczy. 

Jeśli chodzi o kawalerski, to oczywiście nie chcę żadnych gołych bab (bo przecież jest oczywiste, że moje poczucie estetyki prawdopodobnie nie zniosłoby jakiejś dresiary niezgrabnie wywijającej pupą – a przypuszczam, że na więcej ze skromnej składki się nie uzbiera). Może w kosza po prostu byśmy zagrali i wypili po piwku? To by mi odpowiadało niezmiernie. Ale oczywiście nie chcę jakoś znacząco  ograniczać Pańskiej wyobraźni. A skąd. 

A ze smutnych rzeczy. Boston Celtics przegrali po siedmiomeczowej  batalii z Miami Heat w finałach konferencji wschodniej, co oczywiście niezmiernie mnie zasmuciło. 

A z wesołych. Wracałem wieczornym autobusem i słuchałem The Misfits. To był zespół! Bezczelny, bez kompleksów. Ach! Kiedy ludzie myślą o klasyce punk rocka, to oczywiście zawsze kończy się na Sex Pistols i The Clash, a z amerykańskich na Ramones.  Tymczasem The Misfits stworzyli coś zupełnie oryginalnego, a to coś nazywa się dziś horror punkiem. Co to za głupota? To takie połączenie filmów klasy B z muzyką klasy B. Mieszanka doprawdy wybuchowa. Zachęciłbym Pana do posłuchania, ale obawiam się, że może to do Pana jednak nie przemówić. Nic nie poradzę – ja jednak lubię krzykaczy i niezgrabnych dostawców hałasu. Może, jak to Pana zainteresuje, to kiedyś napiszę o tym, coś więcej. 

Pozdrawiam,

Paweł D.

czwartek, 7 czerwca 2012

Czereśnie już są

Szanowny Panie,

ludzie są niezwykli. Ostatnio bawiłem się przy rum-punchu (przypomniałem sobie smak Karaibów) ze znajomymi podróżnikami i żeglarzami. Poznałem kolesia, który organizuje rejs drewnianym, odkrytym jachtem na koło podbiegunowe wzdłuż wybrzeża Norwegii. A propos: szuka załoganta. Płynie się we dwóch, odkrytym jachtem, żadnych wygód. Sprawa jest wyczynowa, więc jak ktoś chce to dysponuje kontaktem i szczegółami. Wyprawa wyrusza na początku lipca.

Chodzi mi o to, że to świetna sprawa, gdy w jednym miejscu znajdą się pasjonaci. Każdy z nich opowiada o swoim "koniku" z tym charakterystycznym błyskiem w oku. Tacy ludzie inspirują.

Pisze Pan o tym błękitnym niebie i zagubionych wsiach przy nitkach asfaltu. No i muszę Panu powiedzieć, że nie trzeba wyjeżdżać gdzieś daleko w świat, w Polskę, żeby spotkać takie wioski. Wybrałem się w tym tygodniu rowerem nad Wisłę. W Gassach dotarłem nad wijącą się rzekę i pojechałem w górę. Ptaki ćwierkały, muszki wlatywały mi w gębę, zapach wody mieszał się z zapachem pola. Potem dotarłem nad aleję czereśni. Piękne drzewa z dorodnymi, dojrzałymi owocami przyciągnęły kosy. Przegoniłem rozwrzeszczane ptaki i zabrałem sie za pałaszowanie czereśni. Moje pierwsze w tym roku, prosto z drzewa. Lubię myśleć, że to dla mnie dobry rok. Poprzedni był zaskakujący. Nawet nie pamiętam czereśni. Jak już nażarłem się, a musi Pan wiedzieć, że te najfajniejsze rosły dość wysoko, więc musiałem wdrapywać się na rower i drzewo żeby je zebrać, przypomniały się mi Kozienice. Kiedyś jechałem do wuja te 80 kilometrów tylko po to, żeby zerwać czereśnie. Było ich tyle, że żarłoczne kosy były wybawieniem. Niech się ptaki najedzą.

W tym podniosłym-nostaligcznym i wesołym nastroju ruszyłem rowerem dalej. Byłem już zmęczony czereśniami, forsującą trasą, w łydki wydzielał się kwas i zaczynały boleć. Było bosko. Jadę sobie, zagubiony w niewielkich asfaltowych uliczkach i widzę sympatycznego pana, koszącego trawę. Gdy przejeżdżam obok niego nasz wzrok się spotyka. Widzę, że jest zmęczony pracą. Uśmiecham się zatem do niego i mówię mu "dzień dobry panu". On na mnie trochę spode łba spogląda i nic nie mówi. Jadę dalej. Nikogo nie ma na tej trasie i gdy jestem w bezpiecznej odległości 200 metrów słyszę za sobą:
- Ty Chuju!!!

Jadę dalej. No bo przecież nie odwrócę się na to wyzwisko. Nie jestem chujem.

Pozdrawiam

Stefan W. 

wtorek, 5 czerwca 2012

Niebieski, ognisty

Szanowny Panie,

wszystko co dobre, kończy się niestety nazbyt szybko. Od czwartku do poniedziałku miałem swoje małe wakacje. Czerwony autobus, Berlin, spacer, śniadanie na ulicy, mur, metro, kawa, lody, koncert, skoki, przepychanki, krzyki, śpiewy. Taki był czwartek. I był to dzień dobry.  Niemcy w większości są narodem niemrawym, Soundgarden jest już raczej zespołem dla emerytów, a do tego przyszło mi skakać pod sceną w ulewnym deszczu, ale i tak czułem się dobrze… Było głośno, było mokro, gorąco, a i paluchy zdeptano mi niemiłosiernie.  Może za bardzo sentymentalnie, może niezbyt świeżo, ale w zasadzie dobrze. Do tego nasz gospodarz –Thomas (czy może Tomas – nie wiem) okazał się strasznie fajnym gościem. Jest artystą, i żyje jak na artystę przystało – bez narzucania na siebie niepotrzebnych ciężarów społecznych oczekiwań. Rubika nazywa, cytuję: małym chujem, nie przepada za ludźmi z kijem w dupie – generalnie człowiek bardzo pozytywny. Do tego ma całe pudła płyt winylowych i jeszcze klika kompaktowych. Jak widać artystom żyje się w dzisiejszych czasach całkiem, całkiem. Aż pomyślałem, że jednak nie byłem taki głupi, chcąc zostać muzykiem.

Piątek spędziłem w drodze. Polski bus jednak trochę się wlecze. Ale ja lubię jeździć. Patrzeć jak wstęga asfaltu ciągnie się po horyzont, jak znika pod kołami. Lubię przede wszystkim patrzeć na lasy i małe domki pogubione gdzieś po świecie. I myśleć o tych ludziach, co się z tymi domkami razem gdzieś tam zgubili wśród tych pól i łąk. Zastanawiać się, jak żyją. Fantazjować o codzienności w małych miasteczkach, gdzie świat jest mały i znany.

W sobotę znowu jechałem – do Pana A. I myślałem nawet, że nie zdążę może na ślub i weselicho. Ale na szczęście Panna O. okazała się kierowcą dosyć sprawnym i się udało. O uroczystościach tych pisać nie będę. Bo to trzeba było po prostu przeżyć, jak sam Pan wie, bo przeżywał je Pan także razem ze mną. Super było, co nie? Tylko się w tamte okolice sprowadzić i owce zacząć hodować. Piękna sprawa. I to jedzenie! Doskonałość.

A teraz znowu ten wtorek cholerny. Ach, czemuż to, czemuż muszą istnieć komputery i papiery, i procedury, i umowy…  przetargi, konta, szefowie, fotele biurowe i cholerne pieniądze? Czemu muszą istnieć małe zamknięte przestrzenie z ograniczonym dostępem do światła i ze sztuczną temperaturą z klimatyzacji? Czy czasu na pewno nie można zatrzymać lub spowolnić chociaż? Wsadzić kij w szprychy. Wysadzić wagony. Ustawić mur nie do przebicia. I znak stopu czerwieńszy od krwi. Kurna, ludzie, przecież niebo jest takie niebieskie.

Miło spojrzeć w niebo. Ogrzać twarz w słońcu. Miło poczuć, jak krew pulsuje w żyłach. Miło czuć ziemię wilgotną. Dotknąć jej dłonią. Wtulić się w nią.

Dobrze było w tej Wysowej.

Paweł D.

PS. Ten Pana ostatni post, to jakby zupełnie o Pannie J. był pisany. Tylko mnie Pan utwierdził w mojej decyzji.  Tylko, co znaczy mniejsza? Bo to mnie tylko trochę nurtuje...