wtorek, 31 lipca 2012

Tony pierzastych


Szanowny Panie,

Co jest cięższe – kilogram pierzy czy kilogram ołowiu? A tona pierzy? A pierzy, czy pierzu… bo u licha – chyba nie pierza? Od tego wszystkiego cięższa musi być dziś moja głowa. Pańska głowa nie mogła być wcale dużo lżejsza po sobocie i niedzieli. Lżejsza by była na pewno, gdyby nie potłuczona głowa Pana Piotra, która jednak też mi po głowie chodzi. Kurcze, przyznaję, że i moja to wina być mogła, bo podobno wcale nie łagodziłem atmosfery na Różowej Wareckiej, ale to człowiek taki głupi właśnie po alkoholu. 

Pan Piotr na szczęście dziś już mówił, że jest lepiej niż wczoraj. Pan Julian jest młody, więc kilka siniaków mu też nie zaszkodzi, a wszyscy wszak jednogłośnie twierdzimy, że wypad Pan zorganizował niczego sobie. Przyroda, piwo, ognisko, szpital… hm… aż przykro żegnać stan kawalerski. 

Dziękuję zatem Panie Stefanie za trud włożony w układanie tego wszystkiego. Wiem, że wcale nie jest to takie proste i przyjemne (zwłaszcza, że znam swoich nie łatwych kolegów wszelakich).  Ma Pan wyczucie, bo tego mi właśnie trzeba było – posłanie z szyszek pod niebem gwieździstym wciąż służy mi nieźle i to jest pozytywne spostrzeżenie. Wódka jak zwykle nie służy mojemu żołądkowi – to jest znowu  spostrzeżenie żadne. Oczywistość.  

Szyja mi się tylko teraz łuszczy od tego słońca, co nas tak spalało. Dobrze chociaż, że załatwił mi Pan kapelusz Hucka Finna – uratował moją nieskazitelną facjatę przed żółtym-okrągłym, a przed zaślubinami to przecie bardzo istotne, żeby z nosa się kawałki skóry nie odrywały.

Przed zaślubinami… to bardzo, bardzo dziwne, że to już zaraz, za tydzień. Czy Pan się jakoś czuł przed ślubem? Bo nie wiem do końca, czy jest jakaś etykieta uczuć przedślubnych? Nie chciałbym przecież poczuć czegoś nie tak. W moim wieku zasady to podstawa i każda inna postawa wydaje się bezzasadna. 

Paweł D.

PS. Też mam siniaka! Na żebrach! Myślałem, że to może od kosza, ale nie, bo dopiero wczoraj zaczął boleć. Może zatem też trochę nieświadomie w bitce jakiejś uczestniczyłem, hę? Tylko nie wiem dokładnie skąd się wziął, więc nawet jeśli, to się chyba nie liczy. Cholerka. 

sobota, 21 lipca 2012

Wyprawa do piwnicy

Szanowny Panie,

co jakiś czas zaglądam do tej mojej piwnicy i wyciągam stamtąd jeden karton. Bardzo uważnie go wybieram, bo nie chcę wziąć czegoś co nie jest mi potrzebne, co ma zostać w piwnicy, zamknięte na klucz, zawiązane sznurkiem z kokardką. A zatem wybieram te kartony i powoli sprowadzam się do siebie, do domu... Dziwnie tak nazwać przestrzeń, w której się żyje. Bo czym jest dom? Cejrowski pisał, że to miejsce gdzie jest serce. Głupi ten Cejrowski. Twierdził, że dom nosił przy sobie.

A zatem sprowadzam się do kuchni, łazienki, sypialni i pokoju. Wybieram ściany, na których mam powiesić obrazy, przyglądam się pamiątkom, które chowam na dno wielkich kartonów, inne długo przeglądam, jeszcze inne... no nie ważne. Nie zgadzam się z tymi ludźmi, którzy mówią, że kurzołapy są niepotrzebne i tym podobne. A mnie potrzebne. Może mam to po babci, w domu której jest tyle rzeczy? Dla mnie jest ważne, że widzę w nich wydarzenia, sprawy o których już zapomniałem. Znajduje np. bęben ze skóry małpy, który należał do mojego dziadka i przypomniałem sobie, jak starałem się zachować absolutną ciszę, żeby nie zagłuszyć jego osłuchiwania mnie, gdy kontrolował mój stan zdrowia. Jak mierzył puls na swoim zegarku i ile miał plam wątrobowych na dłoni. Pamiętam, że raz do niego zszedłem pochwalić się, że nauczyłem się gwizdać. Pogratulował mi. Nie wiedział, że go oszukuje, bo wynalazłem takie urządzenie, które ukryłem między zębami i to ono gwizdało, a nie ja.

Przeglądam te swoje rzeczy i znajduje zdjęcia, o których Panu już wspominałem. Jestem na nich taki chudy, że z przerażeniem patrzę teraz na siebie. Znalazłem np. zdjęcie jak z wujkiem Zygmuntem i ciocią Joan siedzieliśmy u nich na tarasie. Ile tam było dobrego jedzenia! Kupili nawet nam polską kiełbasę, żebyśmy poczuli się jak u siebie. Pamięta Pan, że któregoś dnia zgubiłem cały swój notes i okazało się, że go wujek odnalazł i pojechaliśmy do tego genialnego budynku, w którym za 1 funciaka zwracają rzeczy tym, którzy coś zgubili? Albo przypomniałem sobie, jak zarobiliśmy nasze pierwsze pieniądze. Poszliśmy do tego malutkiego sąsiada cioci Joan i zajęliśmy się jego żywopłotem. Pamiętam jak mieszkał i że wydało się mi, iż to jest jakichś hobbit (tak był mały i w tak maleńkim domku mieszkał). On kochał konie. Namiętnie oglądał wyścigi.

Znalazłem wśród swoich rzeczy też moją najważniejszą książkę. Dokładnie wiedziałem gdzie leży, bo o nią bardzo dbam, ale mimo to lekko porwała się okładka (to wszystko przez te moje przenosiny, non stop od paru lat żyję na walizach i kartonach). Ta książka, a raczej książeczka to pięknie wydany wiersz Gałczyńskiego: Zaczarowana dorożka. No to usiadłem i przeczytałem: Zapytacie Artura, daję słowo nie kłamię, ale było jak ulał sześć słów w tym telegramie: Zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń...

I ja ten wiersz czytać mógłbym codziennie rano na śniadanie i nim kończyć dzień. I pamiętam jak kiedyś na żaglach popłynęliśmy do leśniczówki Pranie i obiecałem sobie przeczytać ten wiersz na scenie Teatrzyku Zielona Gęś i mimo że dzieliła mnie tylko furtka to nie zrobiłem tego. Zaniechane sprawy mszczą się. Tak myślę, więc jak kiedyś będę w pobliżu to wstąpię tam i przeczytam ten wiersz, z mojej ulubionej książeczki na półce. Pamiętam jednak, że tamtego dnia wiało wspaniale, potem była flauta i znów burza, i grad!!! Pamiętam ten grad, mam nawet jego zdjęcia. Pięknie to wyglądało, a my byliśmy tacy mokrzy i cholernie szczęśliwi. Szkoda, że nie wszystkie dni są takie. Ale może nie docenialibyśmy tych wyjątkowych. To są dni, w których ma się wrażenie, że płuca to za mało, aby wciągnąć całe otaczające powietrze. A chce się je wciągnąć, bo szkoda każdej chwili. Szkoda, że nie przeczytałem wtedy tego wiersza.

Ale mi się na wspominki zebrało. To przez te rzeczy z piwnicy. Ciekawe jakie jeszcze rzeczy zgromadzę i o czym lub o kim będą mi przypominały.

A co do pańskiego pomysłu, abym za Pana zatańczył to daj Pan spokój. Wszyscy wiemy jak Pan tańczysz i nikogo Pan nie zaskoczy. Rób Pan swoje, bujaj się Pan po prostu z nogi na nogę a potem to już pójdzie. Fajnie będzie.

Pozdrawiam

Stefan W.

wtorek, 17 lipca 2012

Huczka


Szanowny Panie,

Rozważna i romantyczna jakoś wcale mnie nie dziwi w Pana przypadku. Pan w ogóle żyje w jakimś świecie bajkowym.  Ja z fantasy od Jane Austen wolę już nawet tego przeoranego na wszystkie strony Tolkiena.  Nie dziwota, że czasem między nami nawet nici porozumienia nie ma. Szkoda gadać. W zasadzie jednak wypowiadać się nie powinienem, bo ani filmu nie widziałem, ani książki żem nie przeczytał, więc co ja będę kobiecinę z góry szkalował.

Dosyć jednak o babach. Przejdźmy do męskich spraw. O co też Panu chodzi z tym wieczorem kawalerskim, Panie Szanowny? Że gdzie ja Pana wrobiłem? Przecież to zaszczyt Pana kopnął i powinien się Pan najzwyczajniej w świecie tarzać w zadowoleniu. A Pan narzekasz. Wstyd. Ale może Pan za bardzo się przejmujesz? Bo widzisz Pan – ja wcale na ten kawalerski nie chcę robić nie wiadomo czego.  Niech Pan pomyśli w ten sposób : czego ja – Stefan - bym oczekiwał? A później niech Pan zrobi coś zupełnie odwrotnego i będzie dobrze z pewnością. Błagam tylko o nie zmuszanie mnie do niczego ekstremalnego. Musi Pan wiedzieć, że mam klaustrofobię i lęk wysokości. Wszelkim skokom (zwłaszcza adrenaliny) mówię stanowcze: nie! To tak żeby była jasność. W ogóle niech Pan nie myśli za dużo. Bo tej Pańskiej ułańskiej fantazji, to się trochę obawiam. Ja jestem spokojny człowiek. Wystarczy mi, że kilka kieliszków wypiję, słów kilka zamienię z kolegami starymi, w mordę dam komuś, jak się napatoczy… no takie wie Pan, tradycyjne rozrywki raczej preferuję.       

Może pójdziemy na nowego Spider-Mana? Czy to niemęskie?

Jezu! Co też wypada mężczyźnie? No nic po prostu. Tylko wóda, baby, samochody i sport! Cóż za obłęd! I jak tu człowiek może zwyciężyć wojnę płci, jeśli wbija mu się do głowy takie potworne schematy od dziecka?! Toż to się z nas robi jakieś półmózgi!

A gdyby mężczyzna był taki Rozważny i romantyczny? To z zasady byłby przegiętą ciotą. A kobiety mogą! Taka to sprawiedliwość.

A może PlayStation Pan załatwisz i w Mortal Kombat popykamy?

Mi przyszła żona już zapowiedziała, że z Playki nici, bo i telewizora nawet mamy w życiu nie mieć, więc byłoby to może i odpowiednie pożegnanie z wolnością.  Czy nie?

Ach, zrobisz Pan, co zechcesz – ale nie mów Pan, że nie próbowałem pomóc!

Powodzenia!

Paweł D.

PS. Słyszałem, że istnieje taka stara tradycja, że deleguje się świadka, do wykonania w zastępstwie pana młodego pierwszego tańca na weselu. Jest to – jak mówią znawcy starych obyczajów – wielki honor dla drużby. Myślę, że jestem skłonny obdarzyć Pana tą łaską. Proszę być zatem zwartym i gotowym…

poniedziałek, 16 lipca 2012

Rozważna i romantyczna

Szanowny Panie,

mam nadzieję, że masaż rozluźnił pańskie zwoje myślowe.

Ja tam się ojcu nie dziwię. Człowiek ma zawsze nadzieję. Nadzieję na to, że najbliższa osoba, czyli w tym wypadku syn tylko... zbłądził. Nie jest gnidą i że wróci, przeprosi i się zmieni. Rozumiem zatem łatwowierność ojca, który ma nadzieję (umiera ostatnia, jeżeli w ogóle). Rozumiem wkurzenie brata (przecież był okej). Nie rozumiem tylko syna marnotrawnego. Facet bez honoru. Postanowił wrócić do ojca, gdy nie miał odzienia i był głodny. Nie wcześniej. Żeby jeszcze wytłumaczyli, iż nie wracał bo mu duma nie pozwalała. Duma? Daj Pan spokój. Piszą wyraźnie:

Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie;

Czyli nie z powodu dumy, tylko żołądka. Niby przyziemne, ale chyba prawdziwsze, bardziej życiowe. Cóż z tego? Skoro mam pewność, że oszukuje. Ojciec (naiwnie) sądzi, że jest szczery w tym co mówi. Naiwność jest piękna. Daje nadzieję, że ludzie są tacy jak my. Dlatego myślę, że marnotrawny syn się zmienił, że zrozumiał prawdziwie swój błąd i dlatego nie dziwię się ani ojcu, ani bratu. Skoro syn marnotrawny przeprosił i głęboko żałował (nie dziwne skoro ledwo dychał i był głodny jak wilk) swojego postępowania to jego słowa mają znaczenie. A jednak nie! Panie Pawle za słowami muszą iść czyny. A najlepiej żeby czyny nie potrzebowały słów. O tym przypomina piękny film wyprodukowanym przez BBC: Rozważna i Romantyczna.

Miałem dzisiaj biegać, ale jak to zwykle bywa zostałem na chwilę w domu i aby rozluźnić się trochę zacząłem oglądać jedyny film jaki miałem, czyli właśnie Rozważną i Romantyczną. Co za ekranizacja! Nie będę pisał, że baby są głupie, bo to każdy wie. Podobnie jak każdy zdaje sobie sprawę, że chłopy też nie grzeszą mądrością. Ale ten film trzymał mnie w napięciu do końca. Nie wiedziałem, czy Rozważna rozumie, że Edward ją kocha, tylko nie może zdradzić się ze swą miłością, bo by nie dotrzymał obietnicy.
A w końcu czemu Romantyczna nie widzi, że ten Pan W. to zwykły szmondak, który lubi uwieść młode dziewczęta i je porzucać, a prawdziwym romantykiem (którego tak szuka) jest tuż obok oschły Pułkownik.
 
To były czasy i problemy dzisiaj już rzadko spotykane. Niektórzy cenili swoje słowo bardziej niż życie, a nawet szczęście. Słowo miało znaczenie. A skoro tak, to uważali, że inni także będą tacy sami. To były czasy, małżeństw majątków. Ci, którym się to podobało, brali w tym udział, a inni mieli to gdzieś i mimo, że żyli ubogo (ganiając za kurami) to byli szczęśliwi.

Lubię takie historie. Powie Pan, że są nieprawdzie. Że ludzie nigdy nie są biali i czarni. Że prawdziwe życie jest tam gdzie niuanse, szarości, zdrady itp. Egoiści. Jednak ja lubię myśleć, że gdzieś tam jest ktoś, kto mimo tych pańskich blizn jest uczciwy. No dobrze. Mam nadzieję, że chociaż stara się być uczciwym. Nie? Hmmm... niech przynajmniej raz, tylko raz przed sobą samym będzie uczciwy. Tak, aby nie brzydził się swojego odbicia lustrzanego.

Dobranocka

Stefan W.

P.S.
Aleś mnie Pan urządził z tym kawalerskim ;)

sobota, 14 lipca 2012

Żywot człowieka poczciwego

Łk 15,11-32

Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca:
"Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada". Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników. Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: "Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem". Lecz ojciec rzekł do swoich sług: "Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się". I zaczęli się bawić.
Tymczasem starszy jego syn przebywał na polu. Gdy wracał i był blisko domu, usłyszał muzykę i tańce. Przywołał jednego ze sług i pytał go, co to ma znaczyć. Ten mu rzekł: "Twój brat powrócił, a ojciec twój kazał zabić utuczone cielę, ponieważ odzyskał go zdrowego". Na to rozgniewał się i nie chciał wejść; wtedy ojciec jego wyszedł i tłumaczył mu. Lecz on odpowiedział ojcu: "Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi. Skoro jednak wrócił ten syn twój, który roztrwonił twój majątek z nierządnicami, kazałeś zabić dla niego utuczone cielę". Lecz on mu odpowiedział:
"Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy. A trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się"


Słyszał to Pan pewnie ze sto razy, a może i więcej. Mnie osobiście przypowieść ta zawsze nieco wkurzała. Już jako dziecko nie mogłem pogodzić się z niesprawiedliwością miłosiernego ojca. Czy bowiem marnotrawny zmieni swoje postępowanie? Nie. Bo to taki typ. Czy starszy syn przestanie się starać? Też nie. Będzie tak zapieprzał jak głupi, a tego koźlęcia i tak w życiu nie dostanie. Ale słusznie. I mądra to przypowieść. Frajerstwa nie powinno się nagradzać. A złego diabeł nie rusza – toż to samo życie. Nie wiem, czy widział Pan (lub może czytał) „Mechaniczną Pomarańczę”? Alex (główny bohater) to skurczybyk, jak ich mało. Zło wcielone. Chcemy go jednak zrozumieć, chcemy mu pomóc, i w zasadzie w końcu nawet mu kibicujemy. Co by było, gdyby Alex wyleczył się ze swoich zwyrodniałych zapędów/popędów? Wszak nie byłby sobą. Stałby się jakąś groteskową kukłą. Biedny Alex. Przecież to, co mu zrobili, to jakieś praktyki niedopuszczalne. Ten człowiek oddychać musi pełną piersią.

Mam tu też wycinek z artykułu, który przed chwilą znalazłem w sieci (autorstwa Pawła Kowalika). Rzecz o ludziach opuszczających polskie więzienia:
 W ogromnej większości przypadków, człowiek, który opuszcza więzienie (szczególnie po dłuższym wyroku) czuje się gorszy i odrzucony przez społeczeństwo, jest bezdomny, bo mieszkanie stracił podczas pobytu w więzieniu, ma zerwane więzy z rodziną (jeśli ją miał przed wyrokiem, zazwyczaj w trakcie odbywania kary ją traci), żona lub partnerka znalazła sobie już innego mężczyznę, dzieci nie chcą mieć nic wspólnego z tatą "kryminalistą", rodzice i rodzeństwo bardzo często nie chcą go już znać; jest schorowany, bo opieka zdrowotna w więzieniach pozostawia wiele do życzenia, a samookaleczenia na skutek presji otoczenia i zmian w psychice więźnia są na porządku dziennym, często nie ma żadnych kwalifikacji, a jeśli je miał, to dokumenty przepadły podczas pobytu w więzieniu, jest bezrobotny, bo nie umie skutecznie szukać pracy, a jeśli nawet trafi na obszar, gdzie łatwiej o pracę (...bo miejscowi wyjechali zagranicę), to kto zaryzykuje zatrudnienie byłego "kryminalisty"?, a jeśli nawet uda mu się podjąć pracę, to najpóźniej w ciągu 2 miesięcy już \komornik zajmuje mu wypłatę, cierpi na stany depresyjne, gdyż powyższy "katalog problemów", które wydają się nie do przezwyciężenia, przygniata go i paraliżuje jego aktywność.

Przestępca jest biedny. W zasadzie nie jest nawet przestępcą. Wszystko przez alkohol, narkotyki, brak perspektyw. Myśli Pan może, że ironizuję? Nie. Pomóżmy mu. Bądźmy miłosierni. Musimy.

Miłosierdzie to aktywna forma współczucia, wyrażająca się w konkretnym działaniu, polegającym na bezinteresownej pomocy. Samo współczucie nie przekładające się na działanie miłosierdziem jeszcze nie jest (Wikipedia).
  
Urwałem kabel, który łączy komputer z telewizorem i nie mogę obejrzeć filmu. Strata ta błaha doprowadziła mnie do potwornego globusa. Czaszka mi pęka i żal wylewa mi się uszami i dziurkami nosowymi. Jak człowiek chce mało, to w ogóle nic nie dostanie. Proste.

Słucham płyt z tego roku różnych. Takich, co mają dobre oceny na różnych portalach. I jakoś mnie męczą. Czy nikt już nie nagrywa dobrych płyt, czy ja już jakiegoś obrzydzenia dostałem do całego tego szmelcu? Zwariować można.

Ray Allen (mój ulubiony z obecnie grających koszykarzy) opuścił Boston Celtics, aby zasilić szeregi Miami Heat (drużyny, której w chwili obecnej nie lubię z całej ligi najbardziej). Pytam się: dlaczego?

W piątek wracałem do domu ostatnim autobusem. Kiedy przejeżdżałem przez Piaseczno, przypomniały mi się licealne czasy i przesiadywanie pod Domem Kultury. Naszła mnie chęć ogromna na Czerwoną Kartkę i nocną eskapadę z Panem Karaluchem. Pomyślałem, że jest piątek i w zasadzie zaraz będę na wysokości Żabieńca. Wysiądę tam i przejdę się do Pana K. On teraz przeważnie wieczorami jest w domu, więc może i udałby się plan z wódką, a i na eskapadę dałoby się pewnie starego kolegę namówić. Nie wysiadłem jednak.
  
Gustuję w dziwakach. Lubię tych, którzy innych irytują. Z psów lubię najbardziej kundle. Nie młode, ale też nie za stare. W filmach zawsze sympatyzuje z bohaterami drugoplanowymi. Chyba, że postać tę odgrywa ktoś bardzo popularny, bo wtedy też nie. Najlepiej, jak postać jest zła, ale ma w sobie coś pozytywnego. Lubię skazy i blizny. Porażki. Buntowników. Ale nie tych, którzy chcą zmiany dla wszystkich. Egoistów.
Zaraz wezmę masażera do głowy. Wiem, że jak samemu się z niego korzysta, to nie ma takiego efektu, ale co tam.

 Paweł D.

czwartek, 5 lipca 2012

Drążek w pokoju

Szanowny Panie,

słyszy Pan? Niech Pan posłucha...
.
..
...



.......................................


.............................................................







.............





..
.






Nic nie słyszę. To cisza. Taka cisza jakiej Pan nie zna. Słuchał Pan kiedyś jak brzmią gwiazdy? Należy wybrać się jak najdalej od domostw. Nie da się ich usłyszeć w pańskiej okolicy, bo jeżeli nie odgłosy gospodarstw to te od nocnych zwierząt zagłuszą Panu gwiazdy. Ostatnio czytałem jak jakiś podróżnik wybrał się na mongolski step. Nic niby nie ma, ale jak jest tak cicho to słychać było odgłosy domostw oddalonych o setki kilometrów. Można spróbować na wodzie, ale to też bez sensu. Trzeba mieć szczęście. Musi być flauta, łódka nie może rozbijać się o fale, już nie mówiąc o wyłączonych maszynach, klimatyzatorach. Słowem nie jest łatwo usłyszeć gwiazdy. Właściwie to trudno uwierzyć, że one jakoś brzmią. Nie słyszałem ich nigdy, ale potrafię sobie wyobrazić te dźwięki. Słyszy Pan? To cisza. Taka cisza, której nie zagłuszą nawet gwiazdy. A to cisza na pański apel, na poszukiwania Mistrza... Nie będzie go, bo to nie Mistrza Pan potrzebuje.

Kto jak nie Pan, Panie Pawle?

Wczoraj oglądałem Kamienie na Szaniec i Rudy, który jeszcze nie wie, że zaraz zostanie aresztowany, pobity i zabity przez Niemców na przesłuchaniach mówi tam do Zośki, że ten jest samolubem. Zośka powiedział chwilę wcześniej, że jak już miałby umierać to z bronią w ręku, żeby ta jego śmierć miała jakiś sens. Rudy odpowiedział, że to wieje na mile egocentryzmem. Czemu śmierć Zośki miałaby być inna niż śmierć innych warszawiaków? Czemu dorabiać do śmierci jakąś mitologię, sensowność i tą całą otoczkę? Czemu zatem Pańskie życie miałoby być jakieś szczególne? Ile nas jest? 7 miliardów! Czy może więcej? Dlaczego ktoś miałby zajmować się pańskim życiem? A co Pan chce? Sławy, pieniędzy, kobiet?? Artykułów na Pana temat, dostępu do narkotyków? Czy może widzi się pan jako specjalista od cząstki Higgsa? Chce Pan, aby cytowano Pana teksty, aby kobiety mdlały na Pana widok?

Jeżeli czegoś Pan chce to niech Pan to osiągnie. Lubi Pan coś to niech Pan to robi. Wystarczy chcieć - mówił Rudy, podciągając się 36 raz na drążku w mieszkaniu. Ja nie podciągnę się nawet raz, na swoje usprawiedliwienie powiem, że nie mam drążka w pokoju. Idę go kupić!

Sayonara

Stefan W.