niedziela, 4 stycznia 2015

Autostop z Konstytucji

Szanowny Panie,

pogoda używając silnych opadów i wiatru, próbowała zniechęcić mnie do życia. Na stronach internetowych informujących o tym, co jest i będzie za oknem, można było wyczytać o niekorzystnym biometrze. W samochodzie, którym jechałem, wycieraczki chodziły tylko na pierwszym biegu. Było to stanowczo za wolno dla zacinającego deszczu. Zielona strzała mojego najmłodszego brata, oparła się w ostatnich dwóch miesiącach, najazdu chuliganów, podających się za narodowców, którzy pod stadionem w dniu Niepodległości postanowili uczcić piękne święto walką z policją. Podobnie samochód ten przetrwał brak konsekwencji mojego młodszego brata, któremu starczyło sił na jego kupno, kilkukrotną naprawę, ale już nie może przeskoczyć załatwienia papierów do auta, przez co jeździ modląc się przy każdej kontroli drogowej. Mimo to, zielona strzała z wycieraczkami tylko z jednym biegiem, dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Nie chciałem być na tym deszczu, a jechałem z Bielan na plac Politechniki, przy którym mieszkam.

Deszcz w czasie podróży jest zbawieniem. To w deszcz najłatwiej złapać autostopa. Przekonałem się o tym wracając z pogrzebu Jana Pawła II, a także podróżując autostopem po Europie. Kilka razy ta zasada uratowała mnie w Ameryce Południowej. Czym gorzej na zewnątrz, tym ludź za kierownicą ma więcej serca dla włóczykija przy drodze z wyciągniętym kciukiem.

Sam Pan przyzna, że godzinę po północy na placu Konstytucji, nie mogłem spodziewać się autostopowicza. Minąłem go, mimo deszczu, który zacinał mi w samochód, a mu na głowę. Sumienie ugryzło mnie, gdy tylko zniknął mi z oczu. Tyle razy pomogli mi na świecie! Tyle razy deszcz uratował moją skórę przed noclegiem w rowie, w górach, w zimnie. Tyle razy... A ja będąc już niemal w domu, myślę o swojej wanno-kanapie. Niedoczekanie! Zrobiłem rogala, czyli nawrót na najbliższym możliwym skrzyżowaniu i w dwie minuty byłem z powrotem przy stopowiczu. Zdziwił się biedaczysko, że to zielona strzała się zastrzymała, przed jego nosem.

To zazwyczaj te najmniej wartościowe samochody biorą stopa. Zawsze chciałem, aby jakieś BieMWablju dało mi szanse na wygodną podróż po świecie. Potem przekonałem się, że to bez sensu. Właściciele takich samochodów, za dużo mogą stracić. A teraz lubię te stare rzęchy, które mnie biorą w podróż. Był taki ogrodnik w Szkocji, który przypominał mi sąsiada moich wujków z Anglii. Ten zakochany w koniach niziołek, u którego przycinaliśmy żywopłot. Taki sam ogrodnik, wziął mnie w zeszłym roku na stopa. Jechaliśmy pięknym, użytkowym trupem.

A zatem mój stopowicz wlazł chwiejnym krokiem do zielonej strzały, zatrzasnął drzwi i powiedział, gdzie jechać. Niedaleko, ciut-ciut, czyli za starym SAMEM, w dół, za Blue Cactusem wysiadł. W czasie jazdy nic nie mówił. Tylko dowiedziałem się, że trudny miał wieczór. Pyta się,
Ile się należy?
Mówię, że nic.
Serio?
Wesołych świąt człowieku.
Wyszedł, a drzwi chwycił chłopak stojący na przystanku.
Można? - pyta się.
Dajesz chłopie!
Co miałem człowieka zostawić mokrego na przystanku? Wziąłem i pojechałem z nim na Sadybę. Zawiany niemal w kukułkę. Gdy dojeżdża to samo pytanie:
Ile wyszło?
Nie wiem.
To ile się należy?
Daj mi 30 złotych na benzynę - mówię.
Masz 40!
Wracając, rozglądałem się po przystankach, czy komuś jescze nie pomóc w ten piątkowy wieczór.

Ukłony,

Stefan W.