czwartek, 8 kwietnia 2021

Siedzą i jedzą...

Szanowny Panie,

podobno święcił Pan jajka w Santiago de Compostela? A koszyczek z liny jutowej? Brzmi ciekawie. I jeszcze pierwszy dzień świąt na plaży – bosko! A Pani Karolina i tak twierdziła, że na pewno Panu smutno, bo wolałby Pan być tu z nami – w sensie z rodziną.  W sumie to nie wiem, jak to jest. Przez cały swój żywot zawsze spędzałem święta z rodziną. To aż niesamowite. No rok temu w składzie rodziny atomowej – ja, J. i dzieciaki, bo lockdown, ale nadal z rodziną. W zasadzie raz tylko było inaczej. Jak Panna J. (faktycznie jako panna jeszcze) była na Erasmusie we Freiburgu i  do niej pojechałem. Była to zresztą Wielkanoc bardzo udana z mojej perspektywy. Jakaś bardzo wiosenna i odświeżająca. Wie Pan, że pierwszy raz w życiu leciałem wtedy samolotem?! A chyba ze 28 lat już miałem wtedy! Co za dziwne z nas pokolenie – teraz Antek to leciał już samolotem w pierwszym roku życia. W ogóle jakoś wtedy wszystko było jakieś optymistyczne i zapowiadało się nieźle. No i w sumie, czyż nie tak właśnie być powinno? Jakby tak wpuścić tu nieco patosu… Wielkanoc to przecież czas odnowy. Ponowne narodziny.  

Ale w tym roku coś nie pykło, powiem Panu szczerze. Ni nadziei, ni wiary. To oczywiście subiektywne niezwykle. I nawet się wzbraniam z pisaniem, ale…

No, ile można jeść?! Na Boga! I co, że to dobre wszystko. Jak wróciłem w poniedziałek na wieczór do domu, to jakoś mi się odbijało już wszystkim. Tak okropnie. Jakby jajkiem pieczonym. I czułem się wyjątkowo niezdrowo. Nigdy tak nie miałem. Jakby cały mój układ pokarmowy już nie domagał. Białe kiełbasy, żurki, jajka, szynki, boczki, pasztety, indyki, zraziki. Do tego mazurki, serniki, murzynki. Zalewane kawą i wódką. Polskie dobro.

Do tego ruchu mało, prawie nic. W sobotę święcenie jajek. Na szybko, bo A. się musiał awanturować oczywiście. Potem cmentarz. Na szybko, bo A. awanturował się jeszcze bardziej (On teraz jakieś poważne przemiany przechodzi, ale to zupełnie oddzielna historia). Potem jedno kółko wokół domu w zasadzie. W niedzielę ja sam musiałem robić za prowodyra (a przecież ja nie taki pierwszy nigdy do tego), bo już na tyłku nie mogłem usiedzieć, i tylko dlatego zrobiliśmy rundkę na skarpę w GK. W poniedziałek niby można by wybiegać, bo śmigus dyngus, ale nawet to jakoś kulało. Może to kwestia pogody? Nie wiem sam, ale bitwy były mizerne wyjątkowo. No, jakby się coś uwzięło, że ma być nijak.

Normalnie za kościołem zatęskniłem. Postałbym trochę na tych rezurekcjach w chłodzie od szóstej do dziewiątej, to zaraz by mi wszystko inne się podobać zaczęło.

Tymczasem przez całe trzy dni czułem się jakoś wyrwany z kontekstu. Nie na miejscu. No dziwnie jakoś. Bez związku. Pogubiony i odcięty. I to chyba nie kwestia pandemii. 

Zmartwychwstanie? Jakie zmartwychwstanie?

Paweł D.

czwartek, 1 kwietnia 2021

Remis przez pata

 Szanowny Panie,

Fanga prawdę Ci powie. Wpisów moich nie było, bo i marca jakby nie było. Pisze Pan akcja, a tu właśnie kwintesencja akcji typowo polskiej. Epicka flauta.

Chociaż dupa. Chciałbym.  Flauta nie jest zła. To znaczy jest, jak Pan chcesz się poruszać. Z drugiej strony to jak nic oddaje to poczucie przestrzeni, spokoju… nirwany może? Bardziej jak wylegiwanie się na łóżku, na którym Pańskie dzieci dwa dni wcześniej zajadały kajzerki, ale nikt się nie pofatygował, żeby strzepać okruchy.

Drobnostki, nie przełomy. Nie mam zupełnie energii na przełomy zresztą. Panna J. też mnie jakoś nie szturcha, żebym coś zrobił, bo chyba ma podobnie. Wiem, że nie ma się czym chwalić, ale co też będę Panu kłamać.

Temat powiększania mieszkania zatem leży. Zresztą, może jednak lepiej wziąć ten kredyt i kupić inne? Widzi Pan – ja tego zwyczajnie nie wiem. Temat pracy też leży (i kwiczy do tego).  Nawet zmiana samochodu wydaje się mnie przerastać na ten moment. Miesiąc ubezpieczenia mi został (chyba nawet mniej), więc niby idealny czas, żeby właśnie teraz coś kupić i mieć już spokój. Jednak i tu wpadam w jakiś kocioł sprzeczności. Z jednej strony nie chcę wydać za dużo, z drugiej strony nie chciałbym już czegoś całkiem starego. Może jednak stare, a wyższej klasy i tak będzie lepsze niż nowsze, a klasy niższej? Dzieci chciałyby busa, J. chyba jakiegoś vana rodzinnego ze skrytką na kryształ, a ja najchętniej to kupiłbym żółtego Camaro, a potem wydawał na niego majątek.  Zresztą ja wiem, żeby sobie nie ufać za bardzo, bo przecież już wchodzę w wiek średni i wiadomo, że worek z głupimi decyzjami, tylko czeka, żeby się rozpruć.

Antek z dziadkiem Januszem w szachy zaczęli grać jakiś czas temu, co i mnie skłoniło do zainstalowania apki (żebym w przypadku konfrontacji nie wyszedł na zupełną pierdołę). Unaoczniło mi to tylko, że mam problemy straszliwe z koncentracją, bo o ile początki miewam jeszcze niezłe, to czym dalej w las, tym bardziej karygodne błędy. A jak już sam król przeciwnika zostanie, to ganiam go po planszy bez ładu i składu, bo jak wiem, że zwycięstwo już w kieszeni, to styl zupełnie schodzi na drugi plan. Ach… (kręcę głową z dezaprobatą). Szachy są jednak spoko. Działają, jak każda inna gra na telefonie. Poczytam. E, nie. Włączę szachy. Pouczę się hiszpańskiego. E, nie. Szachy. Dramat.

Wspomniał Pan o moim koleżeńskim wyjeździe do Zakopanego. Cóż, był on rzeczywiście. Cieszę się z tego, że się udało spędzić trochę czasu z Panem W. i z Panem H. (czy raczej Piotrem Panem). Niech Pan nie pyta tylko, na co weszliśmy, bo w zasadzie na nic. W piątek trzy godzinki spacerku Kościeliską. Dookoła ośnieżone szczyty. Pięknie. Proszę:



W sobotę Pan H (czy też P.) zaniemógł. Plecy mu wysiadły. Poszliśmy zatem z Panem W. w kierunku Hali Gąsienicowej. Zmęczyliśmy się jednak dosyć szybko i wróciliśmy. Pogadaliśmy jednak trochę. To jest wartość.  W Zakopanem ludzi mało (to akurat dobrze), koledzy bali się zresztą wirusa. Zamówiliśmy jedzenie do pokoju. Była jakaś wódeczka. Miło. Pan H. przebierał nogami tylko, bo jakoś po 17 w TV mieli był „Chłopaki do wzięcia” (jego ulubiony program). Byli. Potem jeszcze coś zapaliliśmy, no i na zmianę oglądaliśmy „Psy”, Vabank 2, czyli riposta” i jakiś stary film z Clintem Eastwoodem. Nawet żeśmy się już nie odzywali za dużo. Ja byłem głodny, więc jeszcze o 23 zamówiłem sobie pizzę. Rano umierałem, jak po weselu. Z przejedzenia, bo kaca nie miałem. Gdyby tylko był Pan Borys i Pan Old School, jak za dawnych czasów, z pewnością dynamika byłaby lepsza. A może i nie? Od studiów minęło lat kilkanaście i cóż… trudno było tego nie poczuć.

Ale jechałem pociągiem! Kocham pociągi.

Pozdrawiam,

Paweł D.