Szanowny Panie,
Fanga prawdę Ci powie. Wpisów
moich nie było, bo i marca jakby nie było. Pisze Pan akcja, a tu właśnie
kwintesencja akcji typowo polskiej. Epicka flauta.
Chociaż dupa. Chciałbym. Flauta nie jest zła. To znaczy jest, jak Pan
chcesz się poruszać. Z drugiej strony to jak nic oddaje to poczucie przestrzeni,
spokoju… nirwany może? Bardziej jak wylegiwanie się na łóżku, na którym Pańskie
dzieci dwa dni wcześniej zajadały kajzerki, ale nikt się nie pofatygował, żeby strzepać
okruchy.
Drobnostki, nie przełomy. Nie mam
zupełnie energii na przełomy zresztą. Panna J. też mnie jakoś nie szturcha,
żebym coś zrobił, bo chyba ma podobnie. Wiem, że nie ma się czym chwalić, ale
co też będę Panu kłamać.
Temat powiększania mieszkania
zatem leży. Zresztą, może jednak lepiej wziąć ten kredyt i kupić inne? Widzi
Pan – ja tego zwyczajnie nie wiem. Temat pracy też leży (i kwiczy do
tego). Nawet zmiana samochodu wydaje się
mnie przerastać na ten moment. Miesiąc ubezpieczenia mi został (chyba nawet
mniej), więc niby idealny czas, żeby właśnie teraz coś kupić i mieć już spokój.
Jednak i tu wpadam w jakiś kocioł sprzeczności. Z jednej strony nie chcę wydać
za dużo, z drugiej strony nie chciałbym już czegoś całkiem starego. Może jednak
stare, a wyższej klasy i tak będzie lepsze niż nowsze, a klasy niższej? Dzieci
chciałyby busa, J. chyba jakiegoś vana rodzinnego ze skrytką na kryształ, a ja
najchętniej to kupiłbym żółtego Camaro, a potem wydawał na niego majątek. Zresztą ja wiem, żeby sobie nie ufać za
bardzo, bo przecież już wchodzę w wiek średni i wiadomo, że worek z głupimi
decyzjami, tylko czeka, żeby się rozpruć.
Antek z dziadkiem Januszem w
szachy zaczęli grać jakiś czas temu, co i mnie skłoniło do zainstalowania apki
(żebym w przypadku konfrontacji nie wyszedł na zupełną pierdołę). Unaoczniło mi
to tylko, że mam problemy straszliwe z koncentracją, bo o ile początki miewam
jeszcze niezłe, to czym dalej w las, tym bardziej karygodne błędy. A jak już
sam król przeciwnika zostanie, to ganiam go po planszy bez ładu i składu, bo
jak wiem, że zwycięstwo już w kieszeni, to styl zupełnie schodzi na drugi plan.
Ach… (kręcę głową z dezaprobatą). Szachy są jednak spoko. Działają, jak każda
inna gra na telefonie. Poczytam. E, nie. Włączę szachy. Pouczę się hiszpańskiego.
E, nie. Szachy. Dramat.
Wspomniał Pan o moim koleżeńskim
wyjeździe do Zakopanego. Cóż, był on rzeczywiście. Cieszę się z tego, że się
udało spędzić trochę czasu z Panem W. i z Panem H. (czy raczej Piotrem Panem).
Niech Pan nie pyta tylko, na co weszliśmy, bo w zasadzie na nic. W piątek trzy
godzinki spacerku Kościeliską. Dookoła ośnieżone szczyty. Pięknie. Proszę:
W sobotę Pan H (czy też P.)
zaniemógł. Plecy mu wysiadły. Poszliśmy zatem z Panem W. w kierunku Hali
Gąsienicowej. Zmęczyliśmy się jednak dosyć szybko i wróciliśmy. Pogadaliśmy
jednak trochę. To jest wartość. W Zakopanem
ludzi mało (to akurat dobrze), koledzy bali się zresztą wirusa. Zamówiliśmy
jedzenie do pokoju. Była jakaś wódeczka. Miło. Pan H. przebierał nogami tylko,
bo jakoś po 17 w TV mieli był „Chłopaki do wzięcia” (jego ulubiony program). Byli.
Potem jeszcze coś zapaliliśmy, no i na zmianę oglądaliśmy „Psy”, Vabank 2,
czyli riposta” i jakiś stary film z Clintem Eastwoodem. Nawet żeśmy się już nie
odzywali za dużo. Ja byłem głodny, więc jeszcze o 23 zamówiłem sobie pizzę. Rano
umierałem, jak po weselu. Z przejedzenia, bo kaca nie miałem. Gdyby tylko był
Pan Borys i Pan Old School, jak za dawnych czasów, z pewnością dynamika byłaby
lepsza. A może i nie? Od studiów minęło lat kilkanaście i cóż… trudno było tego
nie poczuć.
Ale jechałem pociągiem! Kocham
pociągi.
Pozdrawiam,
Paweł D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz