sobota, 27 grudnia 2014

Roczniak

Szanowny Panie,

jak człowiek stara się skomponować czy nawet tylko zaplanować list, to jakoś nic z tego nie wychodzi. Spróbuję zatem odłożyć na bok to, co napisać do Pana zamierzałem i po prostu napiszę. Oczywiście – brak konkretu może być dla oka bolesny, lecz może jakiś konkret sam się ukształtuje z myśli całkiem błachych i zupełnie niekonkretnych.

Widziałem, że zaangażował się Pan ostro w Parabuch Magazyn – na fejsiku cały czas mam powiadomienia, że coś tam nowego na czytelnika czeka. No i cieszy mnie to niezmiernie. Mam nadzieję, że jeszcze Pan na tym grube miliony zarobisz. Wtedy może uratuje mnie Pan od tego mojego biurka i krzesła, co ja na nie już patrzeć nie mogę, i dasz mi Pan jakieś ambitne zajęcie, w którym dla odmiany się sprawdzę, a i jeszcze satysfakcję mi przyniesie, hm? Chociaż nie polecałbym się jako pracownika, jeśli miałbym być szczery. Leniwe to to i z zadań się terminowo nie wywiązuje, co i przecież na Fandze tak często widać. Ach, ale nie będę Panu kłamać. Jak mnie się czegoś nie chce, a bata nade mną nie ma, to nie sposób mnie nakłonić do działania. Ja nie wiem, jak ja tego syna wychowam? Żeby był pracowity, ale nie dziobak. Inteligentny, ale nie przemądrzalec. Wesoły, ale nie śmieszny. Żeby go lubiano, ale żeby w złe towarzystwo nie wpadł. Żeby wiedział, co jest słuszne, a czego robić się nie powinno. No na Boga, przecież ja sam tego zupełnie nie wiem, to jak to dziecku zaimputować? Zresztą tyle zmiennych w tym świecie, że w ogóle ciężko się odnaleźć. Wszystko relatywne, wszystko szare, a jak czarne, to często ciekawe, a jak białe, to ble i nudne. Ale też nie koniecznie, bo czasem czarne i nudne, jak wymiot, a i tak się przypałęta. I się od toksyn tech wszelakich nijak nie opędzi człowiek. No masakra. A z drugiej strony przecież wszystko fantastyczne, a ludzie piękni i wspaniali, a jakże. I wcale nie ironizuje – Pan mnie nie ma za takiego. Przecież dostrzegam te życia uroki i chciałbym, żeby Pan A. garściami je chwytał, i żeby świata się nie bał, no i ludzi przede wszystkim.

Ciężka jest rola ojca, ach, ciężka. No, ale właśnie na co dzień wcale nie taka ciężka. W koncepcji ciężka, gdy się o tej powadze sytuacji pomyśli, to wtedy tak. I jak w nocy płacz, ryk Pana budzi, a rano do pracy Pan wstajesz półprzytomny. To może wtedy. Albo jak masz Pan akurat humor, żeby iść się napić z kolegami, a uświadamiasz Pan sobie, że za bardzo kolegów już nie ma i obowiązki są inne. Ale to akurat, to chyba po prostu starość. Tak poza tym narzekać można tylko na fakt, że czas umyka jak szalony. I pomyśli Pan, że nasz A. ma już rok skończony?! Ano, oczywiście, że tak, bo Pan o tym wiesz, ale nie o wiedzę mi chodzi, tylko tę niesłychaność samej sytuacji. Rok już cały!

Pan go widział ostatnio – trochę schudł, linii nabrał. Nie jest to już ten sam ludzik Michelin, co pół roku temu. Ani też mały budda, bo i włosów trochę dostał. A tego robaka ze stycznia, czy lutego, co to leżał i ledwo dyszał, to już ledwo pamiętam. Chociaż trochę pamiętam, to właśnie najbardziej, że jak się w nocy budziłem, to siedzieć musiałem dłuższą chwilę, żeby pewność mieć, że są wdechy, są wydechy. Panie, to nie takie proste, kiedy to wszystko takie maciupkie. A schizy można dostać. No, ale teraz to już inaczej, jak jest roczniak. To se chrapnie, to se nos przez sen potrze, a zresztą słychać i widać, że oddycha (bo nie myśli Pan, że schizy tak łatwo przechodzą i że teraz nie sprawdzam). Jednak trochę spokojniejszy jestem, kiedy on już taki większy. Z łóżka sam zejdzie, a nie że panika, bo spadnie, czy też spaść może. Z drugiej strony przecież może i guza sobie nabić też. Ale guz to jeszcze nie tak strasznie. Za to strasznych rzeczy człowiek dostrzega całkiem sporo, kiedy pod opiekę mu dany zostaje brzdąc taki, powiem to Panu zupełnie szczerze. I uważać trzeba na siebie przede wszystkim, żeby w tym wszystkim równowagę zachować. To może być ta mityczna dorosłość, o której tyle to się słyszało. Tykam ją nie bez wahania, obwąchuję na razie. Tymczasem wieczory się wydłużają, bo to i zima, no i przede wszystkim A. zaczął później chodzić spać. Jakoś mocno mi to nie przeszkadza, chociaż filmu się już nie obejrzy, książki nie przeczyta, a i odpisać do Pana jakoś nie ma kiedy, a też ten samotnik we mnie jakoś pewnie też zaniedbany trochę. Nie mniej jednak nie jest tak, że „nic” i nuda. Przeciwnie. Dobre są te wieczory, tylko takie... nieopisywalne. Kręci się płyta na trzydziestu trzech obrotach. Młody macha ręką lub rękoma. My skaczemy, podrygujemy. Śmiejemy się. Mówimy Tuwimem lub Brzechwą. Śpiewać próbujemy. Ganiamy z pokoju do kuchni, z kuchni do sypialni. Hyc na łóżko, hop na podłogę. Są już pierwsze walki na miecze z kartonowych rurek, są wygłupy. Pod ciemnym zimowym niebem czas pląsa beztrosko.


Paweł D.  

sobota, 13 grudnia 2014

Parabuch magazyn

Szanowny Panie,

wiem, że teraz kolej na Pana, ale wytrzymać po prostu nie mogę. Jestem z siebie dumny, nosi mnie od tygodnia, żeby pochwalić się Panu, udało się mi wytrzymać. Teraz jednak dłużej męczyć się nie będę. Właśnie rozpocząłem swoją własną karierę wydawniczą. Na razie podróżniczą, internetową, tygodniową, ale przecież przyszłość przede mną.

Parabuch Magazyn


Z moich jest wywiad z Wilkoniem, a także tekst z Barra Grande, no i film z Peru. Kolega też dał wywiad i napisał tekst o Winnettou. Jest też tekst o uratowaniu życia przez Fah Sai - słonia.


Teksty będą ukazywać się co tydzień w sobotę. Niech Pan nie boi się ich komentować, wrzucać na swoje kanały, aby i inni komentowali, subskrybować i cieszyć się podróżą :)

Ukłony
Stefan W.

piątek, 12 grudnia 2014

Baza niebieska

Szanowny Panie,

polskie filmy to z przeproszeniem gówno – często słyszę, a nawet sam powtarzam ten jakże bezpieczny osąd. Kto by chciał z nim polemizować? Gdy do kin trafiają filmy, człowiek zastanawia się: „co jest nie tak z tymi producentami? Czy mają za dużo kasy?”

Jechałem ostatnio trzydzieści godzin autobusem, więc naoglądałem się filmów po wszystkie czasy. Po rozmowie z Józefem Wilkoniem jeszcze bardziej doceniłem drogę: zmieniający się krajobraz za oknem, jej istotę w podróży. Filmy niestety nie pozwalają cieszyć się wyjazdem, a służą zabójstwu. Zabójstwo czasu, którego mamy tak niewiele. Nie jestem purytaninem, który na tyle ceni swoje życie, że nie pozwoli sobie na stratę tego cennego kruszcu. Niekiedy jednak należałoby żądać odszkodowań za stracony czas. Powiedzmy dwieście złotych za zmuszenie mnie do obejrzenia gniota w czasie jazdy. Ktoś powie, że nikt mnie nie zmuszał! Akurat. Proszę spróbować skupić się bez słuchawek w uszach na czymś innym, gdy telewizor jest włączony. W dodatku nerwy zostają nadszarpnięte, gdy okazuje się, że odpowiedzialność spoczywa na filmach rodzimej produkcji. Amerykańskie gnioty mi nie przeszkadzają, z jednego powodu, są amerykańskie. Na polskich słabeuszy patrzeć jednak nie mogę, bo w kwestii filmów jestem narodowcem. Polskie kino uchodzić powinno za wzór do naśladowania, a nasi filmowcy próbują niestety papugować zagraniczne „cuda”, co kończy się klapą.

Temat: biedni młodzi Polacy sprzedają swoje organy bogatym, starym Szwajcarom. Obsługujący emerytów gangsterzy dostarczają nerki, czasem kradnąc je właścicielom. Film ze śp Anną Przybylską o tytule „RH+” oglądałem lata temu na pokazie prasowym. Cholera. Rozmawiałem wtedy z tymi aktorami i naprawdę głupio było mi powiedzieć, że film jest drewniany. Obejrzenie po raz drugi tego nie zmieniło.

Wszystko zależy od towarzystwa – słyszałem setki razy na wyjeździe do Austrii. Nie jestem turystą, więc nie rozumiem, dlaczego ludzie jeżdżą na tydzień do Egiptu, by siedzieć w hotelu. Dlaczego potrafią wyjechać na weekend do niemieckiej rajskiej wyspy z imitacją Kanarów i wydać tyle samo jak na wyjazd do prawdziwych wysp owianych pasatami. Towarzystwo jest jednak odpowiedzią. Czy nie byłoby nam miło, gdybyśmy we dwóch pili drinki w podgrzewanym basenie w Hurghadzie? Byłoby zabawnie z Panem i kilkoma znajomymi siedzieć na tureckiej riwierze biorąc udział w imprezach organizowanych przez animatorów. To byłoby życie.

W autobusie puścili jeszcze film Cezarego Pazura „Weekend”, który na filmwebie oceniony został poniżej pięciu gwiazdek. Temat: trzy grupy gangsterów w stylu „Przekręt”, wszyscy szukają walizki narkotyków, którą ukradła dziewczyna o umiejętnościach Neo z Matrixa. Bohaterowie mają fajne riposty. Żarty bywają dość głupie. No dobra... są coraz durniejsze, a sceny walki wydają się tak naiwne, że aż zabawne. Robią sobie jaja z filmów akcji.

Towarzystwo pozwoliło mi za to docenić film „Last minute”. Temat: skromna polska rodzina wygrywa wyjazd do Egiptu. Tam zmuszona jest do kombinowania, aby wrócić do domu.
Cały autobus wypełniony był touroperatorami, którzy pękali ze śmiechu, widząc nasze narodowe przywary i kompleksy uwidocznione za granicą. Dobrze, że potrafimy się śmiać z siebie. Pewnie jak puści Pan ten film na komputerze, by spędzić wieczór ze swoją małżonką, to uzna mnie za bezguście. Towarzystwo jest jednak najważniejsze, więc pokój wypełniłbym tymi agentami turystycznymi. Śmialiby się Państwu nad uchem i wtedy zrozumiałby Pan, o co w tym chodzi.

Ja o filmach, a w telewizji trąbią o 15 milionach dolarów, które prawdopodobnie przyjęła Agencja Wywiadu za zamknięte oczy, podczas podtapiania więźniów, w którym lubowało się CIA. Nazwali oni lotnisko w Szymanach – bazą niebieską.

Ładnie
Stefan W.