Szanowny Panie,
polskie filmy to z przeproszeniem gówno
– często słyszę, a nawet sam powtarzam ten jakże bezpieczny
osąd. Kto by chciał z nim polemizować? Gdy do kin trafiają filmy,
człowiek zastanawia się: „co jest nie tak z tymi producentami?
Czy mają za dużo kasy?”
Jechałem ostatnio trzydzieści godzin
autobusem, więc naoglądałem się filmów po wszystkie czasy. Po
rozmowie z Józefem Wilkoniem jeszcze bardziej doceniłem drogę:
zmieniający się krajobraz za oknem, jej istotę w podróży. Filmy
niestety nie pozwalają cieszyć się wyjazdem, a służą zabójstwu.
Zabójstwo czasu, którego mamy tak niewiele. Nie jestem purytaninem,
który na tyle ceni swoje życie, że nie pozwoli sobie na stratę
tego cennego kruszcu. Niekiedy jednak należałoby żądać
odszkodowań za stracony czas. Powiedzmy dwieście złotych za
zmuszenie mnie do obejrzenia gniota w czasie jazdy. Ktoś powie, że
nikt mnie nie zmuszał! Akurat. Proszę spróbować skupić się bez
słuchawek w uszach na czymś innym, gdy telewizor jest włączony.
W dodatku nerwy zostają nadszarpnięte, gdy okazuje się, że
odpowiedzialność spoczywa na filmach rodzimej produkcji.
Amerykańskie gnioty mi nie przeszkadzają, z jednego powodu, są
amerykańskie. Na polskich słabeuszy patrzeć jednak nie mogę, bo w
kwestii filmów jestem narodowcem. Polskie kino uchodzić powinno za
wzór do naśladowania, a nasi filmowcy próbują niestety papugować
zagraniczne „cuda”, co kończy się klapą.
Temat: biedni młodzi Polacy sprzedają
swoje organy bogatym, starym Szwajcarom. Obsługujący emerytów
gangsterzy dostarczają nerki, czasem kradnąc je właścicielom.
Film ze śp Anną Przybylską o tytule „RH+” oglądałem lata
temu na pokazie prasowym. Cholera. Rozmawiałem wtedy z tymi aktorami
i naprawdę głupio było mi powiedzieć, że film jest drewniany.
Obejrzenie po raz drugi tego nie zmieniło.
Wszystko zależy od towarzystwa –
słyszałem setki razy na wyjeździe do Austrii. Nie jestem turystą,
więc nie rozumiem, dlaczego ludzie jeżdżą na tydzień do Egiptu,
by siedzieć w hotelu. Dlaczego potrafią wyjechać na weekend do
niemieckiej rajskiej wyspy z imitacją Kanarów i wydać tyle samo
jak na wyjazd do prawdziwych wysp owianych pasatami. Towarzystwo jest
jednak odpowiedzią. Czy nie byłoby nam miło, gdybyśmy we dwóch
pili drinki w podgrzewanym basenie w Hurghadzie? Byłoby zabawnie z
Panem i kilkoma znajomymi siedzieć na tureckiej riwierze biorąc
udział w imprezach organizowanych przez animatorów. To byłoby
życie.
W autobusie puścili jeszcze film
Cezarego Pazura „Weekend”, który na filmwebie oceniony został
poniżej pięciu gwiazdek. Temat: trzy grupy
gangsterów w stylu „Przekręt”, wszyscy szukają walizki
narkotyków, którą ukradła dziewczyna o umiejętnościach Neo z
Matrixa. Bohaterowie mają fajne riposty. Żarty bywają dość
głupie. No dobra... są coraz durniejsze, a sceny walki wydają się
tak naiwne, że aż zabawne. Robią sobie jaja z filmów akcji.
Towarzystwo pozwoliło mi za to docenić
film „Last minute”. Temat: skromna polska rodzina wygrywa wyjazd
do Egiptu. Tam zmuszona jest do kombinowania, aby wrócić do domu.
Cały autobus wypełniony był
touroperatorami, którzy pękali ze śmiechu, widząc nasze narodowe
przywary i kompleksy uwidocznione za granicą. Dobrze, że potrafimy
się śmiać z siebie. Pewnie jak puści Pan ten film na komputerze,
by spędzić wieczór ze swoją małżonką, to uzna mnie za
bezguście. Towarzystwo jest jednak najważniejsze, więc pokój
wypełniłbym tymi agentami turystycznymi. Śmialiby się Państwu
nad uchem i wtedy zrozumiałby Pan, o co w tym chodzi.
Ja o filmach, a w telewizji trąbią o
15 milionach dolarów, które prawdopodobnie przyjęła Agencja
Wywiadu za zamknięte oczy, podczas podtapiania więźniów, w którym
lubowało się CIA. Nazwali oni lotnisko w Szymanach – bazą
niebieską.
Ładnie
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz