poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Wolny i swobodny mimo ogromu wody

Szanowny Panie,

nie mogę się doczekać opisu pańskiej wycieczki. Jestem bardzo ciekaw miejsca do którego Pan pojechał. Jeżeli nie będzie o czym pisać, to proszę chociaż wyjawić, czy dobre tam piwo serwują i czy ludzie mili. No i te Niemki! Może być obiecująco. Przecież niemieckie filmy pornograficzne znane są na cały świat, ze swego "dziwnego" klimatu. Naród, który ma takie potrzeby, musi mieć kobiety do zaspokajania takich potrzeb przygotowane. No a zatem...

Ktoś sobie pod Pana tekstem okrutnie zażartował. Chociaż trzeba przyznać, że podobieństwo jest. Zwłaszcza dostrzegalne po wypiciu butelczy wina lub innego sympatycznego trunku. 

Skoro Pan zaraz mi opowie o swoim weekendzie, to i ja podzielę się swoim. Byłem nad jeziorem Piłakno, na wyjeździe nurkowym. Dużo wody w jeziorze, ale i z chmur padało. Brat mi podpowiedział, abym wziął dwa ręczniki, a ja szczęśliwie dla siebie się go posłuchałem, bo jeden to chyba zgniłby mi od ciągłego używania. Było wspaniale, chociaż na początku trochę strasznie. Nie mogłem złapać o co w tym wszystkim chodzi, zwłaszcza że skupiałem się bardziej nad tym, aby nie zgubić się instruktorce. Nic dziwnego, skoro widoczność sięgała jednego metra! Instruktorka pokazywała mi szczupaka, którego nie widziałem. Podobno nawet złapała go za ogon! Ja wzrok wbiłem w jej tyłek, którego starałem się nie zgubić... Hmmm...  jakoś mi to tak dwuznacznie wyszło... Ponadto znalazła zdechłego węgorza, którego jednak nie widziałem, bo rozglądałem się za drugą kursantką, która ledwo pływała i bałem się żeby nie została sama. Z tego wszystkiego to ja dwa razy dziewczynom zniknąłem z oczu wypływając prawie na powierzchnię jak spławik. Było ciężko, czasem strasznie i nieprzyjemnie. 

Drugie nurkowanie było znacznie fajniejsze, gdyby nie to, że nie wyrównałem na czas ciśnienia w uszach i poczułem jak ktoś wbija mi igłę w zatoki. Do tej pory nie wiedziałem, że mam zatoki. No ale skoro mam, to mnie zaczęły boleć. Musiałem wynurzyć się, znów zanurkować... zostało tylko nieprzyjemne uczucie. Poza tym miałem świetny spacer pod wodą, w którym oglądałem świat i zachwycałem się drobnostkami.

Fakt, że mam zatoki uwidocznił się mi znów po trzecim nurkowaniu, na którym to przeszedłem termoklimę, czyli zszedłem do poziomu wody, w którym jest ona syberyjsko zimna od 4-7 stopni Celsjusza. Mimo to zakochałem się bezpamięci w nurkowaniu. Nawet, gdy z tych nieszczęsnych zatok wyplułem gila konsystencji i z wyglądu przypominającego jajecznicę, wymieszanego z krwią. Sądząc, że to choroba dekompresyjna pokazałem gila instruktorce, która pocieszyła a nawet pogratulowała mi chrztu bojowego. Właśnie oczyściłem sobie z wydzieliny komory o których istnieniu pojęcia nie miałem.

Najlepsze jednak nurkowanie było na 22 metrach. Arktycznie zimno, widoczność wspaniała ok 5 metrowa, krajobraz księżycowy, zielonkawa toń wody, a ja unoszący się w niej niczym kosmonauta w przestrzeni. Nad sobą miałem nieziemską ilość wody, która przytłaczała ogromem, ale sprawiała też, że czułem się wolny, swobodny i tajemniczo spokojny. Mój spokój niemącił nawet zepsuty aparat oddechowy. Gdy schodziłem w dół, nagle zaczął syczeć. Instruktorka spytała się w tym momencie czy wszystko ok, ja pokazałem, że ok... bo nie chciałem psuć zabawy. Zresztą monitorowałem uciekające powietrze. Pomyślałem... co mi tam? raz się żyje, płynę dalej. Starając się zatkać językiem uciekające powietrze płynąłem i cieszyłem się po prostu swobodą. 

Pozdrawiam

Stefan W.

piątek, 27 sierpnia 2010

Jądro ciemności

Szanowny Panie,

znowu mamy jesień. W karku mi coś strzela. Dziś rano miałem poważny kłopot z tym, żeby z łóżka zebrać swoje sflaczałe ciało. Te wakacje miały odmienić moją figurę. Pomyślałem, że skoro mam dużo czasu, to przynajmniej zrobię coś, żeby pozbyć się nadmiarów tłuszczu i zadbać o siebie. Nic z tego. Jest tak, jak było, a może i jeszcze gorzej. Niech już się rozpada na dobre. Hm… zupełnie bez sensu to napisałem. Widzi Pan, jestem egoistą. Niech nie pada – wszak już ta cała woda się ludziom we znaki dała. Jakoś od tej wiosny nic dobrego się zdarzyć nie chce. I nawet nigdzie dalej w tym roku nie wyjechałem. Za to jutro… a w zasadzie dziś i to już za godzin kilka – wielka wyprawa do Grudziądza! Nie mam zielonego pojęcia, co też ciekawego może być w Grudziądzu. Przejeżdżałem przez to miasto parę razy i nic ciekawego tam nie widziałem. Z pewnością nie zarejestrowałem żadnej z niemieckich studentek, o których wspominał mój kolega Tomasz. Zresztą… niemieckie studentki? Nie wiem, jak Pan, ale ja mam jakieś nieciekawe wyobrażenie na temat Niemek. Helga – to pierwsze imię, jakie przychodzi mi do głowy. A to imię takie twarde. Brrr. Mam nadzieję, że Pan Tomasz jednak się myli. Tak, jakby poznawanie jakichkolwiek dziewcząt było w naturze któregoś z nas. Nonsens. W ciągu długiej historii naszych studenckich wyjazdów, jedyne zapoznane dziewczyny, które pamiętam, to takie… których nie pamiętam. Chodzi konkretnie o pewne australijskie niewiasty, które kiedyś pojawiły się w naszym pokoju – nie wiem skąd i nie wiem po co. Chyba mieszkały gdzieś obok. Generalnie – ja spałem sobie smacznie po kilku piwach, a tu nagle zaczyna ktoś nawijać po „nienaszemu”. I to jak?! Głośno! Nie zdzierżyłem. Co to?! Nawet człowiek,na męskim wyjeździe się wyspać nie może? Poprosiłem zatem kolegów, żeby wygonili koleżanki. Nie wiem, czy mnie posłuchali, bo ciężki był to dla mnie wieczór. Tak. Muszę pamiętać, żeby nie pić za dużo. No nic. Dam znać po powrocie, jeśli coś ciekawego się wydarzy. No i w ogóle napiszę, co jest w Grudziądzu. To, jak wyprawa na niezdobytą górę. Albo do źródeł dzikiej, afrykańskiej rzeki. Nikt nie wie, co nas tam może czekać. Nawet Google.

Pozdrawiam,
Paweł D.

piątek, 20 sierpnia 2010

Zasrana rzeczywistość

Szanowny Panie,

znów zacząłem o tych macho, zupełnie zapomniałem, że my już ten temat wyczerpaliśmy. Następnym razem będę bardziej uważał na to co piszę.

No ale miałem wczoraj niezbyt miły dzień. Wstałem rano i poszedłem kąpać się w jeziorze. Woda była cudna i ciepła, więc wydawało się, że wszystko ładnie się uda. Niestety po powrocie dostałem maila i rozdzwoniły się telefony z raczej dla mnie nieprzyjemnymi sprawami. Pogoda momentalnie się zepsuła i mój organizm zaczął wydzielać toksyny z dnia wczorajszego. Taki głupi efekt przepicia. Od razu obiecałem sobie, że nie będę już pił, ale też od razu złamałem tę obietnicę. Deszcz lał, a ja wraz z towarzystwem na olsztyńskim rynku piwkowaliśmy. Było zimno i nieprzyjemnie. Czekaliśmy na koncert. W końcu zagrał zespół szantowy Mordewind. Pan nie lubi szantów, ale w tym wykonaniu mogłyby się Panu spodobać. Mają różne inne piosenki m.in. tą:

http://www.youtube.com/watch?v=fjy3B3ARyfQ

Tekst całkiem fajny. Zacząłem nawet się dobrze bawić, a już rozszalałem się gdy, jakby dla mnie zaśpiewali:

http://www.youtube.com/watch?v=QOYqSTrHP_c&feature=related

Oczywiście szefa nie mam, a więc i przejmować się nie mam czym ;) No i dzięki muzyce dojrzałem piękne niebo, rozchmurzone po ulewnym deszczu, kolorowe kamieniczki mojego kochanego Olsztyna, znajomych z którymi gdzieś w zaułku dolewaliśmy piwka do kufli... słowem wesoło było. Dzień zakończyłby się równie udanie zakupioną połówką i piwkiem, ale niestety w olsztyńskim autobusie złapały nas kanary. Bilety mieliśmy, ale okazało się, że na nockę potrzebujemy mieć skasowane dwa nie jeden. W efekcie ja, J., J., M., M. i B. dostaliśmy mandat w wysokości 84 złotych plus 2.40 za bilet każdy. No oczywiście szpila została dobita i dzień się mi zepsuł całkowicie. Płacić nie mam zamiaru, a zaraz napiszę odwołanie od kary.

Czym dzisiaj mnie zaskoczy rzeczywistość? Czekam z podniesioną przyłbicą.

Ave!

Stefan W.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Mała podróż do nieba... i gleba (powtórz)

Szanowny Panie,

domaga się Pan listów, więc niech będzie – napiszę. Zauważył Pan, ze niektóre tematy wracają do nas z wyjątkową natrętnością. Jak Pan myśli, czy wynika to z naszego ograniczenia umysłowego? A może po prostu z kompleksów? Bo jak Pan wytłumaczy tego „macho”? Myślę, że prawdziwi faceci mają w poważaniu to, jaką łatkę przyczepia się jemu, a tym bardziej, jak buduje się wizerunek mężczyzn, z którymi on sam nie ma nic wspólnego. Facet po prostu robi swoje. Pracuje. Zarabia. Nie gada za dużo. Nie komentuje za dużo. Nie plotkuje. Dba o najbliższych. Poświęca się. Tak przynajmniej to sobie wyobrażam, bo skąd niby mam to wiedzieć na pewno. A jeśli chodzi o reklamy, to nie ma wątpliwości, że są kierowane przede wszystkim do kobiet, ale nie ma się temu co dziwić. Po pierwsze – to płeć piękna przeważnie kontroluje codzienne wydatki... a często nawet każde inne wydatki. Po drugie – faceci chyba są bardziej podatni na przyzwyczajenia i niechętni do zmian, co czyni ich nieco bardziej odpornymi na reklamę. Wie Pan, zakute łby takie. A kobiety – zupełnie co innego – tylko eksperymenty im w głowie.

A co do dyskryminacji... hmm... sam nie wiem. Też czuję to czasem. Ale wie Pan – nam się nie wypada skarżyć. Tacy już jesteśmy. Jak te zahukane japońskie żony. Po prostu. I nie mam wątpliwości, że w ciągu dwudziestu lat zostanie nam odebrane wszystko. A kobiety zemszczą się za te wszystkie wieki. Jeśli jednak zaczniemy się tym przejmować, to dostarczymy im tylko nowy oręż. Trzeba ubić sobie na podwórku komórkę jakąś, albo odszykować kawałek garażu, i uczynić z niego swój azyl.

Jeśli znów moje słowa wydają się Panu nazbyt fatalistyczne, to przepraszam. Chyba pogoda jest temu winna. Bo niby co innego? Wszystko jest piękne takie. Jechałem sobie autobusem ostatnio do Warszawy i obserwowałem Puławską. Jak na moje oko, to wszędzie dostrzegalne były znamiona rozkładu. Nieaktualne reklamy, wyblakłe plakaty, brak nowych firm, mało ludzi, dziury w jezdni łatane kostką brukową. Żadnych fajerwerków. Nic inspirującego. Aż pomyślałem, że już z oczami mam coś nie tak (szczypią mnie ostatnio). Jaką postawę wypada przyjąć wobec takiej rzeczywistości?

Uwaga, kłamstwo. I wie Pan co? Pomyślałem, że nie ma co się poddawać. Trzeba wziąć życie za rogi. Machnąć tym byczkiem o glebę. Kiedy będzie lepszy czas na realizację życiowych marzeń? Nigdy. Teraz jestem młody, pełen energii i mogę zawojować świat. Teraz widzę, jak ważne jest samo nastawienie. Sukces. Oto, co znajduje się za następnym wzgórzem.

Aloha,

Paweł D.

niedziela, 15 sierpnia 2010

My takie ciamciaramcia

Szanowny Panie,

trzy dni mordęgi z plecakami, odciskami kolegi M., przy pięknej pogodzie, wietrznych połoninach, zdobywając po kolei Tarnicę, Halicz, Rozsypaniec. Potem ukraińska granica,którą nie wolno przejść. Strome podejście pod Wielką Rawkę i jeszcze gorsze zejście z Małej Rawki. Wszystko zakończone w bieszczadzkim schronisku przy piwku, pod rozgwieżdżonym spadającym niebie i manierycznych piosenkach francuskich śpiewanych i granych przez jakieś dziewczę siedzące w ramionach jakiegoś chłopca przy ognisku... ach te Bieszczady. Cudne miejsce. W tym schronisku poszukiwali akurat wolontariuszy, a więc nie utrzymałbym się. Pomyślałem jednak o przyszłym roku. Podobno od kwietnia/maja można pytać się o pracę na sezon letni. To jeden z planów awaryjnych.

Zmiana tematu. Śmiałem się dzisiaj z kolegą Y. Opowiadał o swoich klubowych przygodach. Parę lat temu, w wieku dwudziestu jeden lat poszedł na balangę. Stanął przed strażnikiem, który kazał pokazać Dowód Osobisty. Strażnik sprawdził datę urodzin, policzył i stwierdził, że kolega Y. nie może wejść, bo nie ma ukończonych 23 lat. Kolega Y. stwierdził, że był to najżałośniejszy tekst jaki w swym pięknym życiu słyszał. I ma rację. Co to za wyliczenia, że od 23 - tak, a od 21 - nie. Jaka jest różnica tych dwóch lat? Żadna. Intelektualna? Rozwojowa? Może założenie jest taki, że czym starszy tym więcej pieniędzy w kieszeni? Wiemy doskonale, że to nieprawda!!! No ale nie o tym chciałem. Do tego samego klubu wpuszczano dziewczyny od osiemnastego roku życia.
I to się mi wydaje dopiero śmieszne. Bo gdyby tak zacząć myśleć jak feministki to przecież jest to jawna dyskryminacja płci męskiej. Pozwolę sobie na chwilę zapomnieć o mojej męskiej naturze i zacznę wyliczać jak baba na bazarze.
Dlaczego niby dziewczątko do klubu może wejść, a chłopak nie!!! Mało tego w reklamach też nie lepiej jesteśmy przedstawiani. Nie mam telewizji, więc nie wiedziałem, ale ostatnio słuchałem Cejrowskiego w radiu i rzeczywiście... sprawdziłem. W reklamach jesteśmy przedstawieni jako ci, którzy potrafią gotować, tylko dzięki keczupowi, nie potrafią zrobić zakupów, bez instrukcji od żony, no i w ogóle ciamajdy, takie (wyrażenie użyte przez Cejrowskiego)... CIAMCIARAMCIA.
Mało tego weźmy takie tramwaje. Tam przecież nad niektórymi siedzeniami są rysunki matek z dziećmi, a dlaczego nie ojców z dziećmi? Czy nie ma mężczyzn jadących tramwajem z dzieckiem? Nie każdego ojca stać na samochód!!!
Nie warto już nawet wspominać o tym, że później idziemy na emerytury, przy czym krócej żyjemy. Sądy zazwyczaj uznają, że dzieci powinny zostać przy matce, a nie ojcu. Nawet jeżeli ojciec jest lepszym rodzicem, niż matka.

Mnie to tam wszystko jedno. No bo w reklamach i na rysunkach może być cokolwiek bądź i wielkiej różnicy mi to nie robi, ale kobiety to inny trochę gatunek. Mam wrażenie, że bardziej podatny na wpływy z telewizji. Dowód? Większość reklam w telewizji jest skierowanych do kobiet. Wczoraj miałem okazję obejrzeć blok reklamowy i nie widziałem nawet jednej reklamy dla mężczyzn. Nawet najmniejszej. Malutkiej. Nawet szamponu do włosów nie widziałem. Są same reklamy dla kobiet, a w tych reklamach ciamajdowaci faceci... takie ciamciaramcia.
Zastanawiające to, bo skoro faceci są tak przedstawiani, a kobiety według reklamodawców, łatwiej łapią się na reklamy to widzą też tych mężczyzn. No i potem nie dziwi taka seksturystyka...
Kobieta wyjeżdża korzystać z usług erotycznych, kogo?... Arabów!!! Oni dopiero są męscy. Bo przecież pewnie mają przyrodzenie znacznie ciekawsze, umiejętności dużo lepsze. Nie dziwne skoro muszą sprostać czterem żonom!!! Kto ma jedną, ten wie, że to nie takie łatwe. ;) Zmusić je do noszenia burek, zabronić im opalania się i w ogóle ruszania bez pozwolenia i męskiego towarzystwa. W końcu to oni mogą poślubić 13-letnie dziewczynki, które po nocy poślubnej czasem wykrwawiają się na śmierć. To wszystko takie męskie... a my jesteśmy takie ciamciaramcia, w końcu tak mówi telewizja. A tam przecież nie kłamią.

Macho pozdrawia macho

Stefan W.

Wielka depresja

Szanowny Panie,

dawno się nie odzywałem, ale jakoś czasu mi brakło (jak śmieszne się to Panu nie wydaje). Wybiera się Pan nad Morze Śródziemne w ramach swojej rocznicy ślubu? A wie Pan, że to ta sadzawka niegdyś zupełnie wyschła. Chyba nikt tego nie pamięta, bo było to dawno temu, ale naukowcy nie mają wątpliwości co do tego, że przez długi czas była to największa (znana) depresja w dziejach Ziemi. Jej dno znajdowało się na 3 km pod poziomem oceanu. Niezła jazda, co? A później przez to, co dziś znamy jako Cieśninę Gibraltarską, zaczęła się wlewać woda. I tak powstał gigantyczny wodospad, który podobno zmienił się w rwącą rzekę i przez zaledwie kilkaset dni odrodziło się Morze Śródziemne. No. Niech Pan nie myśli, że jestem taki mądry – w „Świecie Nauki” jakiś czas temu pisali.

No i co w tych Bieszczadach? Miło, że Pan mi tam pracy szukał, ale… czemu sam Pan nie skorzystał? Spokój. Z dala od cywilizacji. Idealne warunki do pisania książki. Ja potrzebuję hałasu – inaczej bym zwariował. Ostatnio znów odnalazłem swoje uwielbienie do agresywnych dźwięków, co niezwykle mnie cieszy. Chociaż moje zadowolenie może wynikać z nasłonecznienia organizmu, bo dzięki temu, że moja kochana siostra zakupiła laptopa, to więcej przebywam teraz na dworze. Wspaniałe to urządzenie – przyznaję. Komputer stacjonarny wydaje mi się teraz takim archaizmem. Jest kompletnie bez sensu. Kupić laptopa i znaleźć flexi pracę. To by była idealna sprawa!

A do sprawy krzyża i naszego nowego Prezydenta nawet się nie odniosę. Smutno. Nikt tu dobrze nie wygląda.

Pozdrawiam,
Paweł D.

piątek, 6 sierpnia 2010

Gratulacje Panie Pawle

Szanowny Panie,

no miał Pan z nami jechać, ale Pan się wymiguje. Niech i tak będzie. Pojedziemy, gdy będzie miał Pan więcej wolnego czasu... ha ha... ale zażartowałem. Aż łezki mi po polikach poleciały. Zrozumiał pan dżołka?

Wypije za Pana zdrowie w górach, wśród borów, mam nadzieję, że nikt mnie z żubrem nie pomyli i wrócę cały. Zmiana lekka planów, z powodu burzy. Wyjeżdżamy o 3 rano. Dzięki temu będziemy pewnie na miejscu o 10. Według wszystko wiedzącej mapy google droga zajmuje 7 godzin, ponad 440 kilometrów. A zatem czeka nas jazda. Kładę się wcześniej spać, żeby dać radę.

Proszę się nie martwić, brakiem wpisów pod Pana tekstami. Są one tak bezdyskusyjne, że po prostu nie ma o czym. Jak ja coś napiszę, to najczęściej głupotę i potem mam pod sobą podpisy. Dlatego też piszę głupoty, aby stać się bardziej rozpoznawalny ;)

Miałem jeszcze do Pana jakąś ważną sprawę... ale się mi zapomniało... ooo... wiem. Pisał Pan o zaprzysiężeniu Prezydenta. Nie widziałem, ale zadzwoniła moja kochana babcia z gratulacjami, że nareszcie mam wspaniałego Prezydenta. Opowiedziała mi cały przebieg uroczystości i była bardzo tym wszystkim wzruszona. No i sobie pomyślałem, że to w sumie dobrze, że pan Komorowski jest naszym prezydentem. Skoro moja babcia jest zadowolona, to ja też.

Zresztą byłem wczoraj w hyde parku, przed pałacem Namiestnikowskim (alias Prezydenckim). Nareszcie w Warszawie mamy miejsce, gdzie ludzie się zbierają i sobie pogadają. Do tego jakie emocje!! Wyzwiska!! Ktoś przyniósł krzyż zbity z puszek Lecha, ktoś inny zaczął grozić ekskomuniką, wszystko w szumie modlitwy i szumnym "na zdrowie!!!" z pobliskiego, popularnego baru Zakąski Przekąski. Tam to zgromadzili się obserwatorzy i wlewając setkę do gardła, zakąszając kwaszonym ogórkiem podśmiewają się z zebranych ludzi. I wie Pan co? Mnie się to podoba. Szkoda że wokół krzyża robią takie szopki (zupełnie nie przypominających bożonarodzeniowych), ale w sumie lepiej o czymś gadać, niż mijać się milczkiem na ulicy. Ludzi można poznać, napić się można, a kto chce to pomodlić...

Gratuluję Panu nowego Prezydenta.

Stefan W.

Dobrze posiedzieć przy żubrze

Szanowny Panie,

co to za małżeńskie spory na światło dzienne Pan wyciąga? Brak dyskrecji w tej materii jest raczej niewskazany. Poza tym… znowu się to stało. Pod Pana postami zawsze jest więcej wpisów! Czuję się urażony.

A słyszał Pan o tym myśliwym, co się na dzika zastawił, ale przez pomyłkę żubra ustrzelił? Ale urwał. To rusza Pan dziś w Bieszczady. Dobry kierunek. Pan napisze po powrocie, co tam się pozmieniało na tych pagórkach.

Oglądał Pan zaprzysiężenie nowego prezydenta? Ale ci nasi politycy opaleni wszyscy! Chyba w polu zasuwają.

No nic. Uciekam. Pozdrowi Pan góry ode mnie!

Paweł D.

wtorek, 3 sierpnia 2010

Święte klocki

Szanowny Panie,

niestety, z przykrością stwierdzam, że muzyka w moim życiu nigdy nie odegrała wielkiej roli. Jestem, ale o tym Pan wie, kaleką pod tym względem, przez co nigdy nie czułem w muzyce niczego ciekawego. Pamiętam swoją pierwszą kasetę, ale była to twórczość Micheala Jacksona. Pamiętam jak widziałem pierwszy jego taniec i zapragnąłem tańczyć jak on. Ostatnio miał Pan okazję na weselu widzieć, jak mi to "zgrabnie" wychodzi. ;) Nie mogę jednak powiedzieć, że zmieniło to moje życie.

Jednak są dni, które zapamiętałem i które zawróciły moje życie. Część tak jak Pana, nie zapowiadała się wyjątkowo, a o części wiedziałem, że będzie bardzo ważna. Jednym takich dni był mój pierwszy dzień w naszej szkole. Może Pan się śmiać, ale to prawda. Bo Pan nie wie, ale do momentu przekroczenia szkolnych murów na Chyliczkowskiej, byłem zupełnie innym człowiekiem. W Podstawówce wszyscy moi koledzy, byli dużo wyżsi, mega wysportowani, dziewczyny za nimi szalały, oni palili i pili alkohol. A zatem wszystko co młody człowiek chce sobą reprezentować... oni to mieli.

Nie wnikając już w szczegóły w podstawówce pełnej dzieci z rodzin wojskowych łatwo nie było. Potem był rok szkoły katolickiej, co też nie było zbyt cudowne. Dzieciaki tam zakompleksione sobą, starały się pokazać co to nie one.

W końcu jednak dotarłem się do waszej klasy i miałem szczęście. Cholerne szczęście. Bo wreszcie trafiłem na ludzi normalnych. Jakimś cudem duża część z was nie paliła, a jak piła to już było normalne w liceum. W dodatku nie byliście w żadnej sposób skrzywieni, więc moja natura mogła poczuć się w pełni usatysfakcjonowana. To był jeden z ważniejszych dni w moim życiu. Wie Pan doskonale, że na początku Pana nie zauważyłem, więc nie istniał Pan dla mnie przez pierwsze miesiące szkoły. Przykro mi.

Dobrze, że Pan temat ten poruszył, bo akurat oglądałem fragmenty filmu "Solidarni 2010" o ludziach zbierających się przed Pałacem Prezydenckim (dawniej Namiestnikowskim) koło Belwederu. W polskiej świadomości jednym z takich szczególnych dni będzie na pewno śmierć Ś.P. Prezydenta i 95 osób w samolocie. Zwłaszcza, że tłum, przynajmniej w tym filmie, moim zdaniem z żalu zwariował. Rozumiem żal po żałobie i nie zrobiłby na mnie takiego wrażenia ten nagrany żal i te słowa, gdyby nie to co dzisiaj się działo w obronie krzyża przed Pałacem. Toż to jakieś wariactwo!!! Jakaś kobieta przywiązała się do krzyża, inni jej bronili, święte pozy i miny. Przy takim szaleństwie jedynym sposobem chyba zostaje zostawić ludzi w spokoju. Niech się tam modlą przez kolejne pół roku. Później i tak się rozejdą, krzyż się zdejmie i po zabawie w święte klocki.

A jak Pan myśli?

Stefan W.