piątek, 31 grudnia 2010

Do siego roku

Panie Pawle,

w ostatnim wpisie w starym, wysłużonym roku napisał Pan o naszym blogu "badziewny". Panie Pawle, nie tylko zawiódł Pan mnie, ale też i podejrzewam czytelników. Żeby udowodnić Panu ile złego Pan uczynił to zgłaszam niniejszym naszą Fangę do konkursu Blog roku 2010! A co? Mogę, więc to zrobię.
Jest kilka kategorii. Jedna z nich to blog prywatny, a druga absurdalny i offowy. Wydało mi się, że śmieszniej będzie gdy będziemy w tej drugiej kategorii. Zresztą tym samym przyznaję Panu rację. Absurdem jest, że ktoś to czyta... he, he

Modą i tradycją w ostatni dzień starego roku są podsumowania. A tutaj nie tylko mamy rok 2010, ale całą dekadę. Ostatnio z olsztyniakami zastanawialiśmy się jak będą te 10 lat nazywać. Kurna mol takie ludziska żyjące w pierwszej dekadzie XX wieku mieli fajnie. Żyli w Młodej Polsce. Czasie dekadencji, modernizmu. Naszymi sukcesami jest ipod, google, youtube... no jakoś nie fajnie to brzmi. A może ten fejsbuk? - najlepiej opisuje naszą dekadę. Nuda!!! A może w muzyce wydarzyło się coś tak niepojętego, że nazywać ten okres będą dziesięcioleciem GAGA. Ale to chyba już kiedyś było. No to w takim razie proponuję nazwać te lata czasem terroryzmu. Fajnie brzmi. Mieliśmy zamachy, wariatów w brodach. Nie. Musi być coś opisującego ten okres. Kwintesencja zmarnowanego czasu... bo przecież pisze Pan, że 2010 był rokiem zmarnowanym. Pamiętam, że ten poprzedni też tak Pan nazywał. A poprzednie zapewne podobnie. A lata lecą, brzuszki rosnął, włosy się przerzedzają, człowiek wcale nie mądrzeje. Opisanie tego dziesięciolecia jest dla mnie trudne, bo tyle się działo w moim prywatnym życiu, że to chyba zamazuje mój obraz. Jak tak sobie patrzę wstecz, to dochodzę do jednego i powtarzanego wniosku, życie jest jednak piękne.

Zaskoczyło mnie jak bliskie Pana postanowienia noworoczne są moim postanowieniom. Języki, ćwiczenia fizyczne, podróże, muzyka, książki i książka. Jedynie to z tą abstynencją Pan przesadził. Dziwi mnie też to, że tak Pan przywiązuje się do tych postanowień noworocznych. Byłoby dziwne i podejrzane, gdyby choć jedno zostało dotrzymane. Bo co? Bo to 2011? Bo Pan się zmieni, bo ja się zmienię? E tam... ludzie się nie zmieniają. Więc i Panu urośnie miły brzuszek, nie spłodzi Pan w 2011 roku trójki dzieci... chociaż... w sumie to jest możliwe. Nie podejrzewałem Pana o takie skłonności. Pana panienka musi dobrze przemyśleć swój wyjazd na podbój Niemiec. Kurna mol. Skupmy się choć na jednym postanowieniu, albo dwóch... dla ciała i ducha. Jedno to ćwiczenia, drugie ja mam, a Pan sobie coś tam wymyśli. Z tymi ćwiczeniami, to postanowiłem wdrożyć, to co w komentarzu wpisała pańska czytelniczka. Idę biegać. Od jutra punkt dziewiętnasta jogging po śniegu. Dołączy Pan?

Do zobaczenia za rok.

Stefan W.

czwartek, 30 grudnia 2010

Co to z nami będzie?

Szanowny Panie,

jak człowiek nie robi czegoś regularnie, to w ogóle przestaje to robić. Pan weźmie ćwiczenia fizyczne. Jak się Pan zmusi raz i drugi, to za trzecim już jest fajnie. Ale jak się przestanie na kilka dni, to już mogiła. Krew zastyga i nic, tylko umierać. I z pisaniem to samo. Cały dzień się człowiek tych bzdur nawymyśla i wieczorem już na komputer patrzeć nie może… ale patrzy.

Pomyślałem jednak, że w tym starym 2010 roku wypada jeszcze coś tam skrobnąć. Zatem… skrobię.

W zasadzie, to chyba za bardzo się przejmuję tym końcem roku. Wymyślam sobie jakieś głupie normy. Na przykład ubzdurałem sobie, że muszę na blogu audycji zamieścić 50 recenzji… w sensie do końca grudnia. No i co? Trzech mi brakuje. A już mi tylko jutrzejszy dzionek został. A do pracy idę i na imprezę sylwestrową chciałem. Ale może nie pójdę? I skończę wtedy! Eee… nie skończę. Nie ma się co oszukiwać. Zwłaszcza, że mam do obejrzenia jeszcze drugą połowę meczu Orlando Magic – Boston Celtics. Ech, widzi Pan – ot, i cały ja. Zawsze zwalniam na finiszu i się nie wyrabiam. Trudno. Będzie 47. Żeby to tak było jedyne postanowienie, którego nie udało mi się dotrzymać. Ale za rok będzie lepiej. A to dlatego, że zamierzam spisać sobie moje postanowienia i bezwzględnie się z nich rozliczać przed samym sobą. Może stworzę sobie jakiś system kar i nagród? Bo muszę przecież tyle rzeczy zrobić! Ten 2010 człowiek przemarnował całkiem. Trzeba będzie nadrabiać!

Angielski, hiszpański, rosyjski, basen, bieganie, brzuszki, pompki, sukcesy zawodowe, trójka dzieci, budowa domu, zasadzenie drzewa, ślub, podróże, ciekawe hobby, abstynencja, nauka gry na gitarze, pięćdziesiąt przeczytanych książek (sama klasyka), unikanie chorób, obcowanie ze sztuką, otwartość na ludzi (ale także asertywność), spisywanie swoich snów, brylowanie w towarzystwie, pozytywne nastawienie do świata, rysowanie, uśmiech, regularne odpisywanie Panu Stefanowi.

Ajwaj, już widzę, że 2011 będzie do dupy. Znowu nic nie zrobię. A jakie Pan ma plany?

No i znowu jest krótko i tak, jakbym to na kolanie pisał. Głupia praca. Co się teraz stanie z „Fangą”? Co to będzie? Co to będzie? Panika ogarnęła serce strwożonego młodziana. Jezusicku, jakież to nieszczęście spotka przyszłe pokolenia, jeśli Pan Stefan i Pan Paweł zaprzestaną swojej mozolnej pracy nad tym badziewnym blogiem? Na świętości wszystkie, czyż nie zachwieje to równowagi całego świata bożego? Czy rozpaść się to wszystko musi? Czy nic wiecznym być nie może?

A skoro już przy pytaniach jesteśmy, to… czy Pan Paweł kiedyś wydorośleje? Czy zmądrzeje chłopak? Powiedzże Maryjko, powiedz. Czy oleju pojawi się trochę w pustej głowie jego? Czy mężczyzną się okaże? Dobrze będzie czy nie będzie w tym roku nowym? No i czy Boston Celtics mistrzostwo zdobędą? Bo przecież zasługują!

Życzę Panu udanej zabawy na imprezie sylwestrowej. Proszę tam złożyć życzenia ode mnie Wujostwu, Becikostwu i Monikostwu. Przepraszam za nieobecność, ale… obowiązki, obowiązki, życie – zrozumieć mnie trzeba.

Pozdrawiam,

Paweł D.

sobota, 18 grudnia 2010

Chwali pięta jest przeklęta

Szanowny Panie,

a zatem wróciliśmy do tego od czego uciekaliśmy rzucając robotę ponad rok temu, tylko że tym razem zdajemy sobie sprawę z wartości pracy jaką wykonywaliśmy. Z wartości tego, że wstajemy o piątej albo szóstej rano, że wracamy o nieprzyzwoitych porach. Co nam szkodzi zarabiać, pracować? Tylko nabieramy wartości w oczach innych, ale przede wszystkim swoich. Czy nie jest wspaniałym uczuciem, jak idzie Pan do pracy i wykonuje ją najlepiej jak potrafi i to doceniają! Albo to uczucie, że robi się wszystko tak jak szefostwo sobie życzy, a i tak jest niezadowolone, bo coś tam... Też fajnie. Co z tego że zbesztają, pokrzyczą?! Niech krzczą! Toż to miód na uszy. Może to tylko pierwsza fascynacja, podobna do pierwszego miłosnego uniesienia. Przejdzie ci! - powiadają starsi w branży. Pewnie przejdzie, ale cieszę się narazie z tego, że codziennie w pracy się uśmiecham, bo robię co lubię. Nie chodzi o telewizję, która dalej jest moim zdaniem stratą czasu. Ale o samą zabawę w układanie wiadomości. Pojechanie na temat, wypytanie ludzi, wyszukanie odpowiedniej wypowiedzi, nagranie tego. Wynalezienie czegoś ciekawego, zmontowanie tego tak, żeby zaskoczyło nas samych. To jest jak krzyżówka dla dorosłych. Ekstra wyzwanie!

No i oczywiście muszę się pochwalić. Wpiszę kilka linków, aby mógł Pan obejrzeć i posłuchać jaką to piękną mam dykcję i jak sobie ładnie wymyśliłem tematy.
1.
Tutaj proszę suwakiem sobie przesunąć na minutę 12 i 46 sekundę.
http://www.tvp.pl/olsztyn/informacja/informacje/wideo/181210-godz-1830/3596568

2.W tym miejscu należy przesunąć suwak na 18 minutę i 32 sekundę.
http://www.tvp.pl/olsztyn/informacja/informacje/wideo/161210-godz-1830/3588227

3. A tutaj suwaczek idzie na 13 minutę i szóstą sekundę
http://www.tvp.pl/olsztyn/informacja/informacje/wideo/151210-godz-1830/3583542

No i z tym ostatnim materiałem miałem prawdziwe przejście. No ale o tym opowiem panu przy procentach, w czasie jakieś naszej wspólnej Wigilli. Przyjeżdżam na święta, więc mam nadzieję, że poświęci mi Pan chwil kilka.

Tymczasem dobrej niedzieli (ja oczywiście pracuję)

Stefan W.

czwartek, 16 grudnia 2010

zegarmistrz.pl

Szanowny Panie,

duma miesza mi się z zazdrością. Cóż, mogę powiedzieć, że świetnie Panu poszło, jak na pierwszy raz. Proszę, proszę – prawdziwy reporter! Nigdy jeszcze nie słyszałem, żeby mówił Pan tak wyraźnie! A to akcentowanie – majstersztyk! Cholera, ale teraz znów będę żyć w Pana cieniu. A już się tak cieszyłem z tej mojej pracy. Ech… trudne to życie. Będę się cieszyć Pana szczęściem zatem i tym, że mam kilka monet w kieszeni chociaż.

Bo w zasadzie jestem zadowolony z ostatnich dni mojej egzystencji. Znaczy… nie są to oczywiście ostatnie dni mojego życia w ogóle, tylko te, które było ostatnio… chociaż, kto wie, może i są tymi ostatnimi… Boże! Cóż to za chaos w mojej głowie! Chyba mnie bierze przeziębienie, albo coś takiego. Dobra… oczyść głowę, oczyść głowę… ok... jestem już.

Skoro pisanie o sobie mi dziś nie idzie, to zacznijmy temat nowy – Święta Bożego Narodzenia! Toż to już za momencik! A prezenty oczywiście jeszcze nie kupione… No. Nie cierpię tego! Chodzenia po tych wszystkich zatłoczonych sklepach. Zwłaszcza, kiedy nie ma się żadnego konkretnego pomysłu na to, co tu komu sprawić. Dawanie ludziom prezentów powinno być zakazane. Wszędzie kryzys, a my tu nagle trwonimy pieniądze na głupoty. A przecież trzeba oszczędzać. Bo jak nie, to gaz odetną. I wyngiel zostanie. A każdy wie, że jak już wyngiel będzie, to i wojna będzie. Bo przed wojną też był.

Jedynie te ryby wszystkie i grzyby, i pierogi jeszcze… tak… to jedno jakoś pozwala mi zęby zacisnąć i przebrnąć przez te przedświąteczne męki. No i dobrze, że jest śnieg, i że zimno. Przynajmniej klimat będzie. Chyba, że nagle się ciepło zrobi. Oj, najgorsze to już są ciepłe święta. Hmm… a widzi Pan, jednak jest we mnie jakiś taki romantyk ukryty. Że to piękno przyrody tak człowiekowi potrzebne? Kto by pomyślał? Przecie to bez sensu. Przecie zimy nie lubię. A jednak. W te trzy dni w roku, to i nawet lubię. Ale wie Pan, co lubię w zimie najbardziej? Ciepłe łóżko! I to moje już tak sobie leży w kącie i mnie tak kusi. I już tak mi się oczy kleją. I jak sobie pomyślę jeszcze o tych wszystkich pięknych snach, które mnie czekają… Przykro mi Panie Stefanie. Chciałbym napisać Panu coś więcej, ale nie napiszę. Bo idę spać. Ach, nie tak dawno pisałem Panu o tym, że mi się zegar biologiczny zupełnie popsuł. I co? Wystarczyły dwa tygodnie pracy i uciążliwych dojazdów. Znów wszystko działa na tip-top. Sypiam, jak dziecko. I zaiste – to jest dobre.

Pozdrawiam,

Paweł D.

sobota, 11 grudnia 2010

Pożyteczne są nauszniki na zimę

Szanowny Panie,

jeszcze tak nie było, że nie pisałem do Pana tydzień! Musi być Pan i nasi liczni czytelnicy bardzo stęskniony. Jakby tu interesująco przykuć uwagę? Oczywiście materiały są najciekawsze wtedy, gdy wypowiadam się, że "ja", że "przeżyłem", że "zobaczyłem" i najlepiej "zwyciężyłem". Wiedział o tym sam Cezar! Więc czemu ja mam nie wiedzieć? A tak w ogóle najważniejszy jest obraz. Człowiek zapamiętuje siedemdziesiąt procent informacji poprzez obraz, więc jak nie ma dobrych zdjęć to dupa blada. A zatem dupa blada z tej naszej fangi. Nikt i tak nie pamięta tego co piszemy. Nie dość, że brak obrazu to i treść wątpliwej wagi. A zatem zero pożytku z naszej pracy. Że też nam się w ogóle chce - sam się dziwię. Zaraz, zaraz... przypomninam sobie słowa naszej Pani T. Pamięta Pan? Ciągle to powtarzała: "pożyteczne to są nauszniki na zimę". Patrząc za okno sprawa jest nader aktualna. Ale nie o mrozie i śniegu będzie. A o tym, że niekoniecznie wszystko w naszym życiu musi być pożyteczne. Nawet nasza fanga. Mało tego. Niech właśnie będzie inna... niepożyteczna. To jej siła. Ostatnio zastanawiałem się nad tym jak to fajnie byłoby nosić wąsy i kontusze, i szable, i cały ten strój nasz polski, szlachecki. Oczywiście zostałem natchniony lecącym w telewizji "Panem Wołodyjowskim". Jego wąsa kręcenie spodobało się mi bardzo, szabla wyciągana w chwili zagrożenia jeszcze bardziej, a jazda na koniku - to już zupełnie. No i na te moje zachwyty nad szablą przy boku i wąsem pod nosem dostałem komentarz, że to jest niepożyteczne. Smutne prawda? Cóż, niepożytecznie jest mieć dzisiaj bibliotekę w mieszkaniu, bo lepiej mieć komputerek z tysiącami książek, a jednak mnie bardziej pociąga biblioteka. Niepożytecznie jest mieć domek z ogródkiem, bo przecież trzeba przy tym robić. Lepiej mieć wspomniane mieszkanko, w centrum miasta... a jednak ja wolałbym domek. Niepożytecza jest encyklopedia bo jest google. No dobra, akurat tutaj się zgodzę. Chociaż niekoniecznie google zawsze prawdę ci powie. Co jest jeszcze niepożyteczne a warto mieć? Akurat przyszła mi kocica Melina na kolana. Koty są niepożyteczne, gdy nie ma myszy w domu. To futrzaste zwierzę tylko je, tyje i prycha. Kotów nie lubię, znaczy lubię gdy mruczą i dają się pogłaskać... tak jak teraz. Ale w innych przypadkach to wolę psy. To są pożyteczne zwierzęta: wierne, pilnują domu, posiadanie ich zmusza właścicieli do codziennych spacerów. A to oznacza codzienne ćwiczenia fizyczne. Cholibcia blada zboczyłem trochę z tematu, a nie chcę żeby stęskniony czytelnik mi się tu znudził. W takich wypadkach specjaliści uczą, że najlepiej skończyć wypowiedź. Po co ciągnąć coś co nie ma sensu. Nie ma z tego żadnego pożytku. Nie dlatego jednak skończę, ale dlatego, że mam ciekawy film w telewizji. A właśnie, czy ja nie twierdziłem, że telewizja jest niepożyteczna? Ech... chyba krowy, co nie zmieniają zdania, są jednak najmądrzejsze.

Niech Pan nie czeka... tylko pisze.

Stefan W.

niedziela, 5 grudnia 2010

Ludzie z marmuru

Szanowny Panie,

coś mi się zdaje, że częstotliwość ukazywania się nowych postów na „Fandze” znacząco spadnie. W końcu rozmawiają ze sobą dwaj panowie pracujący. Tacy, co to żadnej pracy się nie boją i na swe twarde klaty przyjmują coraz to nowe wyzwania. No i żeśmy obaj Panie Stefanie ni stąd, ni zowąd wylądowali w telewizji. Cóż to za dziwne zrządzenie losu? Oczywiście, powiem szczerze, moja praca wiele wspólnego z Pańską nie ma, ale… po kolei…

W czwartek musiałem wstać o 5.30. Pan to sobie wyobraża? Nie 11.00. Nie 10.00. Nie 9.30 (to moje standardowe godziny otwierania prawej powieki przez ostatni rok). O 5.30!!! Wszystko po to, żeby dojechać na 8.00. Byłem spóźniony o dwie minuty. Tak to się u nas teraz jeździ. Tyle w temacie komunikacji. Nie jest dobrze. Przyznam jednak, że staram się spoglądać na sprawę z pewną dozą optymizmu. Myślę zatem: „Do diaska! Jest zimno, jak… Czyli bardzo zimno. Autobus jedzie dwie godziny. W metrze ciasno. Cóż to Boże drogi za niezwykłe doświadczenia na mnie zesłałeś? Jakież to inne. Ile w tym uroku!” Nie śmieję się. Tak to jest właśnie. I doskonale Pana rozumiem! A, nie oszukujmy się, nie zdarza się to często. Tak, można czerpać przyjemność z rzeczy, które z natury swojej są cholernie nieprzyjemne. I (bez ściemy) czerpię radość z zaistniałej sytuacji pełnymi garściami. Czy praca ta jest taka różowa i cukierkowa? Hm… odpowiedź na to pytanie znajdzie Pan w następnym akapicie, który roboczo zatytułowałem: „Śmierć uchwycona kamerą!”

Jak może Pan wnioskować z tytułu, wylądowałem w miejscu, które trochę mnie przeraża. To coś, jakby „Fakt” w wersji TV. Tytuły muszą krzyczeć! Zresztą – to jest tu najważniejsze. Umiejętność wymyślania krzykliwych (chwytliwych?) tytułów. Obawiam się, że gardzi Pan czymś takim. Ja – nie. A czemuż to? Bo i nie mam tyle doświadczenia z mediami. Telewizja internetowa? Kto to widział? Dziwna sprawa. Filmiki z dupy. Trochę sensacji. I najważniejsze – cycki! Co się klika? Cycki i dupy – każdy to Panu powie. Ale sprawa nie jest prosta. Bo toż to nie portal erotyczny. Zatem. Jaka jest reguła? Sam jeszcze do końca nie wiem. Ale coś tam już liznąłem (hmm… to słowo akurat nie na miejscu – przynajmniej w danym kontekście). Zatem. Jak robisz playlistę na portalu, to dupy muszą być oddzielone czymś w miarę neutralnym. Co jest neutralne? Największe pożary w historii Izraela? Powódź w Wenezueli? Zamachy bombowe w Bagdadzie? Nie! To nie są nawet przecinki do dup. Dupy bowiem można oddzielać materiałami interesującymi, a nie jakimiś pożal się Boże kataklizmami. Zatem – „Zabili misia”, „Joanna Jabłczyńska o pokazie mody Ossolińskiego”, „Relacja z planu nowej produkcji TVN”. Jak Pan widzi, mój zasób wiedzy znacznie się poszerzył od środy. Wiem, kim jest Joanna Jabłczyńska (taka z twarzą, jak delfin – tak przynajmniej twierdzi Pana rodzeństwo). I też wiem już, co to „setka” (więc niech mi Pan tu nie zgrywa mądrali).

Praca moja jest zatem moralnie wątpliwa. Ale też bez przesady. Daje rade. Poza tym – ma kilka plusów. To fakt! Mają tam bowiem ekspres do kawy, a samą kawę nie jakąś tam rozpuszczalkę, tylko prawdziwą – w ziarenkach! Problem jedynie w tym, że w mojej redakcji nikt nie pije kawy, zatem do tej pory nie wiem, jak ową machinę obsługiwać… No sam Pan przyzna. W redakcji nikt nie pije kawy. Cholera, jak to w ogóle brzmi? Nikt nie pije kawy! Jeden się nie nauczył. Drugi nie lubi. Trzeci wprost nienawidzi. Hmm… nowe doświadczenia… wspominałem o tym, czyż nie?

Inne plusy? Można wychodzić do sklepu, na obiad, a nawet do toalety.

Minusy? Nie ma umowy o pracę i można wylecieć w każdej chwili. I kręgosłup mnie boli od siedzenia. Co jest trochę przerażające, bo ostatnio odkryłem, że jak zaczynam już mieć z czymś problemy, to się jakoś nie cofają, tak jak to było kiedyś, tylko raczej się pogłębiają. Starość nie radość.

No i zaczynam dziś jednodniowy weekend! Pierwszy wolny poniedziałek! Jak tu go spożytkować?

A kiedy będzie Pan w okolicy?

Paweł D.

czwartek, 2 grudnia 2010

Weekend zza rogiem

Szanowny Panie,

zapewne stęsknił się Pan za moim dobrym słowem. Co tu dużo mówić zapracowany jestem. Dzień wygląda szaleńczo. Szaleństwo zaczyna się o godzinie szóstej minut piętnaście kiedy to muszę wstać z mięciutkiego dmuchanego materaca, spod ciepłej kołderki, przerwać... niemal zgwałcić sen, który przez parę pięknych godzin nęcił mnie moją bogatą wyobraźnią. Przerywam to wszystko, aby wykonać czynności dawno zapomniane. I tutaj szaleństwo moje się znów objawia. Zimna woda na twarz, prysznic, golenie, bielizna, spodnie, koszulka, zaparzenie wody, przygotowanie śniadania, kanapek do pracy, zalanie herbaty, obranie cytryny ze skórki, wykrojenie plasterka, posłodzenie herbaty, spożycie śniadania, umycie zębów, ubranie koszuli, marynarki, butów, kurtki, odśnieżanie samochodu, słuchanie Pink Floydów z wujkiem w korku, półgodzinny spacer do redakcji... te wszystkie czynność nie wykonuje jeszcze mechanicznie, ale z pietyzmem. Każdy szczegół rozstrząsam, zagłębiam się i cedzę jakby z takich czynności składało się życie, jakby nie były codziennością, zwyczajnością, szarością. Siadam na przykład na krzesełku i zakładam skarpetki na zimne stopy. Cieszę się z faktu, że zaraz będzie im cieplutko i przyjemnie, albo ta cytryna... Żeby Pan wiedział ile ja czasu spędzam nad tym aby ją ładnie okroić, aby równiutko plasterek sobie przygotować. Po tym wszystkim zaczyna się dzień pracy, który pewnie pana najbardziej interesuje. Bo w sumie niewielu wie jak wygląda kuchnia telewizji. Jak się nagrywa, montuje i puszcza. Co znaczy mówić z offa, co znaczy kręcić setki, czym jest biała w runnerze, do czego służy maczek i po jakiego grzyba pisać wizytówki? A ja to wszysko wiem i wiele innych ciekawych rzeczy też wiem.
Zacznę od tego, że praca w telewizji to zupełnie inna bajka niż praca w gazecie. Tutaj należy operować obrazem. Jedziemy na zdjęcia i ja już muszę myśleć o tym co będę mówił do zdjęć. Nie mam takiej swobody, że piszę o tym co chcę i jak chcę. W dodatku trzeba nauczyć się myśleć jak operator. Bo to on nagrywa obrazki i one będą opowiadały pewną historię. Oczywiście można wpływać i podpowiadać operatorowi co chcemy mieć nagrane, ale koniec końców będę musiał pracować na tym co da mi obsługujący kamerę. Pomiędzy obrazkami nagrywamy setki, czyli 100 proc. obrazu i 100 proc. dźwięku. Jest to telewizyjny sposób na cytowanie. Trzeba mieć wyczucie. Setka nie może być długa i nudna. Musi być jednym zdaniem, które jest kluczowe w naszej wypowiedzi. Gdy przyjeżdżamy do redakcji to na kasecie mamy tzw. surówkę. Surówka ta musi być przez nas obrobiona. Na początku dzieje się to w programie runner, który delikatnie mówiąc jest przedpotopowy i przypomina Nortona Commandera. Czy ktoś o nim jeszcze pamięta? Tam zapisujemy najpierw tzw. białą, czyli to co będzie mówiła redaktorka w studio, a potem całą resztę, czyli to co będziemy mówili z tzw. offa i cytaty setek. Następnie czyta to wydawca i jak zatwierdzi to idziemy do montowni. Monetrzy charakteryzują się tym, że siedzą w takich wyciszonych bunkrach przed pięcioma telewizorami i przynajmniej trzema odtwarzaczami. Mają do dyspozycji konsolę, która zastępuje klawiaturę. Walą w tą konsolę z zapamiętaniem przycinając, wklejając i wyprawiając tym podobne cuda. Z surówki tworzą materiał. Pomaga im w tym reporter, który wskazuje co chce mieć i przy którym wyrazie ma się pojawić jaki obrazek. Od montowni idzie się znów do wydawcy, który ogląda materiał i wydaje ocenę. Wtedy idzie wszystko na antenę a ty masz spokój.
Siedzę tutaj od godziny 8.10 do 18.30 czasami wychodzę o 16. Wszystko jest tymczasowe. Uczę się więc nic dziwnego, że tak długo tutaj przebywam. Reporterzy siedzą tutaj zwykle od 8.10 do 15, czasem do 13, a czasem od 6 do 24. Czas jak wszędzie jest względny! Tak też jest i tutaj.
Moje szaleństwo trwa dalej. O godzinie 20 jestem w domu i nic nie robię przez dwie godziny ciesząc się dniem. A potem znów sen i moja wyobraźnia. Miło.

Hurra! Już jutro weekend!

Stefan W.