środa, 29 kwietnia 2015

Byle dalej

Szanowny Panie,

dzisiaj jestem w Boulogne-sur-Mer. To francuska miejscowość przy kanale La Manche, albo jakby chcieli ci z naprzeciwka, kanale Angielskim. Mieliśmy dopłynąć do Dover, ale prądy i wschodnie wiatry nie pozwalają nam na to. Jakby spojrzał Pan na mapę, to wygląda ona jakbyśmy płynęli od brzegu do brzegu. To nazywa się halsowaniem i z pewnością Pan pamięta ten rodzaj pływania z żeglarskich przygód na Mazurach. Wydaje się Panu, że płynie nie wiem jak daleko, a tymczasem w linii prostej to tylko 60 mil. I tak od tygodnia.


To frustrujący sposób poruszania się, bo wiąże się z ogromną ilością alarmów do żagli w środku nocy, permanentnym niewyspaniem i wypalaniem pieniędzy w postaci ropy naftowej. Bo gdy nie da się płynąć pod wiatr i pod prąd, to trzeba włączyć katarynę i śmigać by płynąć byle dalej. Z Boulougne chciałem napisać do Pana tekst, ale niestety nie było łatwo o net i nie zdążyłem. Zresztą po bezsukcesowym szukaniu odpowiedniej kawiarni, poszedłem do najbardziej obskurnej i kupiłem małą kawę. Z tym kojarzy się mi teraz to miasto. Z kawą od gościa co wyglądał jak szef Drużyny A. O! Zna Pan to:



Byle dalej, chciałbym aby dobrze się Pan w refren wsłuchał... Te dwa słowa... byle dalej. To jakaś kwintesencja mojego życia w ostatnich latach. Czemu mnie ciągnie "dalej"? Tam za winkiel, albo jeszcze na rogatki, za miasto. Popatrzeć w niebo na innej szerokości geograficznej, zachłysnąć się wodą, pogadać z zupełnie obcym. A także poczuć się obcym. Niemal przekleństwo "byle dalej". I wstaje Pan o świcie na alarm, włazi na reje i patrzy przed siebie. Nie ma żadnego sensu to całe żeglarstwo. Po co to komu?


Za pięć dni będziemy już w Szczecinie. W wieku 32 lat dokonam tego, co miałem zamiar zrobić pięć lat temu... Przepłynąć Ocean na żaglach! To cholernie cieszy. Ale też mam to poczucie wieku, o którym kiedyś Pan mi opowiadał, a ja nie rozumiałem. Jestem tutaj jedną z najstarszych osób. Nie porównuje się do 16 letniej młodzieży, która jest bardzo sympatyczna. Ostatnio okazało się, że jedna z dziewczyn urodziła się rok przed wydaniem drugiej części Harry'ego Pottera! Wyobraża Pan sobie? Dla mnie to Antek urodził się później, a nie dziewczyna, która na dobrą sprawę staje się młodą kobietą. Ale żeby oficerowie nie kojarzyli żandarma z St. Tropez! Porażka. Stary jestem, ale nie to jest głównym powodem mojego zmartwienia. Bo Panie Pawle zacząłem dostrzegać w sobie dziecko. Pierwszy raz w swojej historii. I jak widzę dziecko, myślę sobie cholibcia, ale ono naiwne. Słowem tak jakoś wewnętrznie spoważniałem. Szkoda tego dzieciaka we mnie. Był fajny, a teraz będę o nim myślał nostalgicznie.

Teraz piszę do Pana ze Świnoujścia. Dopłynęliśmy tutaj o północy. Jest już po drugiej, moja wachta pilnuje trapu, ale ja też siedzę, bo bosman nie puszcza ludzi z rei. Wszystko ma być sklarowane na portowo. A jego zdaniem do ideału brakuje całkiem wiele. Też powinien Pan pamiętać taką opcję z naszych mazurskich przygód. Tak robiliśmy na Bara Bara w Węgorzewie. Lata świetlne temu.


Pan nie zdaje sobie sprawy jak boli mnie, właśnie w tej chwili, pisanie do Pana. Dosłownie. A to dlatego, że zmężniałem. Nie mówię o dojrzałości, która wynika z osiągnięcia celu, który polega na przepłynięciu Oceanu. Ale po prostu fizycznie czuje i wyglądam znacznie lepiej. Niech sobie Pan nie wyobraża nie wiem co... Lepiej oznacza, że mam i trochę bicepsu i łydka zgrabniejsza. Pan wie, jak ta moja łydka duża być potrafi. Najbardziej to zmężnienie czuje na dłoniach, które są jedną wielką skorupą. Twarde jak stal. I tej twardości nie wytrzymały opuszki palców, które popękały od ciągania lin. W efekcie bolą jak tylko mogą. A jeszcze ta wszędobylska sól, która włazi mi tam i żre, szczypie w dłonie. Pewnie to wszystko długo się nie utrzyma. Ta moja twardość zewnętrzna opadnie pod wpływem ciastek, długiego spania i nieruchliwości codziennej. Wraz z tym moim zgrubieniem ciała, pewnie minie mi też moja szorstkość, której tutaj się nauczyłem. Nic to Panie Pawle. Przecież przepłynąłem Atlantyk na brygu, przeżyłem sztorm i flauty. Nauczyłem się wielu mało pożytecznych w codzienności rzeczy, a bezkres podpowiedział mi jak to nieważnym jestem w tym wszechświecie.

Ukłony
Stefan W.

środa, 15 kwietnia 2015

Spokój

Szanowny Panie,

oglądałem dziś "Szybkich i wściekłych 4". Samochody pędzące po wąskich korytarzach opuszczonych kopalni milion na godzinę, wymuskane lale, co to też oczywiście szkolone przez samego Schumachera pewno były i setki przechodniów, którzy zawsze, ale to zawsze, są w stanie uniknąć samochodu pędzącego prosto na nich. Abstrakcja. Baja, jak powiedziałby A. Jednak szczerze Panu powiem, że te Pańskie opowieści prosto z oceanu, to jakoś nie wydają mi się wcale bardziej rzeczywiste. Żółwie morskie, latające ryby, tysiące mil morskich, wulkany i cała ta przestrzeń i wolność. Nie no. Pan nie myśli tylko, że podaję tu coś pod wątpliwość. Ubarwianie to ostatnia rzecz, o którą bym Pana podejrzewał. Zresztą o ciężkiej stronie tego żeglarskiego żywota też Pan przecież pisze. A jednak ta Pana opowieść... to jakby głos z zupełnie innego świata. Tak odległego, że trudno nawet uwierzyć, że istnieje. 

Powiem szczerze, że ta Pańska podróż, to moja najdziwniejsza z Pańskich podróży. Kiedy Pan był poprzednim razem na Chopinie, to do tej pory pamiętam, jak Panu zazdrościłem tego wszystkiego, jak kombinowałem, co to można ze sobą zrobić, żeby też taką przygodę przeżyć, jak śledziłem z zaciekawieniem te Pana perypetie. Jak żeś Pan śmigał po Ameryce Południowej było to samo, tylko może obawa była większa, że tam Pana zaciukają gdzieś na fawelach. No, ale jakoś to czułem, że Pan tam faktycznie w tych Andach prawie nie zamarzł, a potem prawie tam się w przepaść nie zwalił, że Pan tych ludzi wszystkich spotykał, a że w Rio to Pan prawie na dwór nie wychodził. I jak Pan później opowiadał o tych swoich wizjach narkotycznych, to nawet to było (paradoksalnie) jakieś namacalne. A teraz? Dziwny spokój. No abstrakcja jakaś. Co to się dzieje? Bo przecież nie jest tak, że Pan nie piszesz na przykład. Może tu trochę mniej, ale za to Parabuchem Pan nadrabiasz. Obawiam się Panie Stefanie, że to coś u mnie w mózgu się stało. I już miałem napisać, że się chyba postarzałem, ale się powstrzymałem, bo niby nie czuję tego w ten sposób. Czy to tacierzyństwo? Hmm... kurcze, może i tak. Bo może wtedy myślałem, że przynajmniej czysto teoretycznie mógłbym się z Panem miejscami zamienić. Teraz wiem, że bym nie mógł. Oczywiście, sytuacja taka ma duże plusy, bo nie zazdroszczenie jest zasadniczo lepsze niż zazdroszczenie, ale ogólnie coś mi się w tym wszystkim nie podoba. Myślę, że mój organizm próbuje mnie wrobić w dorosłość, bo już jest latami nie młody. A ja przecież, bądź co bądź, wyznaję pewne wartości, a negowanie dorosłości jest jedną z najważniejszych (tak jak unikanie niezamierzonych rymów). I wcale też nie uważam, że nie można mieć żony, dziecka i psa, żeby w mózgu chować gówniarza. Tymczasem tu nagle, zanim człowiek sam zauważy, ktoś Panu gówniarza "ciabach" i podpierdala. A takiego wała! I co z tym fantem począć? Czy tak zaczynać się może frajerski kryzys wieku średniego? To by tłumaczyło "Szybkich i wściekłych" :/ Fuck, Mate! 

Paweł D.

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Palec atlantycki

Szanowny Panie,

dziwne to uczucie obudzić się rano, po nocnej wachcie, nieprzespanej nocy i zobaczyć ląd na horyzoncie. Zieleń jest taka... zielona. To dosyć głupie zdanie, ale ona jest na prawdę bardzo zielona. Całkowite zaskoczenie. A ląd? Stały. Brak tej stabilności może być dokuczliwy. Jak to pokazać. Już niedługo będzie premiera dokumentu o Chopinie. Tam to trochę widać:

https://vimeo.com/118066894


Siedzę w stylowej knajpce na Azorach. Popijam miejscowe słodkie wino. Za oknem jest wulkan Pico, na który wysłane zostały dzieciaki z żaglowca. Dzisiaj spałem do 11. Człowiek potrzebuje wentyla bezpieczeństwa i czymś takim jest port. Wiedziałem o tym, gdy dopływałem do Horty. Wyjść ze statku to pierwsza myśl, ale nie jest najłatwiejsza do wykonania. Trzeba najpierw ogarnąć wszystko dookoła, potem siebie doprowadzić do porządku. Ja na przykład mam specjalną portową półkę w kajucie. Są tam rzeczy, który nie zakładam na morzu. Dzięki temu są świeże i w miarę nie pogniecione. Jest też półka ewakuacyjna. Trzymam tam najcieplejsze rzeczy ze swojej garderoby. Chodzi o to, że gdy będzie alarm opuszczenia statku, to pierwsze co zrobię, sięgnę po majtki, kalesony, grube bluzy z mojej ewakuacyjnej półki i się przebiorę. Może uratują mi życie? I tutaj zaczyna się temat bezpieczeństwa. Myślałem o tym czy niebezpiecznie jest żeglować. Niekiedy przestraszyłby się Pan na tym wietrze. Pięćdziesiąt węzłów na wiatromierzu nie jest w kij dmuchał. Szaleje wtedy morze, a żaglowiec stęka. Ludzie jednak znajdują w sobie niezwykłą energię, gdy chodzi o to by zadbać o bezpieczeństwo siebie i innych. Gdyby tak samo zachowywali się na codzień, to ten świat byłby zupełnie inaczej zbudowany. A zatem płyniemy w ponad 30 stopniowym przechyle, wszyscy są czujni, zwarci, gotowi do działania. Załoganci mają dużo roboty. Muszą budzić się na alarmy, uczyć, pamiętać o tutejszych zwyczajach. Wszyscy są spięci. Wystarczy jednak, że wiatr odpuści, przyjdzie flauta, albo bryza i od razu spuszczane jest z człowieka powietrze. To najbardziej niebezpieczny okres. W ten sposób jedna dziewczyna skręciła sobie nogę, a jeden z oficerów doprowadził swojego palca do tego co poniżej.


I tutaj kilka słów o naszym doktorze anastezjologu. Nie dość, że pacjenta oraz paru innych znieczulił bez najmnieszego problemu, to jeszcze pięknie palca nastawił. Mariusz to najlepszy anstezjolog w kraju, ale o tym opowiem Panu jak przyjadę.

Ukłony
Stefan W.