środa, 31 marca 2010

Bo męska rzecz - być mordercą

Szanowny Panie,

skoro już mi Pan laniem grozisz, to usiądę i napiszę… coś. Proszę nie brać mojej opieszałości do siebie – historia pogrzebu Azorka podobała mi się niezmiernie. To wszystko przez to postanowienie noworoczne, o którym już Panu pisałem. Obiecałem, że nie będę zrzędzić. Wie Pan ile razy już złamałem to postanowienie? Chyba z milion! Pogardzam sobą. To takie niemęskie.

No dobrze, ale czym tu mogę Pana zabawić? Rzeczywistość jest nuuuudna. Gdyby moje życie było filmem, to na etapie montażu wyciąłbym ten kawałek taśmy, na którym zawarte byłoby to ostatnie pół roku. Nuda. Nic się nie dzieje, proszę Pana. Nic. Tak, a proszę Pana, dialogi – nie dobre. Bardzo nie dobre dialogi są. Proszę Pana, w ogóle… brak akcji jest! Nic się nie dzieje. Siedzę sobie w kinie, proszę Pana, normalnie. Patrzę, patrzę na to. No i aż mi się chce wyjść z kina, proszę Pana. I wychodzę.

Całe szczęście, że jeszcze zasypiamy. Oj, jakie to szczęście! Dziś na przykład udusiłem człowieka. Wsadziłem go pod dywan, okręciłem porządnie. Później szybko wskoczyłem na niego okrakiem i zacząłem przyciskać go do ziemi. Dookoła kręciło się trochę osób, ale nikt nie chciał mi pomóc. Myśli Pan pewnie, że byłem postacią negatywną, zwyrodnialcem jakimś. Otóż nie, to właśnie on był tym złym – psychopatą i pedofilem. Chociaż też tak nie do końca. W zasadzie to miał rozdwojenie jaźni. Normalnie był miłym chłopakiem – postacią z serialu „Jezioro marzeń”. Jednak okazało się, że w jego sercu zagnieździł się demon jakiś i zmuszał go do potwornych czynów. A może to była właśnie jego prawdziwa natura? Tego nie wiem. Faktem jest natomiast, że całym sercem pragnąłem jego śmierci. I tak siedziałem na nim i siedziałem, i już zaczynałem myśleć, że duszyczka z niego nigdy nie uleci. Po jakimś czasie, ktoś mi jeszcze poduszkę podrzucił, żebym mógł się nią wspomóc. I wie Pan co? Pomogło. Kiedy tylko serce gada bić przestało, świat zaczął rozpadać się w drobne kawałeczki. Podłoga, sufit, ściany – wszystko poczęło zmieniać swoją strukturę. Coś, jakby szyba pękała na miliony kawałeczków. Tyle że każda z tych drobinek, była czymś na kształt motyla – oddzielała się od reszty i ulatywała do nieba. W ciągu kilku sekund zniknął dom, później dzielnica, miasto i w końcu cała rzeczywistość. Znów zostało nic. Ciemno i pusto. Dłużyzna. Więcej grzechów nie pamiętam.

Był Pan już u spowiedzi przedświątecznej? Jak często zdarza się Panu wyznawać swoje grzechy przed kapłanem? Ja już nie pamiętam, kiedy to odwiedzałem w tym celu kościół. Wydaje mi się, że jakieś trzy lata temu. Nie mam nawyku. A szkoda. Spowiedź to fajna rzecz. To niezwykłe, że klękamy przed drugim człowiekiem i dzielimy się z nim swoimi najintymniejszymi sprawami. Obcy człowiek dowiaduje się o rzeczach, o których nie wiedzą nawet nasi najbliżsi. I robimy to wszystko z własnej woli. Co więcej – czujemy się lepiej. Oczyszczamy się. Ludzie muszą rozmawiać. Nienawidzę tego, że wszyscy dookoła tylko gadają i gadają. Nie po to mamy te cholerne języki, żeby marnować ich potencjał na bezsensowną wymianę uprzejmości. Rozmowa mogłaby być chyba najważniejszym z ludzkich doznań. Za wcześnie jeszcze na to. Jeszcze z jaskini nie wyszliśmy. A może znów się do niej wpędziliśmy?

Serdecznie pozdrawiam –
Paweł D.

sobota, 20 marca 2010

Sposób na Azorka

Szanowny Panie,

to wszystko Pana wina. Nie ma Pan kotów, to nie marcują się pod pańskim oknem. Proszę o to zadbać i następną wiosnę będzie Pan czuł przynajmniej w uszach. Ja na razie wąchałem, ale jeszcze nie wyniuchałem tego charakterystycznego zapachu. Pogodę dzisiejszą przyjąłem zrzuceniem z karku mojego pięknego kożucha i kupnem nowych lekkich trampków, które mi zastąpiły ciężkie zimowe obuwie. Zwykle jest tak, że gdy zrzucam buciory to czuje niezwykłą ulgę. W tym roku za krótko jednak nosiłem zimowe obuwie, więc nie doceniłem tego należycie. Tak to moja wiosna wygląda, przynajmniej jak na razie.
Dzisiaj natomiast byłem w BUWie i po raz kolejny się na tę instytucję wkurzyłem. Nigdy nie ma tego czego potrzebuje. Ganianie po tych półkach przypomina mi generała sprawdzającego swoje pułki. Zwyczajnie męczy a nie przynosi efektów. Coś jednak znalazłem, zauważyłem że BUW ma tę własność, iż gdy przypadkiem zerkniesz na jakąś półkę to w łapy trafia ci się mały skarb. A zatem tak na chybił-trafił wyciągnąłem parę ciekawych opowiadań.
A na koniec historia z cyklu brat mi opowiedział. To na pewno Pana rozbawi. Pewnej dziewczynie w Warszawie zdechł pies. Biedna kobietka nie wiedziała co ma zrobić. Nie mogła go pochować w ogródku, bo takiego nie miała a zresztą podobno to niedozwolone. Tym bardziej nie dało się łopatą rozgrzebać, któryś z okolicznych parków. Znalazła jednak rozwiązanie. Stwierdziła, że trzeba będzie zutylizować zwierzę. Są specjalne firmy, które się tym zajmują. Następnego ranka zapakowała szczelnie psiaka w pudełko. Zwierz był dosyć duży, więc i pudełko nie najmniejsze. Wsiadła jak na warszawiankę przystało do tramwaju. Pojazd ruszył, a ona biedna stała z tym ciężkim pudłem. W końcu jednak znalazł się dżentelmen, który zaoferował się z pomocą. Wziął od dziewczyny pudło i zaczął ją zagadywać. Rozmowa była całkiem miła, gdy chłopak z czystej ciekawości zapytał się o zawartość nawet dla niego ciężkiego pudełka. Dziewczyna nie chciała zdradzić tajemnicy. W sumie wiozła psa i nie wiedziała jak pasażerowie i dżentelmen zareagują. Powiedziała, że komputer się jej zepsuł i wiezie go do naprawy. W tym momencie chłopak wyskoczył na przystanek tramwajowy i zwiał z pudłem.

Uśmiałem się do łez

Stefan W.

Filip marzy o zalotach

Szanowny Panie,

doprawdy wytężam mózgownicę, żeby przekazać tu Panu coś interesującego. Tylko co? W moim przypadku milczenie jest złotem. Jak tylko buzię otwieram, to wylewają się z niej słowa, których wcale wypowiadać nie chcę. Pisanie jest nieco bardziej... hm... kontrolowane. Jednak tylko pozornie. W zasadzie staram się nadać lepszy kształt tym samym bełkotliwym wypowiedziom. Chyba wrócę do rysowania. Dawno tego nie robiłem, ale jest to zajęcie odprężające i nie wymagające słów (które to zaczynają mnie już męczyć). Trochę się boję. Sądzę, że dłonie wiele pozapominały, a i oko już mniej spostrzegawcze. No nic, spróbujemy. Chociaż... teraz zaczyna się sezon ruchu i rekreacji. Wypadałoby o siebie zadbać. Daje mi Pan przecież dobry przykład - powinienem podążać tą drogą. Może zmobilizuję się dziś do jakiegoś krótkiego biegu? Jasne. "Pawle, musisz być twardy! Zrób to! Ćwicz! Biegaj!" - tak to gadam do siebie... kiedy wcinam kolejne kanapeczki lub siedzę przed tym ogłupiającym ekranem. P-a-r-a-n-o-j-a!

Do tego wszyscy mi gadają, że w powietrzu czuć wiosnę. Wkurza mnie to. Obywatele, jak jeden mąż, wyjdą na ulice, do parków. Po skwerach i chodnikach wielkich miast zaczną biegać kędzierzawe amory. Serca będą się przebijać przez zmarznięte skorupy klatek piersiowych. Jeden Pan wyzna coś jednej Pani. Inny Pan, na tę samą Panią będzie spoglądać wstydliwie i do uczucia swojego się nie przyzna. Wieczorami płakać będzie w poduszkę, albo zwierzać się ze swych smutków bliskiej znajomej, która to w skrytości pożądać go będzie i cierpieć niezmiernie. Szkoda, że z mojego okna nie widać tego wszystkiego. Nawet koty się nie marcują.

Pumpernikiel, bęc!

Paweł D.

poniedziałek, 15 marca 2010

Matka Boska pierze drze

Szanowny Panie,

nie chcę Pana dołować, więc przyjmę narzuconą mi rolę "tego od dobrych nowin". Za oknem mamy bajkę. Warszawa a nawet Piaseczno przykryte puchem wygląda cudnie. Szkoda, że nie było Pana wczoraj. Wychodząc z Dramatycznego zachwyciłby się Pan darciem pierzy przez Matkę Boską. Ta boska interwencja w krajobraz sprawiła, że nawet pięknie wyglądał Pałac Kultury i Nauki, za którym przecież nie przepadam. Co do sztuki "Borys Godunow" to szkoda gadać. Nawet klaskać się mi nie chciało. Moim zdaniem porażka na całej linii. Nie lubię sztuk przekrzyczanych, a ta do takiej należała. Aktorzy biegali dookoła sceny i wrzeszczeli. Bez sensu. Nie lubię sztuk, w których aktorzy mówią pod nosem, śpiewają pod nosem. Nie rozumiem o co im chodzi. Było kilka jasnych punktów np. monolog Borysa, ale to tylko mała jaskółka. Na siłę próbowano mnie przekonać o tragedii jaka dzieje się na scenie, a ja przekonać się nie dałem. Oni nawet nie zrobili antraktu. Podejrzewam, że nie chcieli aby widzowie uciekli. Odkrywam także nową modę, w której teatr Dramatyczny staje się specjalistą. To już druga sztuka, w której aktor widowni pokazuje pośladki. Ja nie wiem, czy to było konieczne. Głupie raczej. A może taka aktorska dosłowna próba powiedzeni gdzie się ma widownię. I niech ma w dupie. Ja do Dramatycznego chodzić nie będę. Wygwizdałbym ich, ale chyba nie mam dość tupetu.

Wpis jednak miał Panu dać nutkę rozrywki. Nie ma przecież jak narzekanie na czyjąś pracę. Prawda? Można się wyżyć. Wylać wiaderko pomyj. To przyjemne.

Nie zgadzam się z Panem. Warecka truskawka, dzisiejsza Warszawa jakie to kopie? Truskawka to osobny byt. Nieporównywalny z niczym innym. Gdzie jej do jakichś francuskich, węgierskich, czy chilijskich win? Czy któreś z tych win smakowałoby z świeżym chlebem z piekarni jak ta truskaweczka? Czy dla któregoś z tych trunków warto było nie chodzić na geografiję? Pan sam przyznaje, że to młodość.
A Warszawa! Ta przedwojenna zupełnie inna. Nie ma co porównywać nawet. Były inne budynki, inne akcenty i inni ludzie. Wojna stolicę zniszczyła, a dobił socrealizm. Teraz mamy naszego potworka, którego jednak lubię. Znajduje w nim przyjemności. Ale też wiele w nim mnie wkurza. I to jest dziwne. Bo nie wkurzają mnie już te socrealistyczne pomysły, te bloki, ale dzisiejsze pomysły. Denerwują mnie podziemia, w których zawsze śmierdzi pieczonym serem. Krew mnie zalewa na takie wynalazki jak galerie handlowe przez które po stolicy nikt nie spaceruje. Zmniejszanie parków na rzecz osiedli itp.
Kurna znów narzekam, ale jaka to przyjemność.

Patrzę za to okno i mam ochotę wyjechać. Gdyby mi płacono za jeżdżenie choćby po Polsce to bym z pracy nie wychodził.

Ukłony

Stefan W.

P.S. Coś o architekturze. Czy zna Pan tę stronę internetową? http://bryla.gazetadom.pl/bryla/0,0.html

niedziela, 14 marca 2010

Na tapczanie...

Szanowny Panie,

pisanie coś mi nie idzie. Nic nie poradzę. Natura tak mnie ukształtowała. Jestem leniem. Do tego takim dziwnym... takim, który w zasadzie nie może powiedzieć "jestem". Taki leń "bywa". Tak, tak... to samo tyczy się niektórych innych czasowników. Mam pasje? Raczej miewam. Z większością jest problem przy tego typu odmianie, ale rozumie Pan o co mi chodzi. Myślę, że to kwestia jakiejś chemii. Zjawiska wywołują euforię. Wydaje się, że staną się moim światem całym. I są. Przez dni kilka są. Może być, że przez tydzień czy miesiąc nawet. Nie ma jednak nadziei. Zbledną w końcu, smak stracą, zapach. Jednego dnia góry złota przypominają, a drugiego nic już nie znaczą.

Wiem. Jak mam zły humor, to pisać nie powinienem wcale, bo toż to stuprocentowy obciach we flakoniku do globalnego śmietnika wrzucam. Jak to mówią - chuj tam! No i w tym miejscu powinienem się zaczerwienić, spuścić oczy, a potem pomyśleć trochę nad swoim postępowaniem. Czy chcę zaniżać poziom współczesnego języka pisanego? Czy rzeczywiście wypada używać wulgaryzmów w miejscu publicznym? Nie starczy, prostaczku, jak sobie pod nosem klniesz jak szewc, kiedy twój zawodnik w NBA 2k10 znów okazuje się pikselową pokraką, która z koszykarzem ma tyle wspólnego, co Truskawka Warecka z jakimś szlachetnym Bordeaux? A spojrzy Pan - to dosyć zabawne porównanie. Przecież koszykówka na światowym poziomie i dobre wina są dla mnie jakimś dalekim, abstrakcyjnym wręcz, majakiem. A Truskawka Warecka? Historia młodości. Może niezbyt chwalebna, ale namacalna. Prawdziwa. Jaki z tego morał? Żyję w rzeczywistości kopii. A ta nasza (powiedzmy, że nasza) Warszawa? Czy to nie jest kopia przedwojennej stolicy Polski przypadkiem? Ech, przepraszam. Próbuję tylko poruszyć nieco krew w Pana skroniach.

Nic mnie się nie chce. Pan lepiej napisze, co tam u Pana dobrego słychać. Trochę rozrywki mi Pan może dostarczy.

Ukłon z przytupem, głowa pod butem!

Paweł D.

P.S. Proszę, jakie mieliśmy egzotyczne widoki w samym środku miasta...


wtorek, 2 marca 2010

Kaczogród moje miasto

Szanowny Panie,

bardzo się cieszę, że poruszył Pan ten temat. Stolica w literaturze o tym szeroko pisać można a jeszcze lepiej jak najwięcej na ten temat czytać. Nie idzie mi tutaj o literaturę faktu. O przypominanie jak było. Oczywiście to jest też ciekawe, ale jeszcze bardziej interesująca jest literatura, w której Warszawa jest jednym z bohaterów. Ślusarz Stanisław Dobiasz to właśnie uczynił pisząc "Chłopcy z ferajny Godlaka". Dzięki takiej literaturze czytelnik interesuje się miastem. Czego Pan jest przykładem. Zaczyna (człowiek) szperać, grzebać, doczytywać. To taka detektywistyczna radocha, podnieta odkrywcy. Miasto jest wtedy tkanką na której się pracuje, której warstwy się odsłania i robi wielkie oczy na to co widzi. Dzięki temu pan Pszoniak nie będzie pisał:

"(...)W ogóle ta Warszawa... Po prowincjonalnie nadętym Krakowie znalazłem się w miejscu pozbawionym formy, byle jakim, krzykliwym, żyjącym sensacjami wynoszonymi z ministerialnych gabinetów. Ten awansuje, tamtego za chwilę wykopią, a ten to był człowiek, lepiej się z nim nie zadawać. Miasto odbudowane na cmentarzu, więc niepewne, tak jakby bez fundamentów... Ktoś mi powiedział, że trasy znacznej części warszawskich ulic były wyznaczone według dozorów artyleryjskich dla armat z Cytadeli. Coś w tym jest!...(...)"
Wojciech Pszoniak "Aktor" wyd. Literackie

Proszę zwrócić uwagę na te zdania dotyczące miasta nie społeczeństwa (to osobny temat). Dużo ludzi nie widzi w stolicy jej ducha. Ktoś kiedyś, znaczy wiem kto bo Tomasz Bagiński powiedział mi, że stolica ma kilkanaście dusz. Każda dzielnica ma swój klimat. Dzięki temu, można znaleźć swoje miejsce tutaj. Pan twierdzi, że Powiśle jest Pana ulubioną dzielnicą, Pan Muniek Staszczyk śpiewa o Żoliborzu, Pani Małgorzata Rejmer pisze o Pradze Południe. Wystarczy się dobrze rozejrzeć i każdy znajdzie tu coś dla siebie. Swój kąt. Nie można próbować objąć Warszawy jako całości. Tak się nie da. Człowiek się zgubi. Lepiej skupić się na dzielnicy, a czasem na ulicy. Zakochać się w niej. Ech... Warszawa moje miasto.


Tylko Panu i Pannie Justynie przyklasnąć pomysłu z archeologicznym kopaniem. Będzie Pan potrzebował pomocy? Proszę się nie krępować.

Pozwoliłem sobie zacytować szanownego Pana Wojciecha Pszoniaka. "Aktor" to świetna książka, którą kupiłem na urodziny mamie, ale Pan zna ten rodzaj prezentów, które się kupuje dla siebie. Przyznaje się bez bicia. Dodam tylko na usprawiedliwienie, że mamie zostawiłem pierwszeństwo lektury. Historia życia Wojciecha Pszoniaka w formie wywiadu przeprowadzonego przez Michała Komara, która to próbuje wyjaśnić kim jest aktor:

"(...) Robić miny gestykulować, mówić tekst nauczony na pamięć z nienaganną dykcją? Płakać, śmiać się, umierać na zawołanie? A potem - jak gdyby nigdy nic - wsiąść do samochodu, pojechać do domu i położyć się spać? Można i tak. (...)"

Autor próbuje wyjaśnić czym dla niego jest aktorstwo. Jak w postaciach, które gra stara się znaleźć siebie. A przy tym opowiada niebywałe historie w jakich się znalazł. Tak jakby całe życie było teatrem, w którym trzeba jakoś "to" zagrać. Świetna książka, którą Panu polecam.

Panie Pawle pewnie ciekawy jest Pan jak mi było na premierze "Zabłąkanej" Verdiego. Albo nie napiszę. Proszę o to pytać w następnym liście.

Ukłony

Stefan W.