czwartek, 31 maja 2012

Żeń się z taką, która jest mniejsza niż ty

Szanowny Panie,

gdy przeczytałem, że myśli Pan o zapuszczeniu włosów od razu pobiegłem do swojego archiwum zdjęciowego i sprawdziłem, jak to Pan wyglądał wtedy. No cóż. Może lepiej żeby został Pan ulizany jak niemiecki żołnierz powołany do służby wojskowej? Ja tylko tak, bo przecież Panna J. nie znała Pana w tamtym burzliwym okresie życia i okazałoby się, że taki Pawełek jej nie odpowiada. A wie Pan, że decyzja którą podejmuje Pan jest niezwykła. W tym idealnym rozwiązaniu ma być to na tak długo, że gdy już wszyscy pomrą, gdy dzieci zostaną wychowane, a wnukom za bardzo nie będzie się chciało przyjeżdżać do stetryczałych dziadków Pan spojrzy na swoją staruszkę i pomyśli, że jednak to jest wybranka serca. Nawet kupi Pan kwiatka. Cholibcia... Ten wstęp, którego nie chcę już kasować (biorę przykład z Pana) pewnie nie jest najlepszy, ale napisałem go tylko dla ciekawego znaleziska. W internecie od wariatów aż się roi. Sam Pan wie! Jednym z pozytywnie zakręconych jest jegomość kolekcjonujący stare artykuły. Na swoim blogu wrzuca skany i tam można znaleźć doprawdy ciekawe smaczki. Za pomocą pewnej popularnej strony odkryłem taki oto tekst, który polecam Panu przeczytać w skupieniu i odpowiedzieć na pytanie, czy Panna J. spełnia przynajmniej połowę kryteriów. Dobrej zabawy:

Jaką powinna być kobieta z którą się żenisz?

Żeń się z taką, która jest mniejsza niż ty, nie żeń się z kobietą, która nie umie się śmiać serdecznie. Poznaje się charakter człowieka po sposobie śmiania się. Nie bierz kobiety, której śmiech jest wymuszony. Żeń się z kobietą, która się zna na żartach, która umie cenić humor i która wszystko widzi z dobrej strony. Nie żeń się z taką, która wszystko gani ze swych przyjaciółek się wyśmiewa, skoro odeszły. Bierz kobietę, która staje w obronie tych, których się w jej obecności znieważa.
Gdy idziesz z narzeczoną do teatru, a nie zamówisz poprzednio biletów, ożeń się z nią, jeżeli na wiadomość, że wszystkie bilety na parter i piętra rozsprzedane, wesoło i z swobodą zawoła: „To nic, pójdziemy na galeryę; najważniejsza, abyśmy się zabawili. Na takiej żonie się nie oszukasz, która z zadowoleniem się godzi na to, by z mężem zasiąść zupełnie w tyle, kiedy miejsca przednie zajęte.
            Staraj się wybadać, jak się narzeczona zachowuje wczesnym rankiem, gdy ją się nagle ze snu budzi. Gdy się z uśmiechem zrywa ze snu, bierz ją. Jeżeli atoli od razu czoło zmarszczy i gniewnie zawoła: „Cóż to znowu znaczy!” nie żeń się z nią; nie jest ona ani sympatyczną ani przyjemną. Próba to niezawodna! Nie żeń się z kobietą, która powiada wymuszone maniery tak zwanego dobrego towarzystwa. Młoda panna, która darzy uśmiechem obcego a swoich najbliższych wybrykami złego humoru, nie jest stworzoną na małżonkę. Póki jesteś przyszłym tej damy, prawdopodobnie będzie bardzo uprzejmą dla ciebie. Czyż nie jesteś jeszcze obcym? Ale bądź pewien, że skoro została twą żoną, będzie ciebie tak traktowała, jakobyś należał do jej familii.
            Gdy odwiedzasz kobietę, która każe ci pół godziny czekać, aby cię się zaprezentować zupełnie bez zarzutu, nie żeń się z nią. Skoro atoli przyjdzie natychmiast, tak jak jest ubrana, z włosami skromnie i szybko zaczesanymi, i uczepionymi i w sukience domowej, to jest, ona praktycznym dziewczęciem; bierz ją, mianowicie gdy się nie uniewinnia długo, że wyszła w negliżu.
            Jeżeli bracia młodej panienki siostrę przezywają figlarnym przydomniem, zdrobiałem imieniem, Marych, Zocha – ożeń się z nią, będzie ona dobrym towarzyszem twoim.

Przemysłowiec 1905, staraprasa.blox.pl

Prawda, że piękne. Mnie najbardziej podobał się fragment "żeń się z mniejszą niż ty" i ten z przebudzeniem. Zresztą całość zasługuje na upublicznienie i rozpowszechnienie co niniejszym czynię. Dobrej zabawy na koncercie i do zobaczenia na weselu. Sprawdzałem i miejsce jest magiczne! To prawdziwa cerkwia, jest jezioro (weź Pan na wszelki wypadek kąpielówki) i konie!!!! Ale będzie, ale będzie...


Stefan W.

poniedziałek, 28 maja 2012

Przełykanie

Szanowny Panie,

i znowu jakoś się zagapiłem głupio. Już nawet nie chce mi się tłumaczyć moich ułomności. Chyba jest tak, że niektórzy na wszystko potrzebują czasu i spokojnej głowy. Ja chyba tak mam, że muszę sobie wszystko tak strawić. A teraz jakoś tak wszystko trzeba odgryzać wielkimi kawałami i przełykać natychmiast, aż ból w przełyku czuć, a i czkawki można od tego dostać.

Z drugiej strony myślę, że gdybyśmy z Panną J. zaplanowali ślub na przyszły rok, to najpewniej umarłbym ze stresu. A tak na wszystko za mało jest czasu i po prostu trzeba przeć do przodu, miesiące mijają jak tygodnie, tygodnie jak dni, i wiosna już prawie za nami, a zanim się obejrzymy i jesień przyjdzie. Ale ciekaw jestem, czy jak już zostanę szczęśliwym mężem swojej żony, to uda mi się poukładać jakoś codzienność, żeby na wszystko mi czasu starczyło. Bo ja wierzę naiwnie, że i owszem, a wszyscy mi wmawiają, że później to już tylko szybciej i szybciej, i szybciej... A ja to tak szybko, to mogę może chwilę, ale całe życie? No i przecież Fanga by się tu zanudziła (nie, żeby przy moim żywocie burzliwym i tak nie ziewała, co i rusz). Pan tu tylko czeka, żeby wyskoczyć z historiami wyłowionymi z Bałtyku, a ja tylko Panu przeszkadzam i kolejkę blokuję.

Piszę mi się jednak z coraz większym trudem, co zasmuca mnie niezwykle. Łudzę się trochę, że to tylko przemęczenie chwilowe. Ale co, jeśli nie? Bardziej prawdopodobne, że to zanik mięśni mózgu (tak, wiem, że to głupie połączenie słów, ale już to napisałem i nie zamierzam teraz tego kasować i zastanawiać się przez pół godziny, co mi tam tak naprawdę zanika). No bo Panie, co ja przy tych lekach mam wspólnego z jakąś myślą zwiewną lub w inny sposób piękną bądź pasjonującą? Brak ćwiczeń i dupa blada. A kiedyś przecież marzyło mi się nawet dziennikarstwo. Oj, ale co mi się nie marzyło?!

Przede wszystkim chciałem być muzykiem. No, zaczęło się to chyba jeszcze w podstawówce lub na początku liceum. Wszystko chyba przez autobusy. Jak pan jedzie tą samą trasą po raz setny, to w głowie zaczynają się Panu pojawiać bardzo dziwne rzeczy. Może Pan nagle wyobrazić sobie siebie na środku sceny, a naprzeciw Pana może tam być tłum dziesięciotysięczny. A w nim same piękne dziewczęta, które oczywiście patrzą na Pana z zachwytem, a Pan śpiewa jak Eddie Vedder, gra na gitarze jak Slash, a wygląda Pan... też jak Slash (w zasadzie nie jest to jakiś mój szczególny ulubieniec, ale myślę, że całkiem zajebiście być Slashem). Wiem, że to niezbyt mądre marzenie, ale jednak bycie dobrym wokalistą w porządnej kapeli to byłoby coś, co chyba mógłbym robić z zadowoleniem. Czemu ja nie poszedłem po prostu na lekcje śpiewu? Cóż, chłopakowi to jednak chyba nie wypada, jak chce zostać gwiazdą rocka. To trzeba po prosu w sobie odkryć, to powinno przyjść po prostu – takie są zasady. Inaczej to przecież nie jest samorodny talent, tylko jakiś taki talent wyuczony, a takiego przecież żaden nastolatek nie chce. Ale miałem też w życiu inne pomysły na siebie, niech Pan sobie nie myśli. Chciałem być na przykład takim polskim Marcelem Proustem. To już chyba było na początku studiów. Tak. Polski Marcel Proust - to by dopiero było! Jest to marzenie skądinąd ciekawe, biorąc pod uwagę, że w swoim życiu dotarłem chyba najdalej do trzydziestej strony „W stronę Swanna” i na tym moja znajomość twórczości tego jegomościa się w zasadzie kończy. Dlaczego zatem? Och, powodów znajdzie się co najmniej kilka. Po pierwsze, kiedy się o nim mówi, zawsze używa się wielu trudnych słów, co samo w sobie budzi do autora jakiś podświadomy szacunek maluczkich. Po drugie, w zasadzie nie tak często można spotkać kogoś, kto przebrnął przez całe siedem tomów tych reminiscencji całych, czyli znowu „trudny”, czyli znowu „szacunek”. Ale najważniejsze – to te tytuły! W zasadzie chodzi mi tylko o dwa. No, ale za to jakie! Przede wszystkim, ten który zdobi całą serię - „W poszukiwaniu straconego czasu”. Jak pierwszy raz usłyszałem ten tytuł, to pomyślałem, że to jest na sto procent największe dzieło w historii literatury. Byłem wtedy mały, ale obiecałem sobie, że jak będę duży, to wchłonę te księgi, a mój świat odmieni się na zawsze (jak widać, nadal do tego nie dojrzałem po prostu). No, ale teraz jeszcze imię drugiego tomu - „W cieniu zakwitających dziewcząt”. No, Panie Stefanie, cóż za wspaniały tytuł. Proust musiał być jakimś geniuszem. Chyba się Pan już nie dziwi, że chciałem być takim właśnie pisarzem. Ale zanim chciałem pisać i grać, to przede wszystkim chciałem być włóczęgą. Wydawało mi się to piękną sprawą (nadal zresztą się taką wydaje). Nie trzeba się myć, wskakuje się do pociągów towarowych, te Pana przewożą z miejsca na miejsce. Obserwuje Pan różne miasta, różne wioski. Dobrzy ludzie jeść Panu dadzą, jak nie dadzą, to pójdzie Pan na dzierżawę. Czasem się Pan do pracy załapie, na jakimś polu przy żniwach, innym razem pozbiera Pan drobne na ulicy. Ach, być takim włóczęgą! Tylko oczywiście wszystko ma swoje minusy. Włóczęga ma na przykład tak, że śmierdzi prawie zawsze. I to trochę jednak jest słabe, bo sprawiać to może, że ludzie wcale Pana tak lubić nie będą. No, ale gwiazdy rocka też chyba śmierdzą po swoich koncertach. A i pisarze też na pewno śmierdzą często, bo siedzą w domach tygodniami i mogę się założyć, że też się do mydła nie przytulają za często. Tak. Moje marzenia chyba z zasady nie pachną najlepiej.

Chyba zapuszczę włosy i znowu zostanę młody – co Pan o tym myśli?
Pozdrawiam,
Paweł D.

sobota, 12 maja 2012

Gwiezdny kac

Szanowny Panie,

na początek coś a propos Pana wpisu o walcowni... pewnie Pan to już widział u mojego brata, ale że to fajne... można powtórzyć:



Muszę Panu powiedzieć, że jestem zaskoczony. Naprawdę grając ostatnio w kosza, czułem się znakomitym zawodnikiem. A Pan mi tu mówi, że byłem do dupy, w porównaniu z poprzednimi występami. To dowód na to, że alkohol, który wypiłem przed treningiem, jest złym doradcą. Całe szczęście, że jest kac - taka kara za nasze hulaki!!!

Tak a propos złych doradców! Panie Pawle czy korzystał Pan kiedyś z horoskopu? Ja unikam jak ognia. A to dlatego, że kilka razy prawdziwie się na to naciąłem. Wie Pan jak to jest!!! Przegląda Pan prasę i nagle wpadają Panu w oko dwie linijki pod pańskim znakiem zodiaku. Czyta Pan, no bo trudno to nawet przeoczyć. I jak to tylko zrobię, już chodzę zły. No bo jakiś pismak zasiał w moim czerepie ziarenko. Małe ziarenko, które sobie siedzi i czasami o sobie przypomina. Żeby temu zaradzić postanowiłem wziąć na warsztat horoskopy z dnia dzisiejszego dotyczące mojej osoby. I tak:

Jeden z horoskopów na popularnej przeglądarce internetowej (którą Pan dobrze zna) pisze, że muszę się się jutro wykazać cierpliwością, bo nie wszyscy są równie błyskotliwi jak ja. A zatem jak będę się na Pana denerwował to już wie Pan dlaczego. Najlepiej zresztą do mnie się nie odzywać, żeby nie wyjść na głupka. Przekonuje mnie też do tego horoskop z innej przeglądarki. Piszą, abym nie zrywał się jutro z łóżka. Ciekawe co na to w pracy? Mam żyć bardziej regularnym życiem. Oderwać się od kłopotów i zmartwień, a w miłości będzie sprzyjało mi szczęście. A zatem nie mogę się doczekać niedzieli.
Sekstyl (co to jest?) Merkurego z Wenus sprawi, że zaimponuje wszystkim inteligencją i poczuciem humoru. W ogóle to odniosę sukces. Chyba w tej miłości jednak, bo inny portal pisze, że wolne Byki będą przyciągały płeć przeciwną jak magnes. Mój urok osobisty i uwaga!!! seksapil będą wyjątkowym wabikiem.   
Z bardzo życiowych uwag wyczytałem, że muszę uważać na wydatki, bo mogą wpędzić mnie w długi. Jak to wydatki.

Te rady dotyczą też Pana. Szkoda, że nie istnieje kac po czytaniu horoskopu, podobny do tego po alkoholu. Po tej błyskotliwej inteligencji i bijącym seksapilu spodziewam się wielkich wyczynów. Gdyby kac po horoskopach istniał, to może przyszłaby też myśl, żeby horoskopy omijać szerokim łukiem.. A że skoro takiego nie ma, to człowiek czyta i czeka na "szczęśliwą gwiazdę".

Sainte

Stefan W.

P.S. W zasadzie to kac alkoholowy nie odstrasza amatorów procentów. Czyżby ludzie byli po prostu głupi???!!!???

wtorek, 8 maja 2012

Walcownia żelaza

Szanowny Panie,

co Pan namieszałeś, Panie? W ogóle nie mogłem posta nowego utworzyć. Bałagan jakiś. Zmiany. Po co to komu? Postęp. Po co to komu? Człowiek. Człowiek. Maszyna. Człowiek-maszyna. Maszyna.

Widzi Pan tu jakieś piękno? Znajdzie się. Zachwyt pojawia się przecież z zaskoczenia.

Niech Pan to powiększy.

Niech się Pan w tym zatopi. 

Widzi Pan tu jakieś piękno? Zawsze coś się znajdzie. Zachwyt pojawia się przecież z zaskoczenia.

Słyszy Pan huk. Huk. I jak piszę huk, to znaczy - HUK! Tak prasuje się stal. Tłum. Ciała silne, żylaste. I ogień. Tryska z ciemności. Stal tryska… Stal!

Widzi Pan tych ludzi, którzy odpoczywają, schowani za prasą. Jeden próbuje się pożywić, drugi naprędce coś z butli duszkiem wychyla, trzeci siedzi z menażką między nogi wciśniętą i… tak siedzi tylko, bo na nic więcej już sił nie ma. Ludzie Ci brudni, czarni wręcz. Pot i brud. I wszyscy przez ten ogień zjednoczeni, chociaż czerń się leje ze ścian i sufitu.

Koła żelazne w cieniu się skrywają. Bezdusznie się obracają. Dla człowieka pracują, lecz z człowiekiem się zmagają. Mięśnie napinają. Kręgosłupy przygniatają. Kolana uginają.

Boże daj siłę. Na pewno z niejednego gardła słowa takie paść musiały. Daj siłę. Bo jak inaczej z tą prasą się zmagać? Skoro stal prasuje z łatwością taką, to co dopiero zrobić może z ludzkimi członkami? Pan spojrzy tylko na te twarze oświetlone przez stal ognistą – napięte, skoncentrowane. Ścięgna, mięśnie jak struny naciągnięte, jakby zwierza dzikiego ujarzmić musiały. Lew z ognia wszak kroczy między nimi. A może to i sam diabeł? Tytoń otuchy dodać musi. Bracia obok wspomogą ramieniem. Ale czy ktoś pomoże, kiedy coś nagle wypadnie, coś się przewróci, coś złego się stanie? A stać się musi kiedyś.Co dzień coś się dzieje takiego. Wypadki chodzą po ludziach. Mężczyźni zaciskają zęby. Ciągną te wózki. Obracają te koła. Zaciskają te szczypce. Walcują żelazo.

Paweł D.