niedziela, 30 maja 2010

Moja duszyczko

Szanowny Panie,

chciałbym wrócić do naszego dzisiejszego popołudnia, a mianowicie do sytuacji, w której znalazła się mała Maria. Przypomnę tylko, że Marysia ma starszego chłopaka, z którym lubi przebywać (chodzić - jakby powiedzieli to nastolatkowie). Dziewczynka lubi chłopca, bo ten nie wstydzi powiedzieć się "dupa". Pan oczywiście słusznie wywnioskował, że dziewczynki, kobietki i kobiety lubią złych chłopców... "bad boys". Trudno się z tym nie zgodzić. Zastanawia mnie tylko... dlaczego? Jedyne sensowne wytłumaczenie to takie, że życie wymusza na chłopcach twardość, hardość i męstwo. Dziewczynki w jakiś tajemny sposób to wiedzą i wybierają spośród całego zbioru Tomków, Albercików i Zbyszków, tych najbardziej męskich. A zatem tych co potrafią powiedzieć publicznie "dupa". Jest to jednak jakaś pułapka. Bo przecież, często ten co głośno krzyczy "dupa" , okaże się "pupą wołową" w sytuacji, w której powinien być mężczyzną. Poza tym, czy rzeczywiście "męskim" jest awanturowanie się. Oczywiście, że tak. Ale w pewnym tylko sensie. Bo czy nie bardziej męskie jest to, że facet potrafi zapewnić swojej rodzinie życie na porządnym poziomie, że potrafi do swojej kobiety mówić "moja duszyczko" nawet po pięćdziesięciu latach pożycia małżeńskiego? Męskość to stabilność, to siła kiedy wszystko idzie na opak. Tak to sobie wyobrażam.

Co jednak można powiedzieć o tzw. "bad boyach". Czy to nie ci goście, którzy dużo krzyczą? Czy to nie ta grupa, która robi wokół siebie dużo szumu? Nic wielkiego z tego nie wychodzi. A nawet jeżeli... to koniec końców, więcej było gadaniny, niż prawdy.

Druga sprawa: te dziewczynki jak np. mała Maria, same namawiają chłopców do brzydkiego zachowania. Mówił Pan, albo mój brat, że w czasie Rewolucji Październikowej to właśnie kobiety podjudzały swoich chłopów. To komplikuje sytuację. Oczywiście! Bo oznacza, że źli chłopcy tak naprawdę nie istnieją. To kobiety podjudzają za ich plecami, a my dla świętego spokoju, po prostu się z tym zgadzamy i robimy co nam każą. Bo przecież lepiej mieć piekło na zewnątrz, w państwie, lepiej mieć za przeciwnika Cara niż żonę, gorsze piekiełko domowe.

Właśnie przyszedł mi do głowy inny wniosek. Może jest tak, że tzw. "bad boysi" to zwykli pantoflarze, którzy poddali się swym kobietom. Ich podszeptom i namowom do tego, aby, gdy one tego chcą, w publicznych miejscach mówili: "dupa".

Tak, czy inaczej źli chłopcy to mądrzejsi chłopcy. To oni są otoczeni wianuszkiem dziewcząt. Przynajmniej tak jest na filmach.

Miłego czytania

Stefan W.

czwartek, 27 maja 2010

Ludzkie bestie

Szanowny Panie,

ci Włosi to naprawdę… nie mam słów… prawie kanibale, cholernicy jedni. Ale do rzeczy. Tematy Pan wymyślił bardzo ładne, ale czy takie łatwe? Kobiecy dotyk? Co ja mam, jakieś badania zrobić? No nic. I tak dziękuję.

Nie byłem wcale złośliwy wobec Pana Szanownej Małżonki. Znaczy co? W schronisku przy pieskach to już nie wypada, godności uwłacza? Czuję się obrażony. A w zasadzie to czuję się jak wypluty. Nie jest do końca takie złe. Sen już dawno nie smakował tak słodko. Trudno mi jednak stwierdzić, że ta praca jest jakoś wybitnie ciekawa. Chociaż tematów do opowieści można kilka podłapać.

Dziś na fajrant przyszła do nas jakaś wariatka, która znęcała się nad swoim owczarkiem niemieckim i policja zabroniła jej się do niego zbliżać. Pies trafił pod opiekę schroniska i jest poddawany leczeniu. Babka jest jednak uparta i podobno próbuję za wszelką cenę odzyskać swojego pupila. Dwa miesiące temu pobiła jednego z pracowników Biura Adopcji (to jest ta jednostka, w której właśnie pracuję) i trzeba było wzywać miśków, żeby ci siłą ją usunęli z terenu schroniska. Podobno i tym bykom się nie dawała. Diabeł nie kobieta. Dziś jak wychodziła, powiedziała, że się z nami porachuje. Później wszyscy mówili, żeby uważać, bo ona jest zdolna przyjść i kwasem rzucać. Perspektywa niezbyt miła, ale trzeba pochwalić dziewczynę za wybór staromodnych metod. Nie ma to, jak klasyka.

No i tak to sobie płynie. Powolutku i dosyć opornie. Życie, ot co.

Poszanowanie,
Paweł D.

Pizza na trumnach

Szanowny Panie,

co to za złośliwości pod adresem mojej żony? Nie tak się umawialiśmy. Miał Pan wspierać, pomagać, a tu Pan dołuje, na nizinach kursuje. Rzeczywiście szczekanie Panu źle służy! Moja urocza małżonka jest mądrą i niezależną kobietą. Sama wybiera, co jest dla niej najlepsze. Oczywiście, że ja wolałbym, aby została tutaj ze mną, ale jeżeli jeszcze zdecyduje się na wyjazd, to będę ją wspierał i jej kibicował.

A pański Paluch to musi być ciekawe miejsce na tematy. Czy już zaprzyjaźnił się Pan z jakimś zwierzakiem? Jakie w ogóle ma Pan zwierzęta tam oprócz psów i kotów? I czym się Pan tam w ogóle zajmuje?

Załatwię z Panem te tematy na artykułu:
1. Może porozmawia Pan z siostrą o przywiązaniu klientów aptek do farmaceutek. To wydaje się ciekawe.

2. Uwaga duży fragment zacytuję:

"Cudowna moc kobiecego dotyku. Dotyk kobiety sprawia, że mężczyźni są skłonni do podejmowania bardziej ryzykownych decyzji finansowych. Naukowcy amerykańscy i kanadyjscy przeprowadzili szereg eksperymentów, które dowodzą, że pod wpływem dotyku kobiety (uściśnięcie ręki, poklepanie po ramieniu), mężczyźni znacznie częściej podejmowali ryzyko w zadaniach wymagających dokonywania ryzykownych inwestycji. Uścisk kobiecej dłoni zwiększał skłonność do ryzykowania dwukrotnie, podczas mężczyźni poklepani po ramieniu ryzykowali aż trzykrotnie częściej. Nawet trwający zaledwie sekundę kontakt fizyczny z przedstawicielką płci przeciwnej sprawiał, że badani panowie byli bardziej skłonni do hazardu. Zdaniem badaczy, zjawisko to ma swoje źródła w pierwszych miesiącach życia dziecka, które ma wtedy silny kontakt fizyczny ze swoją matką i dzięki poczuciu bezpieczeństwa rozwija w sobie zamiłowanie do przygód i ryzykowania. Eksperymenty dowodzą, że bardzo subtelny kontakt fizyczny może odgrywać ważną rolę w procesie podejmowania decyzji i gotowości do podejmowania ryzyka."

Może zająłby się Pan wpływem płci pięknej na mężczyzn? Na tym jak to Panie potrafią słowem zachęcić swoich mężczyzn do działania, o sile oddziaływania jaka drzemie w płci pięknej.

3. A może temat o kobietach władzy. Mówi się, że gdyby Panie były u sterów to byłoby lepiej, na pewno spokojniej. Ciekawe jak to było w historii? Mamy przecież przykłady: caryca Katarzyna, Margaret Thatcher, Kleopatra!

4. A może interesujący temat: "Być kochanką". O kobietach w historii, które zostają kochankami ludzi wielkich.

5. A muzyka? Oczywiście, że wiele jest Pań wokalistek, a ile jest i było świetnych gitarzystek, perkusistek? Które instrumenty są przez Panie najmniej lubiane i dlaczego?

To tyle na wstępie wymyśliłem dla Pana.

Właśnie przeczytałem, że wiele neapolitańskich pizzerii do palenia w swoich piecach używa desek z trumien. Tradycja głosi, że miejscowa pizza powinna być opalana drewnem dębowym, ze względów oszczędnościowych wybiera się drewno z trumien. Niestety nie wyjaśniono, czy Włosi rozkopują groby w celu wydobycia dobrego drewna.

Smacznego.

Stefan W.

środa, 26 maja 2010

Eko patrol

Szanowny Panie,

właśnie zadzwonił Pański brat przezywał mnie od hycli – cóż to za bezczelność. Wszak moje działania zmierzają znalezienia domów biednym czworonogom. Ech, ignoranci są wszędzie.

Cieszę się, że odnalazł Pan jednak w swojej przeszłości akcenty buntownicze. No, z tymi włosami to dałeś Pan czadu – drugi Che. Rebelia na całego. Cóż, ważne, że Pan to tak postrzega – niech i tak będzie.

Ja muszę się zbuntować przeciwko mojemu nieprzystosowaniu do pracy. Jak wracam do domu, to chce mnie się kąpać, jeść i spać. Czułbym się prawie jak mężczyzna, gdyby nie fakt, że przecież worków z cementem nie przerzucam. A nad głową wciąż wisi topór redaktor prowadzącej z portalu kobiecego. Cóż to za chaos. Za kilka lat moje CV będzie wyglądać jak dział „ogłoszenia drobne” w lokalnej gazecie. Gdzie moja zawodowa tożsamość?! Już dziś zostałem z tego powodu obśmiany w nowej pracy. Ech, do licha!

Ok. Ale nie piszę tak bezinteresownie. Pan mi wymyśli jakieś banalne tematy na krótkie artykuły. Bo powiem szczerze – po tym jak przez kilka godzin słucham szczekania, to później nie mogę jednej myśli sklecić (co mnie martwi trochę).

Słyszałem, że nie pozwolił Pan żonie wyjechać do Nowej Zelandii. No i słusznie. U nas w schronisku jeszcze jedna para rąk do pracy się przyda.

Ukłony,
Jego Wysokość Hycel – Paweł D.

niedziela, 23 maja 2010

Parowce pod krawatami

Panie Pawle,

jestem uratowany. Nie jest ze mną tak źle. Przypomniałem sobie, że przecież ja się buntowałem. To ja przed Panem Cejrowskim chodziłem na bosaka do szkoły, nawet będąc na bosaka otrzymałem wyniki z matury pisemnej! Pewnie dlatego też nie były one za wysokie ;) Ale bunt to bunt. Buntowałem się przeciw chodzeniu w skarpetkach w wiosenno-letnie miesiące. To ja nosiłem zepsuty zegarek na ręce jako wyraz bzdurnego pomysłu mierzenia czasu. Czegoś co moim zdaniem nie powinno być mierzalne. Przestałem go nosić, bo był to okres mojej wielkiej potliwości i skóra po tym pasku zwyczajnie śmierdziała. Buntem były też moje długie włosy, a potem dredy. Ufff... jestem uratowany. Mało tego mam wrażenie, że mój bunt bardziej ideowy, a nie jakiś głupi "gigant", z którego nic nie wynika i rodzic musi angażować policmajstrów, którzy są przecież opłacani z naszych podatków. Powinni zajmować się zwalczaniem zbrodni, a nie szukaniem dzieci.

Mało tego, po przeczytaniu tego co Panienka Justyna napisała w komentarzu pod Pana tekstem dochodzę do wniosku, że rzeczywiście bunt pryszczolatka jest niczym przy bardziej wyrafinowanym buncie dojrzałego mężczyzny jakim z pewnością Pan jest. Nie musimy być wcale PiaRowcami, albo lepiej "Parowcami" i innymi wariatami pod krawatami. Wystarczy robić to co lubimy. No i Pan na początku swojego tekstu pisze o tych zajebistych "innych". A Pana nawet pisanie tekstów męczy. Widocznie to nie dla Pana. Przecież Pan kocha się w muzyce. Tutaj właśnie przypomniało się mi wczorajsze mądre zdanie pana Jarosława Kaczyńskiego, kandydata na Prezydenta RP. Powiedział on mniej więcej, że politykiem trzeba być na całego. Tak jest ze wszystkim. Po całości Panie Pawle to jest dopiero buntownicza postawa.

A tutaj link przestroga jak kończą wiecznie niezdecydowani:



Szczęść Boże w Zielone Świątki

Stefan W.

sobota, 22 maja 2010

Za Zenonem panny sznurem

Szanowny Panie,

powinienem właśnie pisać artykuł na te moje nieszczęsne praktyki… ale się zbuntuję! No ok – to zwyczajne lenistwo, a nie żaden bunt. Myślałem, że pisanie może być fajne jako zawód, ale to chyba praca jak praca. Już mnie to nudzi, męczy i denerwuje. Bez sensu. Do czego mnie ten Bóg stworzył? Cholera wie, jak to jest z tym - jak Pan to nazwał – „byciem” po prostu. Czasami wydaje mi się, że są ludzie, którzy robią jakieś niesamowite rzeczy – żyją ciekawie. A czasem mnie łapie ta świadomość, że przypisujemy tym wszystkim innym jakąś wspólną osobowość. Inni uprawiają surfing, inni grają w filmach, inni robią naprawdę zajebiste rzeczy. Zazdroszczę całemu światu. Sześciu - czy już prawie siedmiu – miliardom osób. No Panie Szanowny, z moją leniwą naturą to ja nie przeżyję tylu żywotów podczas kilkudziesięciu (daj Boże) lat. Nędza. Zostaję stoikiem. Będę właśnie żyć - tak po prostu.

Tak, ale miało być o buncie. Bunt jest niesamowicie ważny. W zasadzie to chyba taki moment wyzwolenia. Zakwitający w nas egoizm. A wie Pan, egoizm jest bardzo niedoceniany. Nie wiem, jak to dobrze zaprezentować. Ok. Niech będzie z tymi rockmanami. Mili Państwo - banda debili, owłosionych półgłówków i ćpunów. Czy oni naprawdę są tacy fajni? Nie są. Większości z nich nie chcielibyśmy wcale znać, nie lubili byśmy ich. Ale faktycznie – tworzą. I za to ich uwielbiamy (a przynajmniej tych, którzy tworzą rzeczy godne uwagi). Gdzieś po drodze musieli poświęcić się graniu. Ćwiczyć. Imprezować. Pić. Ich rodzice pewnie nie byli zachwyceni, ale oni to olali. Zostali przy swoim. Ale czy to bunt? Patrząc od strony rodziców – bunt. Od strony ich młodzieńczego środowiska – konformizm. Próba dostosowania się do swojej roli miejscowego luzaka. Koniec końców, przynajmniej niektórzy, wyszli na tym dobrze. Zostali gwiazdami. Może nawet zmienili historię rocka. Gdyby The Beatles nie wyjechali do Hamburga, być może nikt by o nich nie usłyszał. Żeby coś osiągnąć, trzeba robić swoje – po całości. Niestety – choć pewnie Pana dobrotliwa natura będzie się przeciwko temu właśnie buntować – oznacza to, że musimy często olewać naszych bliskich, przysparzać im cierpień i być totalnymi (wybaczy Pan wyrażenie) skurwysynami. Takie jest moje zdanie. Życie to sport dla twardych. No, ale są ludzie dobrzy. Czy Pan naprawdę chciałby cofnąć się w czasie i robić rzeczy, które doprowadziłyby Pana mamę do płaczu? Żałuje Pan tego, że był dobry dla kobiety, która Pana urodziła, wychowywała, karmiła i oddałaby za Pana życie? Założę się, że nie. No i tak to jest. Może Pan żyć godnie i dobrze. A bunt? Cóż, nie możemy przeżyć wszystkiego. Zauważmy też, że buntować się też trzeba z głową. Lennon – geniusz, McCartney – prawie geniusz, Harrison – geniusz, Sutcliff – hm… dobrze wyglądał. Oni to się mogli buntować. A jak Zbyszek i Edek spod Warki się zbuntują i postanowią nie iść jednak do zawodówki, tylko podążą za głosem serca i staną pod sklepem… no to… niby też ich wybór, ale trochę po chuju, musi Pan przyznać.

A my? Pisze Pan – tchórze. Ja dodam – lenie. Hołota. Taka co, jak dobrze pójdzie, to będzie właśnie PijaRować. No to może teraz się Pan zbuntuje? Hm? Zastanawia mnie tylko, jak prawidłowo wygląda facet dobijający do trzydziestki, który chcę rozpocząć życiową rewolucję? Czy to już żałosne, czy jeszcze wzniosłe i piękne? Bo rozumie Pan, jak nastolatek wybiega z domu, trzaska drzwiami, upija się do nieprzytomności i śpi w rowie, to gdzieś tam jest ta czystość intencji, są te młodzieńcze marzenia i niewinność. Czym dalej w las, tym gorzej. Trudniej sobie udowodnić, że nie jesteśmy po prostu wyrachowani i źli, kiedy dziś robimy podobne rzeczy. I zamykamy się gdzieś na poziomie uśrednionych namiętności. Żeby jeszcze coś czuć, ale też tak bez przesady.

Próbowałem napisać jakiś wierszyk na temat buntu, żeby zakończyć w sposób bardziej efektowny, ale chyba lepiej pójdę posiedzieć przed telewizorem, bo właśnie „Rocky Balboa” leci.

Pozdrawiam,
Paweł D.

Pryszczolatek buntownik

Szanowny Panie,

spodziewał się Pan innej reakcji na tytuł? Jak zwykle nie łapię. Ale może chodzi o pytanie dotyczące Pana ewentualnej pracy na Paluchu. Istnieje tam jakaś tytułowa filozofia kocich zadów? Sądzi Pan, że czytelnicy domagają się nowych wątków! Czytelnicy? Za dużo ich pewnie nie mamy. Albo jest tak, że duża ilość ludzi nas czyta, ale rzadko kto nas komentuje. A zatem czytelnicy zapraszam do listy obecności. Wystarczy wpisać na dole słowo "jestem" i podpis ;)

A zacznę teraz temat buntu. Myślę Panie Pawle, że będzie miał Pan dużo do powiedzenia w tej sprawie. W końcu to Pan jest specjalistą muzycznym, a w tym środowisku bunt jest przecież bardzo ważny. To często pod wpływem buntu dzieciaki zaczynają być geniuszami rocka. Przynajmniej tak to sobie wyobrażam. Przy okazji przypomniała się mi reklama, chyba jakiejś sieci komórkowej, w której bohaterzy mówią co w życiu jest ważne. Ojciec rodziny mówi "trzymaj się zasad", a zaraz naukowiec głosi "łam zasady". No bo czy bunt nie jest sprzeciwem wobec zasad, jakiejś moralności? Moralności reprezentowanej przez rodziców. Pierwszy przejaw buntu, to bunt przeciwko rodzicom, zasadom którymi rodzice żyją. I tutaj rodzi się jeden z moich nielicznych kompleksów. Ja nigdy nie przechodziłem buntu! Nigdy nie byłem na tzw. "gigancie". Nigdy nie pokłóciłem się z mamą, do tego stopnia, że nie mogłem wytrzymać w domu. Może chodzi o to, że mam dwóch młodszych braci i całą swoją buntowniczą energię marnowałem na bijatyki z nimi? Może nie jestem zdolny do buntu? O zgrozo! Przecież bunt to pożywka dla charakteru. To buntownicze natury, natury łamiące konwenanse, łamiące zasady ożywiają świat. Każą się mu nad sobą zastanowić. Co drugi amerykański film jest o tym. Czy w takim razie należę do szarej masy ludzi bez charakteru, bez predyspozycji do bycia KIMŚ, do zrobienia CZEGOŚ! Tylko CZEGO? Tylko do bycia KIM? Nawet tego nie wiem. Załamka - jakby powiedział to współczesny nastolatek. Ja jako pryszczolatek nie buntowałem się przeciwko światu zewnętrznemu. Nie uciekałem. Jedyne co robiłem to siedziałem na zielonej trawce z tanim winem w jednej ręce i świeżym chlebie w drugiej. Nie był to bunt. Było to tchórzostwo. Nie chciałem przecież, aby profesor P. mnie pytał na zajęciach. Nie byłem przygotowany. Było to lenistwo, bo wolałem cierpieć z powodu pylenia traw, niż dzień wcześniej uczyć się o tym, gdzie w Polsce są huty, jak powstają wydmy i gdzie robi się opony.
Jak przez to skończę? Oczywiście jako PR Manager, albo facet wypełniający rubryki w banku, tym samym decydując, czy jakiejś rodzinie należy się kredyt mieszkaniowy, czy nie należy się. Będę decydował o tym, czy mają zadłużyć się na trzydzieści lat, czy lepiej żeby mieszkali jeszcze parę miesięcy z rodzicami, doprowadzając tym samym siebie i ich do frustracji. Jest nadzieja! Może dzięki temu, dziecko z takiego związku będzie prawdziwym buntownikiem. Będzie szczało na zasady i albo wyląduje w kiciu, albo stanie się rockmanem, wspaniałym pisarzem, twórcą. Tak, czy inaczej jego życie będzie miało sens. Dżdżownice, glizdy, gnidy i inne świństwa, które zwabi swąd jego rozkładającego się ciała, przystaną może nawet na chwilę i z szacunkiem pomyślą sobie: "zaraz zeżremy człowieka, który był człowiekiem, a nie jak my - owsikiem". Oczywiście, że tak nie będzie. Ale chyba lepiej żyć ze świadomością, że zrobiło się coś naprawdę fajnego, niż żyć ze świadomością, że się po prostu "było". Bo chyba samo "bycie" nie wystarczy. A to wszystko przez ten głupi, zapomniany przeze mnie okres "buntu". Frustrujące.

Z wyrażaniem nadziei na lepsze dziś

Stefan W.

środa, 19 maja 2010

"STI nigdy cię nie zdradzi!"

Szanowny Panie,

jak mogłem być taką gapą?! No nic to (Czy Pan w ogóle czyta tytuły? Spodziewałem się innej reakcji).

Pana teoria o imionach jest oczywiście słuszna, chociaż wielkim odkryciem nie jest. Niech Pan dla przykładu zapyta Pannę Justynę o jej zdanie na temat swojego imienia. Niewątpliwie imię determinuje, przynajmniej częściowo, nasze zachowania. Chociaż proces ten jest dosyć skomplikowany. Nie chodzi tu o jakąś magię. To coś bliższego naukom społecznym (słowo „socjologia” nie przejdzie mi przez gardło). Dla przykładu przedstawię Panu założenia tzw. Spiskowej Teorii Imion:

1. Istnieje zależność między środowiskiem, z jakiego wywodzą się rodzice, ich wykształceniem poziomem intelektualnym, a imionami, jakimi obdarzają swoje dzieci.

2. Istnieje zależność między środowiskiem, z jakiego wywodzą się rodzice, ich wykształceniem i poziomem intelektualnym, a późniejszymi losami dziecka (gdyż niedaleko pada jabłko od jabłoni).

3. Efektem powyższych czynników jest nadreprezentacja pewnych imion wśród np. zatrzymanych przez policję, skazanych, osób które oblewają maturę czy też osób, których codzienne patologiczne przygody publikuje się w gazecie Fakt.

Nie chcę nikogo obrażać, dlatego nie napiszę, jakie imiona podpadają pod STI – proszę samemu poszukać. Warto.

Druga sprawa – Boston wyeliminował Cleveland, a teraz prowadzi z Orlando! Wiem, że Pana to guzik obchodzi, ale po prostu nie mogę się powstrzymać. Jeśli Koniczynki wejdą do finału, to możemy mieć klasyczny pojedynek – Boston Celtics vs. L.A. Lakers! Ale by było…

Z wyrazami szacunku,
Paweł D.

wtorek, 18 maja 2010

Skóra z banana

Szanowny Panie,

Pawle. Coś się Panu pomyliło przecież tekst "Rzecz o imionach" jest już od paru ładnych dni na blogu. To ja czuje się zaniedbany, ale tłumaczyłem sobie Pana opieszałość dużą ilością pracy. Proszę sprawdzić teksty w maju. Nawet czytelniczka go skomentowała.

Z wyrazami szacunku

Stefan W.

Filozofia kocich zadów

Szanowny Panie,

czemu Pan nie odpisuje? Co to za zachowanie? Czy to wypada? Czuję się odrzucony i zaniedbany, a nawet lekko obrażony. Czytelnicy czekają na kontynuację naszych czerstwych dyskusji, a Pan co? Obija się Pan. Chyba znów Pan zapomina, jak ważna jest w życiu systematyczność. Proszę się bardziej postarać. Jak Pan miałby sobie poradzić w redakcji, w której tekst jest na „już”, a nawet „na wczoraj”? No – koniec tego marazmu. Już, już, już… klikamy, klikamy.

Pozdrawiam,
Paweł D.

wtorek, 11 maja 2010

Rzecz o imionach

Szanowny Panie,

z uprzejmym pobłażaniem? No jak Pan chce... Chciałem Panem wstrząsnąć tak jak Pan czasem mną wstrząsa, ale koniec tych trzęsień ziemi. Teraz coś znacznie przyjemniejszego. Siedzę sobie u teściów i pośród dziwnie małych woluminów dostrzegłem sztukę o sympatycznym tytule "Jak Nanna swą córeczkę Pippę na kurtyzanę kształciła". Ta pocieszna książeczka autorstwa Pietro Aretino głosi jak to matka swoją córkę życia uczy. Nie chce aby dziewczyna byle komu kieckę zadzierała, więc tłumaczy 20 letniej (wyglądającej na 14 lat) pannie co w życiu jest ważne. Wie Pan, że lubię cytaty i sądzę, że nie ma co się silić na opowiadanie. Wystarczy oddać głos dziełu:

"Nanna: Zatem kunszt kurwiarski nie jest zawodem dla głupiej! Wcale nie wystarcza zadrzeć kiecki do góry i powiedzieć: <>. Trzeba jeszcze coś innego umieć. W przeciwnym razie zrobi się klapę tego samego dnia, w którym się interes otwarło! Ale teraz dotrzyjmy do jądra sprawy!
Kiedy ludzie usłyszą, żeś już napoczęta, znajdzie się zaraz bardzo wielu prosząc, abyś ich najpierw obsłużyła. A ja będę niby ojciec spowiednik, który uspokaja tłum podniecony, bowiem gromady posłanników będą mi szeptać do ucha swoje: ps, ps! Od razu tuzin zamówień spadnie na twą głowę. Będziemy pragnąć, aby tydzień miał tyle dni, ile ma ich miesiąc. Już widzę, jak opowiadam pokojowcowi jakiegoś pana: <>

No tak... Z jednej strony głupota takie rzeczy czytać, a już na pewno pisać. Ciekaw jestem zakończenia co ta franca wymyśli, ale zacząłem zastanawiać się nad... imieniem. Czy imię kształtuje nas, czy my imię. Moja bohaterka ma na imię Pippa i nie ma wyjścia musi być kurtyzaną. Znalazłem ciekawą stronę tłumaczącą imiona. I tak:

Paweł - W jednej dłoni trzymają dynamit, a w drugiej zapałkę, ale w chwili, gdy mają wszystko wysadzić, mówią sobie: "Uwaga! Nie działajmy pochopnie, zastanówmy się". Są budowniczymi, jak ich totem, bóbr, budują swe życie, interesy, nawet miłość.
Posiadają głęboką, ale raczej powolną inteligencję. Zużywają dużą część energii intelektualnej na sprawianie wrażenia, że są błyskotliwi i pełni humoru. Powinni akceptować się takimi, jakimi są.

Stefan - Dość tajemniczy, a raczej trudny do zrozumie nia. Ich wyobraźnia i zdolność przystosowywania są większe, niż możliwość realizacji, stąd są ludźmi trochę mrocznymi. Niczym ich totem, nietoperz, zaczynają prawdziwą aktywność z nadejściem mroku, kierując się niecodziennymi sposobami.

O ważnych imionach dla nas pisać nie będę, bo przecież każdy może sobie na tę stronę zajrzeć:


Rozśmieszył mnie jednak:

Borys - Sangwinicy, raczej oschli. Nieraz używają lodowatego tonu, który zbija z tropu lub irytuje. Nie zależy Im zresztą na tym, aby się podobać. Bywają też mściwi. Mają sztywne zasady i chętnie wpajają je innym, w razie potrzeby kijem. Ich dewizą mogłoby być: "Dłoń z betonu w stalowej rękawicy.

Chyba to jednak bzdura. Ja miałbym być "trochę mroczny"? Mam jednak fajny totem: nietoperz. Nie to co Pana bóbr. Tak czy inaczej ludzie w imiona swoje wierzą. Podobnie jak wierzą w swoje znaki zodiaków. Ostatnio też czytałem horoskopy. I muszę powiedzieć, że wszystko zgadzało się. Jak oni te horoskopy piszą, że można je zawsze odnieść do swojego życia? Gdyby nie to, że znam jedną kobietę piszącą horoskopy to bym im uwierzył. Nie... nie uwierzyłbym. Przecież ja i Pan jesteśmy spod jednego znaku zodiaku. Urodziliśmy się w jednym roku. Między nami są dwa dni różnicy i Pan jest inny ode mnie a powinniśmy czytać te same horoskopy. A zatem bzdura nad którą nie warto się rozwodzić. Skoro tak, to czemu ludzi ciągnie do takich cudów? Czemu interesuje ich co jakiś redaktor ma do powiedzenia o nich samych? Czy sami siebie nie znamy najlepiej? Czy pan jako ta "kropka" nie zna się najlepiej?

Kropce przecinek salutuje

Stefan W.

poniedziałek, 10 maja 2010

Poniedziałek

Szanowny Panie,

powiem – czy raczej napiszę – wprost. Chętnie skorzystałbym z Pana rady, ale jaja jakoś nie leżą mi w dłoni. Nie wiem skąd to uprzedzenie? Może to wina konserwatywnego wychowania… Co za różnica – tak to po prostu jest. Poza tym zna mnie Pan już na tyle długo, że nie powinien się Pan denerwować lub irytować w trakcie czytania moich wywodów. Liczę na to, że przemyśli Pan swoje postępowanie i zacznie traktować mnie należycie – z uprzejmym pobłażaniem. No.

A mi dzień jakoś leci. Szybko nawet leci, choć w zasadzie nic się nie dzieje. Tu zajrzę, tam zajrzę. Internet – okno na świat. Obrzydlistwo. Tak, tak.. „jak Pan nie chce, niech Pan nie korzysta”. Leń, leń, leń, leń… nic mi się nie chce – nic a nic. A… no właśnie – do Anglii w zasadzie też nie chce mi się jechać. Panie Drogi, i co w tej Anglii, co? To samo co i tu, tylko trochę inne. Zostać też mi się nie chcę, ale zostanę. To wymaga mniej zachodu. Co do powieści – to też jej nie napiszę. Nie mam o czym. A tak bez pomysłu, to i po co? Znudzi mi się po dwóch stronach. Zresztą – pisanie też mi się już uprzykrzyło. Jestem w kropce. A może… jestem kropką? Czarną kropką. Tak. Jestem kropką.

Z wyrazami szacunku,
.

sobota, 8 maja 2010

A mówią, że to ja jestem "idealistą"...

Szanowny Panie,

ale się Pan nad sobą użala. Pisze mi tu Pan o odbiciu lustrzanym jakby Pana serdelkowe paluszki, zaokrąglony brzuszek i policzki pulchniutkie miały tu jakiekolwiek znaczenie. Jakby w ogóle kogokolwiek to interesowało. Rozczula się Pan nad sobą jak dziewczynka o kręconych włosach cierpiąca, że nie ma ich falujących.

Ale uroda to małe piwo.

Wkurzył mnie Pan wcześniej swoimi teoriami na temat "kryształowych żyrandoli". Co to ma być za filozofia? Czy mój ojciec, albo Pana ojciec zastanawiali się na takie tematy? Pan rzeczywiście przesiąkł tym całym humanizmem, do tego stopnia, że ze zwykłej rzeczy jaką jest posiadanie potomstwa robi Pan sprawę godną wysłania oddziałów GROMU. To tylko dzieci. Gdyby każdy robił z tego takie wielkie "halo" po Adamie i Ewie nikt by się nie urodził. A mówią, że to ja jestem "idealistą".

Ten Pan B. też pierdołami się zajmuje. Teksty o tym, że nie chce na tak okrutny świat, płodzić dzieci jest tak samo mądre jak dokonywanie aborcji ze względów socjalnych. Pie(piii) o Szopenie, że tak się brzydko wyrażę. I jeszcze Pan go rozumie. Do diaska co się z Panem dzieje?

Rozumiem frustrację spowodowaną brakiem pracy, ale do cholery jasnej, czy rzeczywiście ma Pan ochotę siedzieć pod krawatem, przy komputerze i wypełniać jakieś choleryczne tabelki? Skoro nie może Pan znaleźć w takich miejscach pracy, to powinien Pan wziąć świat za jaja i zrobić to o czym Pan gada. Chce Pan wyjechać? Droga wolna. Marzy się Panu znowu Anglia? Nic trudnego. Wystarczy kupić bilet, powiedzieć mi kiedy Pan jedzie a ja Panu podam adres, gdzie mieszkać. Chce Pan pisać? Czemu Pan tego nie zrobi? Emil Zola musiał napisać kiedyś pierwsze zdanie swojej książki. Żeby tylko Pan nie skończył jak bohater "Dżumy" A. Camusa, który nie mógł zdecydować się na pierwsze zdanie w swoim dziele. Po prostu proszę to robić. Błagam tylko, apeluje do Pana i do każdego, któremu przyjdzie czytać te wypociny. Ludzie! Ludzie kochani! Nie trzęście się nad sobą! Nie jesteście galaretami! Nie bądźmy także ciepłymi budyniami, jak mawia sympatyczna K., życie trzymać należy w garści, za jaja. Czasami za to dostaniemy po mordzie. I dobrze. I tak powinno być. Byle się nie poddawać.

Do roboty!

Stefan W.

wtorek, 4 maja 2010

Zwierciadełko, powiedz przecie...

Szanowny Panie,

to nawet ma sens. Powinien Pan poważnie przysiąść do tej sprawy. Ja – poczekam.

Bo i gdzie ta wiosna? Nie mówię o tym chwilowym załamaniu pogody. Mówię o tych wszystkich rzeczach, które Pan zauważył, a mnie ominęły w ciszy. Jabłonki, ptaszki, kwiatki – są. Widzę je. Wiosny w nich jednak nie dostrzegam. Rozmnażanie? Niby żadna filozofia. Niby fajnie mieć szkraba jakiegoś i kształtować go na swoje podobieństwo, ale… ale ja tu widzę dużo „ale”. Po pierwsze, potrzeba libido – a skoro wiosna mi się zgubiła, to i libido zapomniało się przebudzić ze snu zimowego. Niby też można z rozsądku, ale do tego potrzeba zdecydowania i planu. Nie ma zdecydowania, nie ma planu, nie ma chwili zapomnienia – nie ma dzieci. No i czy to źle? Po pierwsze zginąłbym pod ciężką ręką Kolektywu „W”. To akurat problem z gatunku tych malutkich. Większym jest to, że sierotka majątku po mnie żadnego nie odziedziczy. Do tego panna J. będzie musiała udawać pewnie, że brzuch jej od chleba urósł, a później, że znalazła dziecię na schodach świątyni, tam, gdzie niegdyś i ona została odnaleziona przez Pana Aleksandra. Generalnie – żenada, Drogi Panie. Zwróćmy też uwagę na celowość takiego działania. Życie jest przecież darem. Ale trzeba zadać sobie pytanie – czy chcemy dać kruszynie parę nowych skarpet czy zafundować mu kryształowe pałace? Nie chodzi mi o sprawy materialne wcale. Raczej o nasze postrzeganie życia. Najpierw sami musimy twierdząco odpowiedzieć na jeszcze jedno pytanie: czy jest ono cudem? Mój kolega B. powiedział jakiś czas temu, że on nie chce mieć dzieci. Nie chce sprowadzać kogoś na świat tak bezduszny i okrutny. I ja to rozumiem. Tak samo jak rozumiem, że Pan widzi wszystko w różowych barwach. I plus dla Pana – może Pan myśleć o potomkach. Ja jestem gdzieś w połowie tej drogi. Słyszałem o pięknych miejscach i wspaniałych przygodach; słyszałem o strasznych miejscach i ludzkich tragediach. Sam żyję w świecie, który bywa przyjemny, a bywa i przykry. Ot, taki światek. Czy chcę jednak dać synowi na imię Koszałek Opałek? To tak samo mądre, jak dać mu na imię Fryderyk i w wieku trzech lat wysłać na lekcje fortepianu - żeby tatuś był dumny.

Nie wiem też, czy będę umiał przekazać dziecku, jak ważne jest to, aby nogi stawiało zawsze pewnie, że nie można się potknąć, bo wtedy przepadasz z kretesem. Prawo serii. Zrób coś dobrze i trzymaj się tego – jeśli wypadniesz z obiegu, to… no cóż. Przy tym tempie życia, błędy są niewskazane. Nie wiem, czy będę umiał patrzeć na porażki mojego dziecka – chyba zwariuję od tego. A żeby nauczyć oseska zwyciężać, potrzeba doświadczenia w tym temacie. Doświadczenia, którego jeszcze (mam nadzieję, że to tylko „jeszcze”) nie posiadam za dużo. Żebym chociaż umiał odpowiednio kłamać – może wtedy? Brakuje mi jednak tego spojrzenia – spokojnego, ale pewnego. Głos łamie mi się zbyt często; drży. Nie mam wystarczająco dużo dobrych rad. Co ja mogę powiedzieć? Idź na politechnikę? Wyrzuć zeszyt od polskiego? Przecież to głupie. A to jedyne złote myśli, które przychodzą mi do głowy.

Z drugiej strony wiem, że powinienem myśleć o potomku, zanim moje geny zmarnieją do reszty. Patrzę w lustro. Twarz jest jakaś szara. Pod oczami skóra jest lekko opuchnięta. Z rana pojawiają się bruzdy łączące podstawę nosa z kącikiem oka – dziwnie to wygląda. Nawet jeśli zrobię kilka brzuszków i pompek, to i tak mam miękki i obleśny bebech. Męczę się szybko i strzyka mi w kręgosłupie, kiedy wstaję z łóżka. Włosy mam cienkie i rzadkie. Na dodatek nigdy nie mam modnej fryzury. Siano, bez wyrazu. Oczy są zaczerwienione i wydają się sporo mniejsze niż kiedyś (to przez ten wielki owal, który nazywam swoją głową). W dodatku włosy rosną mi już na całych pulchnych policzkach. Palce mam jak serdelki. No i ta niezadowolona mina. Panie Stefanie, z banku nasienia to by mnie na kopach wyrzucili.

Chyba muszę wyjechać.

Adiós,

Paweł D.

Być legendą

Szanowny Panie,

i mamy maj. Co prawda pogoda stara się nas oszukać, że to wrzesień, ale my się nie damy. Przecież jabłonki kwitną, kwiatki pachną, ptaszki wesołe trele wykonują. Przy tych skrzydlatych śpiewach cała reszta czuje potrzebę rozmnażania się i tę potrzebę zaspokaja. No i o rozmnażaniu będzie mowa. Czy koniec końców nie jest to podstawowe nasze zadanie? Nie oszukujmy się. Tak jak wczoraj mówiliśmy nie jesteśmy żadnymi Pitagorasami, Talesami, Hawkinsami ani nawet takimi fizykami jak: Michio Kaku, Lee Smolin, Fritjow Capra. Z matematyką u nas na bakier. Humaniści też z nas marni, bo gdzie możemy się porównać do takich tęgich głów jak: Herbert, Gałczyński, Mickiewicz? A zatem zostaje nam rozmnażanie. Przecież coś po nas zostać musi. Skoro nie wzory matematyczne, skoro nie dzieła pisane to przynajmniej dzieci. Spłodzimy maluszki, którym opowiemy nasze historie, ale nie jeden raz. Nie. To za mało. Musimy opowiadać im do momentu, aż będą znały je na pamięć. Aż wryją się im jak korniki w małe łebki i zapamiętają wszystko szczegółowo. W szczegółach siła. I dzięki temu pamięć o nas nie zginie. Będziemy postaciami jak z mitów, jak z legend. Kolejne pokolenia opowiadać sobie będą te same historie, coś tam dopowiedzą, ale pewnie przesadzając, mnożąc liczby. I dobrze. I dzięki temu wyjdziemy na bohaterów, herosów, Herkulesów, Hektorów. Co prawda istnieje ryzyko, że dzieci znienawidzą nasze historie. Zbuntują się i nie będą o nas pamiętać, ale to mało prawdopodobne. A zatem jak nic należy rozmnażać się. Mając trójkę dzieci można być pewnym, że każde zapamięta fragment naszych opowieści i w sumie pamięć o nas przetrwa wieki.
Czy jednak to takie ważne, aby pamięć o nas przetrwała wieki? Czy pamięć ludzka nie powinna tyczyć się osób o ogromnych dokonaniach? Czy to nie oni są godni legend? Pewnie tak, ale można przypuszczać, że wymieniony przeze mnie Herkules nie był półbogiem, a był po prostu bajarzem, bajkopisarzem, który miał dobry PR (jakby to powiedział dzisiejszy biurowy pół mózg). No dobrze. Sądzę jednak, że należy po prostu godnie żyć, robić swoje i cieszyć się tym co życie przyniesie, pomagając mu czasem jak tylko można.

Czuwaj

Stefan W.