spodziewał się Pan innej reakcji na tytuł? Jak zwykle nie łapię. Ale może chodzi o pytanie dotyczące Pana ewentualnej pracy na Paluchu. Istnieje tam jakaś tytułowa filozofia kocich zadów? Sądzi Pan, że czytelnicy domagają się nowych wątków! Czytelnicy? Za dużo ich pewnie nie mamy. Albo jest tak, że duża ilość ludzi nas czyta, ale rzadko kto nas komentuje. A zatem czytelnicy zapraszam do listy obecności. Wystarczy wpisać na dole słowo "jestem" i podpis ;)
A zacznę teraz temat buntu. Myślę Panie Pawle, że będzie miał Pan dużo do powiedzenia w tej sprawie. W końcu to Pan jest specjalistą muzycznym, a w tym środowisku bunt jest przecież bardzo ważny. To często pod wpływem buntu dzieciaki zaczynają być geniuszami rocka. Przynajmniej tak to sobie wyobrażam. Przy okazji przypomniała się mi reklama, chyba jakiejś sieci komórkowej, w której bohaterzy mówią co w życiu jest ważne. Ojciec rodziny mówi "trzymaj się zasad", a zaraz naukowiec głosi "łam zasady". No bo czy bunt nie jest sprzeciwem wobec zasad, jakiejś moralności? Moralności reprezentowanej przez rodziców. Pierwszy przejaw buntu, to bunt przeciwko rodzicom, zasadom którymi rodzice żyją. I tutaj rodzi się jeden z moich nielicznych kompleksów. Ja nigdy nie przechodziłem buntu! Nigdy nie byłem na tzw. "gigancie". Nigdy nie pokłóciłem się z mamą, do tego stopnia, że nie mogłem wytrzymać w domu. Może chodzi o to, że mam dwóch młodszych braci i całą swoją buntowniczą energię marnowałem na bijatyki z nimi? Może nie jestem zdolny do buntu? O zgrozo! Przecież bunt to pożywka dla charakteru. To buntownicze natury, natury łamiące konwenanse, łamiące zasady ożywiają świat. Każą się mu nad sobą zastanowić. Co drugi amerykański film jest o tym. Czy w takim razie należę do szarej masy ludzi bez charakteru, bez predyspozycji do bycia KIMŚ, do zrobienia CZEGOŚ! Tylko CZEGO? Tylko do bycia KIM? Nawet tego nie wiem. Załamka - jakby powiedział to współczesny nastolatek. Ja jako pryszczolatek nie buntowałem się przeciwko światu zewnętrznemu. Nie uciekałem. Jedyne co robiłem to siedziałem na zielonej trawce z tanim winem w jednej ręce i świeżym chlebie w drugiej. Nie był to bunt. Było to tchórzostwo. Nie chciałem przecież, aby profesor P. mnie pytał na zajęciach. Nie byłem przygotowany. Było to lenistwo, bo wolałem cierpieć z powodu pylenia traw, niż dzień wcześniej uczyć się o tym, gdzie w Polsce są huty, jak powstają wydmy i gdzie robi się opony.
Jak przez to skończę? Oczywiście jako PR Manager, albo facet wypełniający rubryki w banku, tym samym decydując, czy jakiejś rodzinie należy się kredyt mieszkaniowy, czy nie należy się. Będę decydował o tym, czy mają zadłużyć się na trzydzieści lat, czy lepiej żeby mieszkali jeszcze parę miesięcy z rodzicami, doprowadzając tym samym siebie i ich do frustracji. Jest nadzieja! Może dzięki temu, dziecko z takiego związku będzie prawdziwym buntownikiem. Będzie szczało na zasady i albo wyląduje w kiciu, albo stanie się rockmanem, wspaniałym pisarzem, twórcą. Tak, czy inaczej jego życie będzie miało sens. Dżdżownice, glizdy, gnidy i inne świństwa, które zwabi swąd jego rozkładającego się ciała, przystaną może nawet na chwilę i z szacunkiem pomyślą sobie: "zaraz zeżremy człowieka, który był człowiekiem, a nie jak my - owsikiem". Oczywiście, że tak nie będzie. Ale chyba lepiej żyć ze świadomością, że zrobiło się coś naprawdę fajnego, niż żyć ze świadomością, że się po prostu "było". Bo chyba samo "bycie" nie wystarczy. A to wszystko przez ten głupi, zapomniany przeze mnie okres "buntu". Frustrujące.
Z wyrażaniem nadziei na lepsze dziś
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz