wtorek, 4 maja 2010

Zwierciadełko, powiedz przecie...

Szanowny Panie,

to nawet ma sens. Powinien Pan poważnie przysiąść do tej sprawy. Ja – poczekam.

Bo i gdzie ta wiosna? Nie mówię o tym chwilowym załamaniu pogody. Mówię o tych wszystkich rzeczach, które Pan zauważył, a mnie ominęły w ciszy. Jabłonki, ptaszki, kwiatki – są. Widzę je. Wiosny w nich jednak nie dostrzegam. Rozmnażanie? Niby żadna filozofia. Niby fajnie mieć szkraba jakiegoś i kształtować go na swoje podobieństwo, ale… ale ja tu widzę dużo „ale”. Po pierwsze, potrzeba libido – a skoro wiosna mi się zgubiła, to i libido zapomniało się przebudzić ze snu zimowego. Niby też można z rozsądku, ale do tego potrzeba zdecydowania i planu. Nie ma zdecydowania, nie ma planu, nie ma chwili zapomnienia – nie ma dzieci. No i czy to źle? Po pierwsze zginąłbym pod ciężką ręką Kolektywu „W”. To akurat problem z gatunku tych malutkich. Większym jest to, że sierotka majątku po mnie żadnego nie odziedziczy. Do tego panna J. będzie musiała udawać pewnie, że brzuch jej od chleba urósł, a później, że znalazła dziecię na schodach świątyni, tam, gdzie niegdyś i ona została odnaleziona przez Pana Aleksandra. Generalnie – żenada, Drogi Panie. Zwróćmy też uwagę na celowość takiego działania. Życie jest przecież darem. Ale trzeba zadać sobie pytanie – czy chcemy dać kruszynie parę nowych skarpet czy zafundować mu kryształowe pałace? Nie chodzi mi o sprawy materialne wcale. Raczej o nasze postrzeganie życia. Najpierw sami musimy twierdząco odpowiedzieć na jeszcze jedno pytanie: czy jest ono cudem? Mój kolega B. powiedział jakiś czas temu, że on nie chce mieć dzieci. Nie chce sprowadzać kogoś na świat tak bezduszny i okrutny. I ja to rozumiem. Tak samo jak rozumiem, że Pan widzi wszystko w różowych barwach. I plus dla Pana – może Pan myśleć o potomkach. Ja jestem gdzieś w połowie tej drogi. Słyszałem o pięknych miejscach i wspaniałych przygodach; słyszałem o strasznych miejscach i ludzkich tragediach. Sam żyję w świecie, który bywa przyjemny, a bywa i przykry. Ot, taki światek. Czy chcę jednak dać synowi na imię Koszałek Opałek? To tak samo mądre, jak dać mu na imię Fryderyk i w wieku trzech lat wysłać na lekcje fortepianu - żeby tatuś był dumny.

Nie wiem też, czy będę umiał przekazać dziecku, jak ważne jest to, aby nogi stawiało zawsze pewnie, że nie można się potknąć, bo wtedy przepadasz z kretesem. Prawo serii. Zrób coś dobrze i trzymaj się tego – jeśli wypadniesz z obiegu, to… no cóż. Przy tym tempie życia, błędy są niewskazane. Nie wiem, czy będę umiał patrzeć na porażki mojego dziecka – chyba zwariuję od tego. A żeby nauczyć oseska zwyciężać, potrzeba doświadczenia w tym temacie. Doświadczenia, którego jeszcze (mam nadzieję, że to tylko „jeszcze”) nie posiadam za dużo. Żebym chociaż umiał odpowiednio kłamać – może wtedy? Brakuje mi jednak tego spojrzenia – spokojnego, ale pewnego. Głos łamie mi się zbyt często; drży. Nie mam wystarczająco dużo dobrych rad. Co ja mogę powiedzieć? Idź na politechnikę? Wyrzuć zeszyt od polskiego? Przecież to głupie. A to jedyne złote myśli, które przychodzą mi do głowy.

Z drugiej strony wiem, że powinienem myśleć o potomku, zanim moje geny zmarnieją do reszty. Patrzę w lustro. Twarz jest jakaś szara. Pod oczami skóra jest lekko opuchnięta. Z rana pojawiają się bruzdy łączące podstawę nosa z kącikiem oka – dziwnie to wygląda. Nawet jeśli zrobię kilka brzuszków i pompek, to i tak mam miękki i obleśny bebech. Męczę się szybko i strzyka mi w kręgosłupie, kiedy wstaję z łóżka. Włosy mam cienkie i rzadkie. Na dodatek nigdy nie mam modnej fryzury. Siano, bez wyrazu. Oczy są zaczerwienione i wydają się sporo mniejsze niż kiedyś (to przez ten wielki owal, który nazywam swoją głową). W dodatku włosy rosną mi już na całych pulchnych policzkach. Palce mam jak serdelki. No i ta niezadowolona mina. Panie Stefanie, z banku nasienia to by mnie na kopach wyrzucili.

Chyba muszę wyjechać.

Adiós,

Paweł D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz