środa, 27 marca 2013

Najcholerniejsze baby

Szanowny Panie,

przychodzi taki dzień w życiu mężczyzny, w którym musi podjąć ostateczną decyzję. Nie jest ona łatwa a tym bardziej przyjemna. Mężczyzna jednak nie boi się wyzwań tzn. nie do końca "człowiek odważny zawsze trzy razy czuje lęk przed lwem: gdy po raz pierwszy widzi jego trop, gdy po raz pierwszy słyszy jego ryk i gdy po raz pierwszy staje z nim oko w oko" - pisał mój ulubiony Ernest Hemingway w najlepszym swoim opowiadaniu "Krótkie szczęśliwe życie Franciszka Macombera". Czytał Pan? Jestem pewien, że nie. To opowiadanie jest kwintesencją męskości, bo właśnie o strachu no i innej sprawie, która w świecie męskim jest dość istotna... kobiecie:

- Machnęłam na to ręką - oświadczyła siadając przy stole. - A bo to ważne, czy Franciszek dobrze zabija lwy? To nie jego zawód. To zawód pana Willsona. Pan Wilson robi doprawdy wielkie wrażenie, kiedy coś zabija. Bo pan zabija, co popadnie, prawda?
- O, tak - odparł Wilson. - Po prostu co popadnie. - “To one są najtwardsze na świecie - myślał. - Najtwardsze, najokrutniejsze, najbardziej drapieżne i pociągające, a ich mężczyźni zmiękli albo rozkleili się nerwowo, podczas gdy one stwardniały. A może to dlatego, że dobierają sobie takich, którymi mogą rządzić? Nie, niemożliwe, żeby były tak mądre w wieku, kiedy wychodzą za mąż" - myślał. Rad był, że już przedtem wyedukował się w kobietach amerykańskich, bo ta była ogromnie pociągająca.
- Rano jedziemy na bawoły - powiedział do niej.
- Ja też pojadę.
- Nie, nie pojedzie pani.
- I owszem. Czy mogę, Franciszku?
- Dlaczego nie chcesz zostać w obozie?
- Za nic w świecie - odparła. - Za nic w świecie nie chciałabym opuścić czegoś takiego jak dzisiaj.
“Kiedy stąd odchodziła - myślał Wilson - kiedy szła się wypłakać, wydawała się pierwszorzędną kobietą. Miało się wrażenie, że rozumie, że zdaje sobie sprawę, że jest jej przykro za niego i za siebie, że wie, jak rzeczy naprawdę wyglądają. Nie ma jej dwadzieścia minut i wraca po prostu okryta polewą tego okrucieństwa amerykańskiej kobiety. To są najcholerniejsze baby."
- Jutro urządzimy dla ciebie coś innego - powiedział Franciszek Macomber.
- Pani nie pojedzie - odezwał się Wilson.
- Pan się grubo myli - oświadczyła mu. - Tak bardzo chcę znów widzieć, jak pan się będzie popisywał. Ładny pan był dziś rano. To znaczy, o ile rozwalanie łbów może być ładne.
- Idzie obiad - powiedział Wilson. - Ogromnie pani wesoło, co?
- Dlaczego nie ma mi być wesoło? Nie przyjechałam tu, żeby się nudzić.
- No, nudno nie było - stwierdził Wilson. Widział stąd głazy w rzeczce, a za nią wysoki brzeg i drzewa, i przypomniał sobie, co było rano.
- O, nie - powiedziała. - Było uroczo. A jutro... Nie ma pan pojęcia, jak czekam na jutro.
- To, co boy pani podaje, to jest eland - powiedział Wilson.
- Te wielkie krowiaste stwory, co skaczą jak zające, prawda?
- Myślę, że opis się zgadza.
- Doskonałe mięso - powiedział Macomber.
- Toś ty zastrzelił Franciszku? - zapytała.
- Tak.
- Nie są niebezpieczne, prawda?
- Tylko jak wpadną prosto na człowieka - powiedział Wilson.
- Bardzo mnie to cieszy.
- Może byś tak na chwilę przestała się wygłupiać, Margot - powiedział Macomber krając befsztyk z elanda i nakładając trochę kartofli, sosu i marchewki na widelec, na który nadziany był kawałek mięsa.
- Ano mogę - odparła - zwłaszcza że tak się ładnie wyrażasz.
- Wieczorem napijemy się szampana, żeby oblać tego lwa - powiedział Wilson. - W południe trochę za gorąco.
- Ach, lew - powiedziała Margot. - Zapomniałam o lwie.
“A więc daje mu szkołę - pomyślał Robert Wilson. - A może tak właśnie trzeba zachowywać się w podobnym wypadku? Bo jak powinna postępować kobieta, kiedy odkrywa, że jej mąż to cholerny tchórz? Jest piekielnie okrutna, ale one wszystkie takie. Bo rządzą, rzecz jasna, a żeby rządzić, trzeba czasami być okrutnym. Ale dość się już napatrzyłem ich przeklętego terroru."
- Pani pozwoli jeszcze elanda - powiedział uprzejmie."

Tak, są okrutne. Gdyby znał Pan to opowiadanie, wiedział by Pan, że nawet gdy tytułowy bohater pokonuje strach, kobieta nie daje mu się długo nacieszyć tym uczuciem, bo sama zaczyna bać się o siebie. Ale nie o tym miał być wpis.

 Zacząłem o podjęciu ostatecznej decyzji. Ostateczna decyzja na podróż?... na ustatkowanie się? Nie! Chodzi mi o coś ważniejszego w męskim świecie... o porządki. W końcu się za nie zabrałem. Choinkę - wywaliłem. Dokumenty - poukładałem. Zdjęcia - posortowałem. Książki - leżą w dobrej kolejności. Czeka mnie przedświąteczne prasowanie szafy, dokładne czyszczenie łazienki i kuchni, porządne porządkowanie pokoi, rozwieszenie obrazów, uporządkowanie piwnicy i... ufff... mogę jechać. Wygląda na to, że mam raisefiber.

Idę na piwo!
Stefan W.

piątek, 22 marca 2013

A na imię mu Rock'n'roll

Szanowny Panie,

cholera mnie zaraz strzeli (żeby już nie powiedzieć, że coś innego)! Czwarty raz próbuję zacząć ten post i ciągle mi ktoś przerywa. Taka pisanina po kryjomu w pracy jest bez sensu trochę. Wrzodów się nabawię, do diaska. Ale jak inaczej? Czas, czas, czas. Masz go za dużo to źle. Jak za mało to też źle. Moment, moment – czy ja naprawdę napisałem „za dużo”? O ja głupi! Przecież czasu nigdy nie za dużo. Wszystko tak pędzi, że zanim się człowiek obejrzy, to się trzeba będzie zbierać. Kto to tak głupio wymyślił, że czym dalej tym szybciej. Ja już nawet dni nie rozróżniam i tygodni nie zauważam. Poniedziałek, wtorek… piątek. Sobota. Poniedziałek. Piątek. Środa. Piątek. Święta. Wtorek. Piątek. Piątek. A Pan pewnie myślisz, że tak odliczam tylko do piątku. No może i odliczam, ale po co, to nie wiem. Bo niby dziś jest piątek i już się zaczynam cieszyć, ale w zasadzie to już jest też poniedziałek, więc w zasadzie to i czemu się cieszyć – że już do następnego piątku bliżej? Karuzela, karuzela. Aż od razu mnie się przypomina Dust in the Wind z repertuaru Kansas. A to z kolei automatycznie przywodzi mi na myśl Nieśmiertelnego. A skoro mowa o nieśmiertelności, to byłem ostatnio w kinie na dokumencie o człowieku, któremu czas nie straszny. I to chyba fajnie tak się nie bać tego pędu, i nie wyglądać za bardzo do przodu, tylko być. I to być wcieleniem rock’n’rolla. Bo tak się często mówi o Lemmy’m.

Ok. Zna go cały świat. Założę się jednak, że Pan pewnie nie ma pojęcia o kogo chodzi, czyż nie?

W wielkim, wielkim skrócie: Lemmy Kilmister (właściwie Ian Fraser Kilmister). Urodzony 24 grudnia 1945 r. w Stoke-on-Trent w Wielkiej Brytanii. Założyciel i lider grupy Motorhead (w której pełni rolę basisty i wokalisty – lub na odwrót).

Widzi Pan, dla Pana to pewnie nic nie znaczy, bo chociaż takie Ace Of Spades pewnie nie raz Pan w życiu słyszał, to coś czuję, że nawet Pan nie wie, że to było Motorhead. Zresztą, nie to jest najważniejsze. Bo co tam zwykłemu śmiertelnikowi po jakimś tam zespole… ale sam Lemmy. No, no… to zupełnie inna sprawa.

Kiedyś napisano w jakimś magazynie muzycznym, że Lemmy spał z dwoma tysiącami kobiet. Lemmy zaprzeczył. Twierdzi, że w wywiadzie mówił tylko o jednym tysiącu. Dużo? On tam mówi, że jak podzieli się to na jego 68 lat życia, to wynik ten nie jest już taki imponujący. Fakt. Nie wychodzi nawet piętnaście na rok.

Jego syn pamięta, że kiedy miał 17 lat, Lemmy przyszedł do niego i kazał mu przysiąc, że nigdy, ale to przenigdy nie będzie brał kokainy. Powiedział, że metaamfetamina jest dużo, dużo lepsza.

Mike Inez (Alice in Chains) i Zakk Wylde (Black Label Society, Ozzy Osbourne) odwiedzili, kiedyś Lemmy’ego w jego mieszkaniu. Ten, jako dobry gospodarz zapytał, czy napiją się z nim Jacka Danielsa. Kiedy odpowiedzieli, że z chęcią, Lemmy otworzył trzy butelki 0,75l i podał chłopakom, jakby to piwko jakieś było.

Ozzy ma wielki dom w Londynie i wielki dom w USA i może jeszcze kilka wielkich domów gdzieś tam indziej. Lemmy od lat wynajmuje to samo dwupokojowe mieszkanie w LA. Zawalone jest rupieciami przeróżnymi duperelami – od płyt po ogromną kolekcję sztyletów i różnych pamiątek związanych głównie z hitlerowskimi Niemcami (to jakaś słabość wielu rockmanów). Straszny bałaganiarz ten Lemmy. Siedzi miedzy tymi wszystkimi rupieciami i gra na Plejce.

Kiedy Motorhead nie grają akurat trasy, Lemmy siedzi w Rainbow (taka knajpa w LA), pije whisky, pali papierosy i gra na automatach. Najbardziej na świecie lubi jednorękich bandytów. Jak czasami usiądzie wieczorem, to może tak do rana przesiedzieć przed jedną taką maszyną. Hazardzista. Chociaż są i tacy, co twierdzą, że on w ten sposób medytuje.

W latach sześćdziesiątych Lemmy był technicznym Jimmy’ego Hendrixa. Chodzą pogłoski, że to Lemmy nauczył Jimmy’ego brać narkotyki. Nie ma wątpliwości, że to on mu je dostarczał. Lubowali się podobno przede wszystkim w LSD. Lato miłości. Hipisy. Psychodela. Muzyka. Jak ja mogłem nie urodzić się w USA na początku lat 50? No jak?

Lemmy uważa, że Rolling Stonesi są mocno przereklamowani. Że niby niegrzeczni? To Beatlesi pochodzili z rodzin robotniczych, byli samoukami i rozrabiakami. Ja tam zawsze tak przypuszczałem, ale skoro Lemmy potwierdza, to tak jest i już.

I jak się nosi! Hej!


 Paweł D.

niedziela, 17 marca 2013

Grzane wino z mikrofali

Szanowny Panie,

Krupówki w niedzielny poranek wstają wolniutko. Najpierw na ulicy pojawiają się parafianie, zmierzają wprost do kościoła na mszę świętą o godzinie 9.30. Sala wypełnia się po brzegi dzieciakami i ich rodzicami, bo poranna msza (u nas zwykle jest to południowa) przeznaczona jest dla milusińskich. Ksiądz zwraca się do nich używając takich słów jak: złóżcie rączki, w serduszkach, za mamusię i tatusia. Przez ładne witraże wpada światło do wnętrza i przetworzone bo kolorowe ląduje na znudzonych twarzach wiernych. Światło jest niezwykłe. Niebo przejrzyste, rozświetlone jeszcze puchatym śniegiem. Na samych śpiących Krupówkach śnieg jest ubity i zalany krwią. To pozostałość po sobotniej bibie. Komuś jucha musiała lecieć soczyście, bo krew rozlana jest wszędzie. Nic dziwnego, że Krupówki śpią, powoli się wybudzając. Po parafianach pojawiają się staruszki sprzedające oscypki z żurawiną. Wyglądają tak samo, są pięknie pomarszczone i rumiane. - Panie kochany, co Pan tak o suchej gębie latasz, spróbuj oscypka - i wciskają podgrzany serek. Ptaki ćwierkają, gołębie zrywają się do lotu, słońce skrzy na śniegu, czerwoność juchy wybija się w tym wszystkim, gdy nagle zaczyna coś monotonnie piszczeć. Na całe ciche Krupówki piszczy - 7 centymetrowy piesek na baterię. Zna Pan takie maskotki, bo sprzedają je także w stolicy na patelni. Brzydkie to, a dźwięk w porannym Zakopanem jest tak irracjonalny, że ledwo uwierzyć można. Uruchamia jednak całość... zaraz ktoś włącza maszynę do bicia i mierzenia siły uderzenia. Piekielna machina wygrywa metaliczną melodię. Inny zapuścił muzykę góralską w swojej knajpie. Głośnik wychodzi na ulicę i roztacza umiejętności skrzypka. Przy wspomnianym pisku, metalicznej melodii wszystko to brzmi dość żałośnie. Trzeba z Krupówek uciekać na Gubałówkę, najpierw należy przejść przez nawołujące przekupki (tutaj dygresja, wie Pan, że stworzyłem swój pierwszy konkurs: http://gwara-warszawska.waw.pl/component/content/article/58-wydarzenia/286-konkursdzidek1.html#comments) i odeprzeć ich handlowe ataki. Na Gubałówce uleczyć się można winem odgrzanym w mikrofali. Przynajmniej widok jest prawdziwy. Przejrzyste niebo sprawia, że Tatry wyglądają majestatycznie, a zapiszczone Zakopane ujutnie. No i towarzystwo... dwa dziewczęta na leżakach. Podsłuchiwałem je, za ich zgodą i snuliśmy gadki z twarzami obróconymi w stronę słońca. Gdy schodziłem z Gubałówki narciarskim stokiem, mężczyźni instruowali kobiety jak jeździć na nartach, dziecko cieszyło się, że instruktor pozwolił mu jechać po niedozwolonej trasie, a pewna Pani zamiast szusować opalała się pomiędzy koronami drzew. Jednego żałuję, następnym razem przyjadę do Zakopca z nartami.

Ukłony
Stefan W.

środa, 13 marca 2013

14 listopada 2003 r.

Szanowny Panie,

dostalem kiedyś od pewnego dziewczęcia list. Tak, wiem, może dziś wydawać się to Panu dziwnym, ale były takie czasy, że dziewczęta do mnie pisywały. No dobrze, może nie było ich znowu tak wiele i nie robiły tego tak często, jak bym sobie tego życzył, ale były i pisały. Dziś, gdy przerzucałem zawarość moich starych szafek w poszukiwaniu gumek na słuchawki, natrafiłem na otwartą kopertę, a w niej na coś, co przyszło do mnie niemal dziesięć lat temu (tzn. ten właśnie list, co o nim wspomniałem w pierwszym zdaniu). Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że słowa, które wypełniły tę kartkę papieru, zostały napisane specjalnie dla uczczenia dnia takiego jak ten, który powoli odchodzi. Postanowiłem zatem ten jeden raz zdradzić tajemnicę korespondencji. Wiem, że normalnie robić tego nie wypada, ale zdrada ta wydaje mi się jednak dosyć niewinna. 

Zadymka

Senność gęsta jak śnieg i krążąca jak śnieg
Zasypuje śnieżnymi płatkami sennymi
Bezprzyczynny mój dzień, bezsensowny mój wiek
I te ślady bezładnych moich kroków po ziemi.

Jeśli chcę, mogę spać; jeśli chcę mogę wstać,
Siąść przy oknie z gazetą z zeszłego tygodnia
Albo iść w senność dnia - wtedy inny, nie ja,
Siedząc w oknie, zobaczę dalekiego przechodnia.

Czy to dobrze, czy źle: tak usypiać we mgle?
Szeptać wieści pośnieżne, podzowne, spóźnione?
Czy to dobrze, czy źle: snuć się cieniem na tle
Kołującej śnieżycy i epoki przyćmionej?

Śnieg pierzyną mi legł, wiek godziną mi zbiegł
W białej drzemce, w puszystym przyprószonym spacerze
Bezprzyczynny mój dzień, bezsensowny mój wiek
Składam wierszom powolnym w ofierze.

Julian Tuwim

Ach, że też nie przeczytałem tego dzisiejszego ranka! Nie poszedłbym do pracy, jak nic.
Może jutro też będzie śnieżyć?

Pozdrawiam,
Paweł D.

PS. Mamy nowego papieża. Z Argentyny.

niedziela, 10 marca 2013

Wot maładiec

Szanowny Panie,

z miejsca przepraszam, że musiał Pan tak długo czekać, ale nie dość, że poprzeczkę postawił Pan wysoko, to jeszcze jakoś zupełnie natchnienie mnie ominęło. Może to wina alkoholu, którego nadużywałem mieszkając przez ten tydzień w stolicy stolic. A może chodzi o pracę, w której za dużo spędzam czasu, a może w końcu o inszą inszość, która jest tylko wymówką. Tak czy inaczej niedopuszczalna jest taka dziesięciodniowa cisza, więc należy nadrobić. A dzisiaj będzie o mężczyznach, bo dzisiaj Panie Pawle jest męski dzień. Już historia nam o tym mówi. Koło Wysp Egadzkich flota rzymska zwyciężyła w 241 r. p.n.e. flotę Kartaginy podczas I wojny punickiej. W III wojnie północnej w 1710 roku Szwedzi pogonili Duńczyków pod Helsingborgiem. Zgodzi się Pan, że zwycięstwa to męska rzecz. Jednym jednak z bardziej męskich wydarzeń w historii, a związanych z 10 marca było utworzenie Legii Cudzoziemskiej w 1831 roku. Toż to bastion, do którego faceci z całego świata mają wstęp, w razie czego. Gdyby życie zmusiło, mamy zawsze to piękne, honorowe wyjście - Legia! Zna Pan moje zdanie o samobójstwie. To desperaci. Nie chce ci się żyć, idź do Legii chłopie. Taki afisz im wymyśliłem. Ale chyba najbardziej męskim wydarzeniem w całej historii są dzisiejsze obchody - czterdziestu męczenników z Sebasty:

  • Akacius,
  • Aetius,
  • Aleksander,
  • Angias,
  • Atanazy,
  • Chudio,
  • Cyryl,
  • Cyrius,
  • Domicjan,
  • Domnus (lub Juwenalis),
  • Ecditius,
  • Eunoikus,
  • Eutyches,
  • Eutychiusz,
  • Filoktimon,
  • Flawiusz,
  • Gorgoniusz,
  • Helianus,
  • Helias,
  • Herakliusz,
  • Hezychius,
  • Jan (lub Julian),
  • Kajus,
  • Kandidus,
  • Klaudiusz,
  • Ksanteas,
  • Leoncjusz,
  • Lyzimach,
  • Meliton,
  • Mikołaj,
  • Priskus,
  • Sacerdon,
  • Sewerian,
  • Sisinus,
  • Smaragdus (lub Bazilides),
  • Teodul,
  • Teofil,
  • Walens,
  • Walerian,
  • Wibian.

Są to żołnierze XII legionu rzymskiego nazwanego Błyskawica, chrześcijańscy męczennicy i święci nie tylko Kościoła katolickiego, ale także ewangelickiego, koptyjskiego, ormiańskiego oraz prawosławnego.
Błyskawica brzmi jak nasz rodzimy Grom. A zatem były to morowe chłopaki, malowane, silne słowem mężczyźni prawdziwi. Rosjanie fajnie takich określają, chyba mówią - wot maładiec, czyli coś jak: oto chwat! Wszystko działo się w 320 roku w Sebaście, ówczesnej Armenii. Byli to kapadoccy chrześcijanie, którzy nie zgodzili się złożyć ofiary pogańskim bogom do czego próbował zmusić ich współcesarz Licyniusz. Wcześniej wraz ze św. Konstantynem wydał edykt mediolański, wprowadzający wolność wyznania w Cesarstwie Rzymskim. Licyniusz chciał jednak z Konstantynem o władzę zawalczyć, a że obawiał się oddziałów chrześcijańskich, poszedł na sposób. Złożą ofiarę bożkom zostawi się ich w spokoju, a jak nie to ukamienowanie. Oddział Błyskawicy zaczął się modlić, więc kamyki poleciały na ich łby, nie udało się żołnierzy tak łatwo zatłuc, no to cesarz wystawił ich gołych na mróz a gdy zamarzli - spalił ich ciała.

Historia jakich wiele, ale wydaje się mi bardzo męska. Jedno, że to żołnierzy, drugie że ich kupa była, trzecie, że pamięć o nich czczona jest w dużej części odłamów chrześcijaństwa, a zatem wiadomo - wielcy. W końcu czwarte, że za swoje przekonania gotowi byli na pewną śmierć.

Piszę to Panu, bo też stałem dzisiaj na mrozie. Nie sądziłem, że dożyje tego dnia i będę na Manifie! Brrr... Krzykliwość (przemowy rodem z Seksmisji), brak smaku (wizerunek zakrwawionej podpaski), wykorzystanie swoich własnych dzieci do noszenia patyków z hasłami typu: Prawa lesbijek prawami kobiet, a w to wszystko wmieszani pożyteczni idioci, czyli popierający faceci (najlepsi byli Ci, którzy brali udział w tańcu kobiet, a te śpiewały o swoim kobiecym ciele), słowem cała to otoczka sprawia, że nawet jeżeli chcą coś ważnego powiedzieć to wyglądają śmiesznie. Nie chcę, aby zostawały męczenniczkami, ale znam parę dziewcząt, które mają w sobie babską energie i tam tej fajnej energii nie widziałem. Wszystko było w krzywym zwierciadle.

A wie Pan gdzie ostatnio widziałem wspaniałą scenę, która dużo bardziej przemówiła do mnie niż cała ta medialna hucpa Manify? - Na Grochowie. Z biednej Biedronki wyszedł staruszek, którego krzyż był tak zgięty, iż nosem niemal szurał po krzywych brukach okolic Wiatraka. Starowinka ledwie niósł dwie siaty pełne żarcia. Dwa kroki za nim człapała podobnie przygięta staruszka o lasce - jego żona. On szedł przodem i poganiał ją, żeby dotrzymała mu kroku, a ta nie dawała rady. Szli tempem ślimaczym na wybojach, ale wspierali się w swojej drodze tak prawdziwie, że pomyślałem. Ot chłop i baba. I tyle, więcej mówić nie trza...

Ukłony
Stefan W.




piątek, 1 marca 2013

Kamień na kamieniu

Szanowny Panie,

ja Pana doskonale rozumiem. Też wiele muszę robić, a jakoś nie mogę się zebrać i ta niemożność ma jest wielka, ach, jaka wielka. I choć przecież Pan i ja różnimy się zupełnie, to tym razem, przyznaję, że także szukam ukojenia w murach miasta. Pan wygląda z redakcji i ma Chamowo. To i tak nieźle. Ja, tak jak Panu statnio opowiadałem, za oknami biura mam wielkie nic. Okno z lewej - parking. Okno z prawej - parkan obskurny, a za nim kawałek posesji zaniedbanej, nieciekawej. Na całe szczęście w życiu moim są też inne okna.

Kiedy wyjrzeć Pan zechce z pokoju przy Kieleckiej, to po drugiej stronie ulicy dojrzeć Pan może na przykład jeden z najładniejszych domów mieszkalnych w Warszawie. I to nie jest tak, że mnie się on podoba, więc tak piszę. Ja żadnym autorytetem w tej dziedzinie oczywiście nie jestem. Willa przy Kieleckiej 33a to jednak całkiem obiektywnie kawałek architektury, przy którym warto się na chwilę choćby zatrzymać. Za ten projekt Romuald Gutt i architekt krajobrazu Alina Scholtz (która była odpowiedzialna za plan ogrodu) otrzymali srebrny medal na wystawie Sztuka i Technika w Paryżu w 1937 roku. Sama willa powstała w 1934 r. i do dziś dzień jest uważana za perłę warszawskiego modernizmu. Pokażę Panu dwa starsze zdjęcia, bo na nich lepiej widać całość (drzew i krzaków jeszcze nie ma), ale obecnie dom nadal jest zamieszkany i bardzo ładnie zachowany (np. brązowe ramy okien wydają mi się nawet przyjemniejsze, niż te białe sprzed wojny).



Ta sama para projektantów jest odpowiedzialna za inną ciekawą willę w okolicy. Przy ul. Łowickiej 39a stoi sobie taki żółty domek (czy może pomarańczowy? taki piaskowy klinkier - rozumie Pan). Niestety nie mogłem znaleźć żadnego ładnego zdjęcia tej posesji. Sam bym zrobił, ale ona tak jest głupio umiejscowiona, że chyba trudno ją uchwycić odpowiednio. Grunt, że też ładna. Wyczytałem gdzieś, że porównują tę willę do domków preriowych Franka Lloyda Wrighta. Oto jeden z nich, tak żeby Pan wiedział, o co kaman:



Ale, ale, wróćmy do Warszawy... i do Romualda Gutta, jeśli Pan pozwoli. Bo w ogóle ten Gutt to była persona nielicha. Kojarzony jest chyba przede wszystkim z modernizmem, ale musi Pan wiedzieć, że niemal do końca lat dwudziestych w jego twórczości przeważały elementy tradycyjnego stylu dworkowego. No i dzięki temu mamy taki plac Słoneczny ładny na Żoliborzu, bo za zabudowę "okrąglaka" właśnie Romuald był odpowiedzialny. O proszę (to może nie najlepsze zdjęcie, ale na współczesnych zawsze są jakieś samochody, tfu):

Później już mu się trochę pozmieniało. Podobno dokładnie podczas realizacji Szkoły Nauk Politycznych w Warszawie (teraz jest tam Krajowa Szkoła Administracji Publicznej, ul. Wawelska 56),  która też była jednym z pierwszych obiektów tego typu w stolicy. Mniej więcej w tym samym czasie Gutt zajął się budową swojego własnego domu przy ul. Hoene-Wrońskiego. W założeniach tej modernistycznej  willi należy dopatrywać się idei, którą architekt kontynuował przy okazji realizacji na Starym Mokotowie. Ja na żywo jeszcze domu Gutta nie widziałem, ale jeśli pogoda dopisze, to może w weekend tam się przejdę.



Warszawska twórczość Romualda Gutta z końca lat 20. i początku 30. XX wieku to w dużej mierze budynki użyteczności publicznej. Wśród projektów znajdziemy np. obecny Cepelek (ul. Koszykowa 78) a dawniej Szkoła Pielęgniarek czy też Szpital im. Orłowskiego (w założeniu Zakład Ubezpieczeń Pracowników Umysłowych przy ul. Rozbrat).

Zaraz po wojnie w 1946r. na prośbę pułkownika AK Jana Mazurkiewicza (ps. "Radosław") Romuald Gutt i Alina Sholtz zaprojektowali Cmentarz Powstańców Warszawy na Woli. Pełny projekt nie został zrealizowany, gdyż - jak twierdziły ówczesne władze - zabrakło funduszy. W tym okresie zajęli się także realizacjami nekropolii w Płocku, Wawrze, Majdanku i  Oświęcimiu. 

Z ciekawszych rzeczy z okresu PRL-u warto wspomnieć o siedzibie GUS-u, której projekt powstał w 1948 r. a także o ambasadzie Chin przy ul. Bonifraterskiej 1 (1956-59). Te już na kolorowych zdjęciach:



    
Więcej się nie produkuję, bo naprawdę na architekturze się nie znam, a z pozycji amatora, to mogę tylko rozdziawić gębę i cieszyć się widokiem. Może też zainwestuję w książkę Anny Dybczyńskiej-Bułyszko "Kształt dla chaosu", bo tam jest coś więcej o Gutcie. Tymczasem, jeśli Pan by chciał na początek garści informacji, tak na szybko, to tu  trochę jest:


I tylko na koniec jeszcze ładne zdjęcie - choć nie z Warszawy, a z Ciechocinka:


Pozdrawiam,
Paweł D.