wtorek, 29 czerwca 2010

Pióra skrzydlate

Szanowny Panie,

niech Pan sobie wyobrazi, że znów ma Pan szesnaście lat. Z całym dobrodziejstwem jakie kryje się w tym wieku: pierwsze miłości, ogromne pryszcze na licu, matura przed Panem, lata nauki, zdawanie prawa jazdy. W końcu wybór studiów i świadomość, że nie jest to wybór do końca przemyślany. Studiuje Pan to na co się Pan dostał. Nie wiem, czy to tak wesoło mieć w dowodzie pesel zaczynający się od dziewięć cztery. Przecież i to wesołe dziewczę będzie w końcu dziesięć lat starsze. Pisze Pan, że czyta Pan dużo dowodów ludzi, którzy mimo wieku są już dojrzałymi osobnikami, przy których Pan czuje się jak gołowąs. Nie czytali widać oni Antoniego Słomińskiego, który w wierszu swoim CREDO pisał:

Łotrem jest, kto w młodości znosi
kompromisy,
Kogo nęci brzuch pełny lub wypchana
kiesa...
Łotrem jest, kto nie marzy, jak ten
z Cervantesa,
Aby słońca dosięgnąć złotym ostrzem spisy!
Godzien wzgardy, kto jeno pełnej szuka
misy
I kto iskier mieczami śmiałości nie krzesa,
Kogo wstrzyma w zapędzie ostrożności
kresa,
Kto nie lata jak orły - lecz stąpa jak lisy!
Młodość winna być nagła i ostra jak klinga!
Fale życia pruć chyżo jak łódka wikinga,
Śmiałym okiem w najdziksze przenikać
ostępy,
Nim przezornej starości wiek nadejdzie
tępy,
Zanim los, orle skrzydła łamiący na strzępy,
Nie zmieni piór skrzydlatych na pióra
flaminga.

Przejmuje się Pan dziewięć cztery końcówką i tym że to dojrzałe osobniki. Niech Pan pomyśli o nich jako o "łotrach", które nie czerpią radości ze swej młodości. Nie ma jak świadomość, że inni mają gorzej. Pan rocznik 83 zdaje sobie sprawę z młodości smaczków, uroków. Tęskni Pan za tym co nie stracił wcale. Idąc dwa dni temu wieczorem, poczułem w nosie zapach ściętej, kiszącej się trawy i od razu przypomniało się mi jak to lekko zawiany, z butelczyną w łapie szedłem ciesząc się latem. Fakt, że i teraz potrafię się cieszyć z podobnych przyjemności, świadczy, że młodość nie uciekła. A Pan! To Pan przecież rzuca pracę, dla koncertu. Czy nie jest to decyzja godna młodości? Nie jest Pan łotrem. Ma Pan jeszcze pióra orła skrzydlatego. Co prawda wiersz Słomińskiego nie pozostawia złudzeń, w końcu człowiek opierza się w pióra flaminga. Ale czy poeci nie mogą się mylić?


To filozoficzne pytanie.

Stefan W.

niedziela, 27 czerwca 2010

Dziewięć cztery

Szanowny Panie,

dużo wody w Wiśle upłynęło od momentu, kiedy pisałem do Pana po raz ostatni. Dziś jestem na wielkim kacu, dlatego też pisać mnie się szczególnie nie chce, ale napiszę bo skoro już mi ten komputer działa, to trzeba to wykorzystać. Wróćmy jednak do smutnego dnia dzisiejszego. Tak to już jest, że po pijackich ekscesach świat wydaje mi się szary, bezsensowny i przytłacza mnie totalnie. Chociaż, czy wesele kolegi można nazwać pijackim ekscesem? W większej części impreza była bardzo kulturalna.

Niekulturalne jest natomiast to, że nasz pesel zaczyna się od cyferek osiem i trzy. Wczoraj z Pana siostrą wyczailiśmy na balu fajną dziewuchę – ładna sukienka, ciekawa uroda, zwracała uwagę. W drodze powrotnej autokarem zagadałem niewiastę i okazało się, że ma dopiero szesnaście lat. Rocznik dziewięćdziesiąt cztery. Czy Pan to rozumie?! To jakiś zły sen.
W mojej nowej/byłej pracy też zaglądam często ludziom w dowody i powiem Panu, że rzeczywistość bywa okrutna. Jestem dzieckiem, a ludzie z dziewiątkami na początku są już dojrzałymi osobnikami. Gdzie tu logika?
Kurcze. Sporo się ostatnio wydarzyło i teraz nie wiem o czym pisać. Przede wszystkim – Boston ostatecznie został pokonany przez Los Angeles. W siedmiu meczach. Nie dali rady na ostatniej prostej. Ech. Wszystko przez to, że obiecałam sobie, że jeśli Celtics zdobędą mistrzostwo, to i ja pozbieram do kupy swoje życie, nastawię umysł na opcję „zwycięzca” i odniosę sukces. Jak widać, nie to mi pisane. Chociaż… wczoraj na weselu wygrałem konkurs tańca. Prawie. W zasadzie zremisowaliśmy z moją partnerką w finale. Bez sensu – byliśmy lepsi.

Tymczasem jednak kolejna duża porażka. Rzucam pracę. Tak. Nie daję rady. A raczej – radę daję, ale przyszłości nie widzę. A tak, przynajmniej pojadę na Pearl Jam. Ach, cóż za odpowiedzialne posunięcie. Padaka. A jak z tą pracą? Zdobył Pan już? Musi Pan ją zdobyć, a później załatwić mi jakąś ciepłą posadkę. Nie oszukujmy się, jeżeli mam znaleźć jakąś pracę, to tylko… with a liitle help from my friends. Duma i ambicja.

Przeczytałem Pańskie dzieło, ale… to już na ucho Panu powiem.

Tyle. Muszę jeszcze pogrzebać w tym złomie.

Pozdro sześćset!
Paweł D.

niedziela, 13 czerwca 2010

Głupi król

Szanowny Panie,

mój wujek mówił o tym co mówił na długo przed Eminemem. A co do Pana nietrafionej sugestii, iż Tęczowymi Małpkami przyczyniłem się do spopularyzowania tęczowych parad, to na wstępie robi Pan błąd, iż miałbym okazję rozmawiać z jakimś Helmutem. Jeżeli już doszłoby do tego, że rozmawiam z siwowłosym Niemcem na Mazurach, to na pewno moim tematem nie byłaby nazwa mojego żaglowca.

Poruszył Pan temat parad, a mnie na myśl przyszedł orszak. Jakże miły orszak w porównaniu z durnymi paradami, które tylko blokują warszawskie ulice doprowadzając do wściekłości mieszkańców stolicy i wszystkich innych hasłami typu: "Prawa lesbijek prawami kobiet". Jeżeli to będą ludzie, którzy na swoich forach rozpisują się na tematy typu: "Czy żel USG nadaje się do analu?", "Najbardziej podnieca mnie w facecie...", albo "obfitość wytrysku", to nie wróżę tym paradowcom dobrego jutra. No dobra, ale miało być o orszaku. Mówię o orszaku opętanego Dionizosa, który wędrował po świecie pijąc, bawiąc się, zakładając miasta. Orszak wyprzedzała muzyka aulosów, bębenków i kastanietów, za całym tym hałasem pojawiały się wyuzdane, dziko tańczące Menady, które krzyczały od czasu do czasu wystraszone przez płodnych Satyrów, a także łysych i tłustych Sylenów z końskimi uszami i ogonami. Wszyscy krążyli wokół wozu zaprzężonego w pantery, a ozdobionego latoroślą i bluszczem. Na wozie siedział opętany przez Herę... właśnie Dionizos. Mityczny orszak opoja półboga jest miły memu sercu. Niedługo będziemy mieli imieniny Jana, a zatem wielką imprezę, podobną w naszym pogańskim kalendarzu do greckich Dionizji. Szkoda jednak, że nie obchodzimy tego jak kiedyś, czyli przy ognisku, podczas tańca, pijackich awantur, krzyków Menad. Usiądziemy spokojnie w domu i będziemy czytać, nudzić się, może robić coś pożytecznego, kiedy to czas na szaleństwo, porwania niewiast, biegania boso po trawie i niespania. Witania świtu. (a propos imieniny: Wszystkiego najlepszego dla Antoniego).

Wracając do orszaku nie wiem, czy Pan wie, ale wiąże się z nim mit o Midasie. Głupim królu, z którego wszyscy się śmiali. Midas dostrzegł kiedyś zabłąkanego Sylena, który oderwał się od orszaku Dionizosa. Złapał go i zapytał się co jest najlepsze i najważniejsze dla człowieka. Usłyszał odpowiedź:

"ty nieszczęsna, efemeryczna istoto lepiej dla ciebie, żebyś nic nie wiedział, nie narodził się, nie był, a gdy już zaistniejesz, to najlepsze dla ciebie, byś jak najszybciej umarł"

Ciekawie czemu Sylen tak odpowiedział? Ja sobie to tłumacze tym, że głuptas Midas nie wiedział, że najważniejsze jest żyć. Życie samo w sobie jest wartością niedoścignioną. A wszystkie głuptasy, które zadają sobie ciągle te same pytania po prostu lepiej aby "jak najszybciej umarły". A może po prostu Sylen był wściekły, że dał się złapać Midasowi i tak sobie palną. Może jednak ma Pan inne, ciekawsze wytłumaczenie? Czekam.

Dodam tylko zakończenie mitu o Midasie. Otóż król odprowadził zabłąkanego Sylena do orszaku Dionizosa. Półbóg w podzięce obiecał spełnić jego jedno życzenie. I proszę sobie wyobrazić, że ten głuptas po tym wszystkim co usłyszał od Sylena poprosił o bogactwa, a dokładniej o to, aby co tylko dotknie zamieniło się w złoto. Idiota. Prawie umarłby z głodu. Wybłagał u Dionizosa, aby mu ten "dar" został oszczędzony. Tak... to był jednak głupi król.

Mądrości

Stefan W.

sobota, 12 czerwca 2010

Spaleni słońcem

Szanowny Panie,

czy Pański wujek miał może ksywę Eminem? Bo ten jegomość też o czymś takim kiedyś przebąkiwał.

W komentarze oczywiście zajrzałem i cóż… tylko jedno przychodzi mi do głowy – no trudno. Panna Justyna namawiała mnie do pośpiesznej korekty, ale nie – niech zostanie jak jest. Błędy są przecież tworami niezwykle istotnymi. Poza tym, toż to zapis chwili. Niech moje dzieci mają dowód, że ich stary był tumanem i ortograficznym ścierwem. Synu, córko – jeśli to czytacie – nie bierzcie przykładu z tatusia. Tatuś był ignorantem. Bądźcie mądrzejsi. Uczcie się. Pamiętajcie o ortografii… ale też bez przesady. Macie wybrać studia techniczne, zrozumiano?! No! I tyle w temacie pułków, czy też półek. Kompromitacja. Zaznaczę tylko, że swoim komentarzem Panna J. wydłużyła okres oczekiwania na pierścionek o jakieś kolejne trzy lata. Wszak muszę od podstaw budować moje poczucie męskości (znowu). Oj, i jeszcze: „się w Londynie podawaliśmy się”. Kurwa.

Ale koniec tych smutnych tematów. Przecież mamy lato. Mamy słońce. Mamy upały. Chcąc nie chcąc endorfiny krążą po ciele. To dziwne, ale ja lubię, kiedy żar leje się z nieba, a podeszwy przyklejają się do asfaltu. Dziwne to – przecież z założenia kreuję się na postać z mgły – człowieka owianego szarością… a tu takie kwiatki. Może to kwestia muzyki. Upały mają dobry soundtrack. Neil Young, Bob Dylan, Credence Clearwater Revival, Tom Petty, Lynyrd Skynyrd, ale także młodsi – The Black Keys czy North Mississippi Allstars. Fajne klimaty. Skoro wspomniał Pan już o romantycznej historii z “Tęczowych Małpeczek”, to przypominam sobie, że paradoksalnie tamten wyjazd kojarzy mi się „South Of Heaven” Slayera… No i gdzie się wtedy podział piękny, folkowo-bluesowy duch lata? A może moje spotkanie z Panną J. to jakaś diabelska sprawa?

A wie Pan co – Pańska łódka zrobiłaby w tym roku furorę w Warszawie. Już niedługo nasza stolica wypełni się po brzegi wszelkimi tęczowymi tworami. A może na pomysł tej bezbożnej parady wpadł jakiś wpływowy Helmut, który cztery lata temu pływał po naszych mazurskich jeziorach? Może przy piwie w „Zęzie” opowiedział Pan mu o swojej tęczowej łódce i gość pomyślał, że Polska jest już gotowa na kolejny krok ku tolerancji i powszechnej wolności moralnej. Może jest Pan bezpośrednio odpowiedzialny za bezczeszczenie warszawskich ulic? Zadowolony Pan jest z siebie? Parafrazując Pana wypowiedź - że też takie zbiegi okoliczności, przypadkowe zdarzenia, które w pierwszym momencie wydają się mało istotne, koniec końców mają wielkie znaczenie… i pośrednio prowadzą do upadku przyszłych pokoleń Polaków! Ech… trzeba będzie pomyśleć nad przeprowadzeniem akcji „Powrót Hiacynta”.

To tyle o kochających inaczej. Przejdźmy do godniejszych tematów. Pańska teoria „wielkiego planu” to naturalna potrzeba każdego człowieka, który nie wie, co ze sobą zrobić. Też bym wolał, żeby coś mi się wyklarowało, tak wie Pan, samo z siebie. I prawda jest taka, że się wyklaruje. Coś. Przecież poznamy tylko jedną wersję przyszłości. Wszystko co nam przepada staje się niebytem. Ale nie mówię, żeby się Pan nie starał. Pan się stara. Bo jak Pan będzie robił coś ciekawego, to może ja znowu Panu pozazdroszczę i spróbuję ruszyć gdzieś swoją grubą dupę (ups!).

To i tyle na dziś.

Paweł D.

niedziela, 6 czerwca 2010

Tęczowe małpeczki

Szanowny Panie,

ach te sentymenty za minionymi czasami. Pamiętam dobrze, jak staraliśmy się wyglądać na fachowców od wieszania półek (niech Pan zajrzy w komentarze pod Pana tekstem;), i ja mówiłem, że możemy zająć się hydrauliką. Nic wtedy nie wydawało się mi trudnego. Pewnie jednak po prostu nie zrozumiałem co ten facet do mnie mówi. Nie pamiętam dokładnie, ale pewnie sądziłem, że "plumber" znaczy facet od zrywania śliwek. Zdziwiłem się nawet, że nie chce Pan wykonać tak prostego zadania.

I mi zebrało się na sentymenty, gdy obejrzałem nasze wspólne zdjęcia z żagli na jeziorach mazurskich. Mam w swoim zasobie zdjęcie, które dokumentuje zmianę pańskiego życia. Jest to skok z żaglówki, na której Pan siedział do naszej żaglówki, którą nazwaliśmy TĘCZOWE MAŁPECZKI, a w której urzędowała panna Justyna. Pamiętam jak odpędzaliśmy wtedy Pana, ale niestety się nam to nie udało. Został Pan na jachcie, poznał pannę i jesteście razem. I tutaj zebrało się mi na myślenie. Że też takie zbiegi okoliczności, przypadkowe zdarzenia, które w pierwszym momencie wydają się mało istotne, koniec końców mają wielkie znaczenie w naszym życiu. Już na początku wiem, że do niczego mądrego nie dojdę. Czy jest to ślepy los, czy może jakiś boski plan? Oba rozwiązania są ciekawe i o obu dużo się mówi, ale chyba koniec końców są mało ważne. Przecież nie dowiemy się co nas czeka. Chociaż nasza przychylność do jednego z tych dwóch systemów może determinować nasze życie.

Moja mała filozofia polega na tym, że wierzę, iż jest jakiś plan. Mogłoby się wydawać, że wystarczy siedzieć na kanapie i czekać aż coś się ze mną stanie, ale nie... to głupie. Ja sobie wyobrażam, że jeżeli będę próbował swoich sił w różnych miejscach to wykrystalizuje się mi przyszłość. I tak np. Szkoła pod Żaglami, strasznie chciałbym wziąć w tym udział, ale bardziej prawdopodobne jest to, że mnie się nie uda. Jednak zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby popłynąć. Jeżeli mimo moich wysiłków nie wyjdzie, to będę mógł tylko powiedzieć: "widocznie nie tak miało być ".

Podobnie jest z moją książką, którą Pan czyta. Opublikowanie jej jest moim marzeniem. Napisałem najlepiej jak umiałem. Jeżeli się nie uda, to trudno. Widocznie co innego jest mi pisane.

Mam nadzieje jednak, że to co jest mi pisane, mnie się spodoba. Mój wujek kiedyś mnie pocieszył i jednocześnie przestrzegł, że w życiu najczęściej zdarza się jedna niepowtarzalna okazja do zrobienia czegoś wspaniałego. Większość z nas nie zauważa swojej okazji.

Ahoj,

Stefan W.

piątek, 4 czerwca 2010

Wybacz słodka Daszeńko!

Szanowny Panie,

źli chłopcy pantoflarzami? To daleko posunięte wnioski. A nawet jeśli prawdziwe – to lepiej być zaprawionym w bojach pantoflarzem, niż pantoflarzem-ciapą. Ja myślę, że to chodzi raczej o dominację i zniewolenie. Coś na zasadzie – jeśli ktoś mnie zmusi do grzechu, to będę uniewinniony. No, ale może się mylę… w zasadzie w sprawach damsko-męskich nie uważam się za eksperta. A poza tym i tak doszedł Pan do jedynego słusznego wniosku – źli chłopcy to mądrzejsi chłopcy. Więc oddajmy królowi co królewskie. A cioty? No cóż, takie czasy, że i oni się jakoś odnajdują. Świat staje na głowie.

Zaś w moim zapchlonym światku w zasadzie względna stabilizacja. Spróbuję uzbierać kilka ciekawszych psich historii i sprzedać je Panu w jakimś skumulowanym raporcie. Ale kiedy to będzie? Tego nie wiem. Teraz każdego dnia staram się znaleźć jakieś pół godziny przed pracą na studiowanie Pańskiego dzieła. Hmm… w zasadzie to może Pan to uznać za swój pierwszy literacki sukces. Wybrałem przygody małego Mariana Korzybskiego miast smutnych dziejów cudownej Darii Dimitrijewny Buławin, a Pana, Panie Stefanie, postawiłem tym samym nad samego Tołstoja (co prawda Aleksego, czyli komunistę i kłamcę katyńskiego, ale… lepszy wróbel w garści, niż krowa na dachu – taką wersję przysłowia sprzedają w kreskówkach). No i tyle mojego dnia. Wieczorem wracam zmęczony, wypijam nieco wódki z sokiem w towarzystwie moich bliskich i wędruję do łóżka. Oczywiście jest też mała kąpiel i rzeczy najistotniejsze – sprawdzenie maila i facebooka. Nie żeby ktoś do mnie pisał, ale to przecież jest jak codzienna toaleta (powszechne i bezużyteczne). A może nawet gorsze, bo zmusza do podglądania życia innych. I to nie takich zwykłych innych. Bo Ci zwykli się życiem nie chwalą, bo i go prawie nie mają. Są jednak tacy, co nie dość, że życie mają, to jeszcze temu życiu zdjęcia robią i pokazują innym… tym zwykłym innym. I krzyczą z tego ekranu: „Patrzcie! Tak wygląda życie! O!”. Ech… Tak. To zazdrość Panie Stefanie – chciałbym, żeby przemawiało przeze mnie coś więcej, ale tak nie jest. Zwykła zazdrość. Nic nie poradzę. Podróżować mi się chce. W Hiszpanii szukają grafików komputerowych! Co za szkoda, że nie jestem takim grafikiem. Albo chociaż hydraulikiem, kucharzem, no… kimkolwiek. Pamięta Pan, jak się w Londynie podawaliśmy się za złote rączki i poszliśmy do tego faceta żeby mu pułki zakładać? Do tej pory mi się śmiać chce, kiedy o tym myślę… A zajmujecie się Panowie także hydrauliką? Tak. Nie. Tak. Nie… Nie.

Tym pozytywnym akcentem zakończę. A… byłbym zapomniał. Jak tam spotkanie kadry „Szkoły pod Żaglami”, Wasza Świątobliwość?

Strzałka,
Paweł D.