sobota, 12 czerwca 2010

Spaleni słońcem

Szanowny Panie,

czy Pański wujek miał może ksywę Eminem? Bo ten jegomość też o czymś takim kiedyś przebąkiwał.

W komentarze oczywiście zajrzałem i cóż… tylko jedno przychodzi mi do głowy – no trudno. Panna Justyna namawiała mnie do pośpiesznej korekty, ale nie – niech zostanie jak jest. Błędy są przecież tworami niezwykle istotnymi. Poza tym, toż to zapis chwili. Niech moje dzieci mają dowód, że ich stary był tumanem i ortograficznym ścierwem. Synu, córko – jeśli to czytacie – nie bierzcie przykładu z tatusia. Tatuś był ignorantem. Bądźcie mądrzejsi. Uczcie się. Pamiętajcie o ortografii… ale też bez przesady. Macie wybrać studia techniczne, zrozumiano?! No! I tyle w temacie pułków, czy też półek. Kompromitacja. Zaznaczę tylko, że swoim komentarzem Panna J. wydłużyła okres oczekiwania na pierścionek o jakieś kolejne trzy lata. Wszak muszę od podstaw budować moje poczucie męskości (znowu). Oj, i jeszcze: „się w Londynie podawaliśmy się”. Kurwa.

Ale koniec tych smutnych tematów. Przecież mamy lato. Mamy słońce. Mamy upały. Chcąc nie chcąc endorfiny krążą po ciele. To dziwne, ale ja lubię, kiedy żar leje się z nieba, a podeszwy przyklejają się do asfaltu. Dziwne to – przecież z założenia kreuję się na postać z mgły – człowieka owianego szarością… a tu takie kwiatki. Może to kwestia muzyki. Upały mają dobry soundtrack. Neil Young, Bob Dylan, Credence Clearwater Revival, Tom Petty, Lynyrd Skynyrd, ale także młodsi – The Black Keys czy North Mississippi Allstars. Fajne klimaty. Skoro wspomniał Pan już o romantycznej historii z “Tęczowych Małpeczek”, to przypominam sobie, że paradoksalnie tamten wyjazd kojarzy mi się „South Of Heaven” Slayera… No i gdzie się wtedy podział piękny, folkowo-bluesowy duch lata? A może moje spotkanie z Panną J. to jakaś diabelska sprawa?

A wie Pan co – Pańska łódka zrobiłaby w tym roku furorę w Warszawie. Już niedługo nasza stolica wypełni się po brzegi wszelkimi tęczowymi tworami. A może na pomysł tej bezbożnej parady wpadł jakiś wpływowy Helmut, który cztery lata temu pływał po naszych mazurskich jeziorach? Może przy piwie w „Zęzie” opowiedział Pan mu o swojej tęczowej łódce i gość pomyślał, że Polska jest już gotowa na kolejny krok ku tolerancji i powszechnej wolności moralnej. Może jest Pan bezpośrednio odpowiedzialny za bezczeszczenie warszawskich ulic? Zadowolony Pan jest z siebie? Parafrazując Pana wypowiedź - że też takie zbiegi okoliczności, przypadkowe zdarzenia, które w pierwszym momencie wydają się mało istotne, koniec końców mają wielkie znaczenie… i pośrednio prowadzą do upadku przyszłych pokoleń Polaków! Ech… trzeba będzie pomyśleć nad przeprowadzeniem akcji „Powrót Hiacynta”.

To tyle o kochających inaczej. Przejdźmy do godniejszych tematów. Pańska teoria „wielkiego planu” to naturalna potrzeba każdego człowieka, który nie wie, co ze sobą zrobić. Też bym wolał, żeby coś mi się wyklarowało, tak wie Pan, samo z siebie. I prawda jest taka, że się wyklaruje. Coś. Przecież poznamy tylko jedną wersję przyszłości. Wszystko co nam przepada staje się niebytem. Ale nie mówię, żeby się Pan nie starał. Pan się stara. Bo jak Pan będzie robił coś ciekawego, to może ja znowu Panu pozazdroszczę i spróbuję ruszyć gdzieś swoją grubą dupę (ups!).

To i tyle na dziś.

Paweł D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz