niedziela, 27 listopada 2016

Dziura w głowie

Szanowny Panie,

spróbuję prosto, bo inaczej jakoś nic nie chce wyjść ze mnie. U mnie wszystko w najlepszym porządku. Pan A. rośnie raczej zdrowo, co bardzo mnie cieszy. Dawno już nie jest dzidzią, co trochę jest niesamowite. Zawsze myślałem, że jakoś to dłużej trwa ten okres dziedziństwa totalnego, a jednak nie. Trzylatek to już chłopak. Chciałbym jakoś sobie to wszystko ułożyć tak, żeby bardziej jakoś uczestniczyć w jego codzienności. No chciałbym pracować mniej. O tym Pan jednak dobrze wie, więc nie będę tym Pana teraz zanudzać. Panna J. też czuje się nieźle. Przynajmniej fizycznie, bo jednak tak do końca dojść nie potrafię do tego, co w Jej duszy gra. Taka już kobieta-zagadka. Z drugiej strony może to ja za mało ogarniam. Tak czy inaczej – dziecko drugie nosi dumnie w brzuchu wielkim. Tak zwana Dzidzia D. nie ma jeszcze imienia żadnego. Myśleliśmy o Matyldzie, ale nie wiem czy nie za długie to imię do naszego długiego nazwiska. Może Apolonia? Irmina? Może jeszcze jakoś inaczej? Jakoś do żadnego nie jesteśmy przekonani. Z Panem A. jakoś łatwiej poszło. Dzidzia D. jest prawdopodobnie dziewczyną. Ruchliwa to dziewczyna. Przeciąga się i kopie. Czyżby w mamę poszła i na zawodniczkę MMA się szykowała? Kto wie, kto wie. Na razie Dzidzia D. jest dla mnie wciąż bardziej abstrakcją niż rzeczywistością. Sytuacja ta ma niestety parę poważnych minusów. Przede wszystkim ten, że jakoś nie spieszy mi się z szykowaniem niczego na jej przybycie. Uchylam się od obowiązków jak mogę, a perspektywa kolejnych torchę mnie przytłacza. Jak pomyślę znowu o tym łażeniu przez pół nocy z dzieckiem na ręku, nerwowe potrząsanie oseskiem i nieskończone czekanie na ciszę i spokój, sen... cóż.

Dziś siedziałem przez jakieś czterdzieści minut, słuchałem muzyki i gapiłem się w okno. Jaka to komfortowa sytuacje, kiedy można przez chwilę niemyśleć i nierobić.

W piątek byliśmy na koncercie Kalibra – było dwudziestolecie albumu „Księga Tajemnicza. Prolog” (moim skromnym zdaniem jeden z najlepszych polskich albumów ever). Dziwnie to jednak wyszło. Zamiast dwadzieścia lat młodszy, poczułem się jednak dwadzieścia lat starszy. Prawie czterdziestoletni raperzy jakoś nie przekonują już tak bardzo. Pewnie jest to cały czas bardziej autentyczne niż na przykład nowa Metallica, ale nie jest to już to.

W czasie jak tak niepisałem długo, długo, zastanawiałem się, czy to w ogóle wypada blogować. Fajnie blogować o jedzeniu, może o nauce, o muzyce – o czymś konkretnym. A tak jak my, tak o sobie i o niczym właściwie, toż to jakieś durnowate. Ja w zasadzie nie mam nic do powiedzenia o niczym, jak się tak zastanowię. Ot, jestem sobie, przemykam się jakoś przez to życie, wiedzę na temat świata mam w zasadzie bardzo ograniczoną, to i o czym?

Dalej jest napisane tak: w lesie są brzozy, w rzece są ryby, słońce wschodzi i zachodzi. Zimy są zimne, lata gorące.
Ojej, zimy są zimne, lata gorące. Toż wszystko prawda.
Byle czego się nie pisze. Pisanie to nie gadanie.

Może gdybym trochę miejsca zwolnił. Trochę zwolnił. Mrożek powiedział kiedyś, udzielając wywiadu, że pisze, aby się nie nudzić. Bo jak wstanie, nie wie co ze sobą zrobić, to siada i pisze, tak, co by czas jakoś zagospodarować. Stwierdził też, że aby mogło coś przyjść, to najpierw trzeba zwolnić miejsce, trzeba się wyłączyć, uspokoić się i otworzyć sobie głowę.

A to mi się od razu przypomniało, że z Lemem też słuchałem wywiadu i opowiadał, jak to Philip K. Dick (autor m.in. „Raportu mniejszości” i „Łowcy androidów”) pod koniec życia ubzdurał sobie, że on (to znaczy Lem), nie jest prawdziwym, pojedynczym człowiekiem, tylko trzema osobami (takimi super mózgami) na usługach KGB, które to dążą do rzucenia USA na kolana. Dosyć to zabawne, nieprawdaż?


Paweł D.