Szanowny Panie,
spróbuję
prosto, bo inaczej jakoś nic nie chce wyjść ze mnie. U mnie
wszystko w najlepszym porządku. Pan A. rośnie raczej zdrowo, co
bardzo mnie cieszy. Dawno już nie jest dzidzią, co trochę jest
niesamowite. Zawsze myślałem, że jakoś to dłużej trwa ten okres
dziedziństwa totalnego, a jednak nie. Trzylatek to już chłopak.
Chciałbym jakoś sobie to wszystko ułożyć tak, żeby bardziej
jakoś uczestniczyć w jego codzienności. No chciałbym pracować
mniej. O tym Pan jednak dobrze wie, więc nie będę tym Pana teraz
zanudzać. Panna J. też czuje się nieźle. Przynajmniej fizycznie,
bo jednak tak do końca dojść nie potrafię do tego, co w Jej duszy
gra. Taka już kobieta-zagadka. Z drugiej strony może to ja za mało
ogarniam. Tak czy inaczej – dziecko drugie nosi dumnie w brzuchu
wielkim. Tak zwana Dzidzia D. nie ma jeszcze imienia żadnego.
Myśleliśmy o Matyldzie, ale nie wiem czy nie za długie to imię do
naszego długiego nazwiska. Może Apolonia? Irmina? Może jeszcze
jakoś inaczej? Jakoś do żadnego nie jesteśmy przekonani. Z Panem
A. jakoś łatwiej poszło. Dzidzia D. jest prawdopodobnie
dziewczyną. Ruchliwa to dziewczyna. Przeciąga się i kopie. Czyżby
w mamę poszła i na zawodniczkę MMA się szykowała? Kto wie, kto
wie. Na razie Dzidzia D. jest dla mnie wciąż bardziej abstrakcją
niż rzeczywistością. Sytuacja ta ma niestety parę poważnych
minusów. Przede wszystkim ten, że jakoś nie spieszy mi się z
szykowaniem niczego na jej przybycie. Uchylam się od obowiązków
jak mogę, a perspektywa kolejnych torchę mnie przytłacza. Jak
pomyślę znowu o tym łażeniu przez pół nocy z dzieckiem na ręku,
nerwowe potrząsanie oseskiem i nieskończone czekanie na ciszę i
spokój, sen... cóż.
Dziś
siedziałem przez jakieś czterdzieści minut, słuchałem muzyki i
gapiłem się w okno. Jaka to komfortowa sytuacje, kiedy można przez
chwilę niemyśleć i nierobić.
W
piątek byliśmy na koncercie Kalibra – było dwudziestolecie
albumu „Księga Tajemnicza. Prolog” (moim skromnym zdaniem jeden
z najlepszych polskich albumów ever). Dziwnie to jednak wyszło.
Zamiast dwadzieścia lat młodszy, poczułem się jednak dwadzieścia
lat starszy. Prawie czterdziestoletni raperzy jakoś nie przekonują
już tak bardzo. Pewnie jest to cały czas bardziej autentyczne niż
na przykład nowa Metallica, ale nie jest to już to.
W
czasie jak tak niepisałem długo, długo, zastanawiałem się, czy
to w ogóle wypada blogować. Fajnie blogować o jedzeniu, może o
nauce, o muzyce – o czymś konkretnym. A tak jak my, tak o sobie i
o niczym właściwie, toż to jakieś durnowate. Ja w zasadzie nie
mam nic do powiedzenia o niczym, jak się tak zastanowię. Ot, jestem
sobie, przemykam się jakoś przez to życie, wiedzę na temat świata
mam w zasadzie bardzo ograniczoną, to i o czym?
Dalej
jest napisane tak: w lesie są brzozy, w rzece są ryby, słońce
wschodzi i zachodzi. Zimy są zimne, lata gorące.
Ojej,
zimy są zimne, lata gorące. Toż wszystko prawda.
Byle
czego się nie pisze. Pisanie to nie gadanie.
Może gdybym trochę miejsca zwolnił. Trochę zwolnił. Mrożek
powiedział kiedyś, udzielając wywiadu, że pisze, aby się nie
nudzić. Bo jak wstanie, nie wie co ze sobą zrobić, to siada i
pisze, tak, co by czas jakoś zagospodarować. Stwierdził też, że
aby mogło coś przyjść, to najpierw trzeba zwolnić miejsce,
trzeba się wyłączyć, uspokoić się i otworzyć sobie głowę.
A to
mi się od razu przypomniało, że z Lemem też słuchałem wywiadu i
opowiadał, jak to Philip K. Dick (autor m.in. „Raportu
mniejszości” i „Łowcy androidów”) pod koniec życia ubzdurał
sobie, że on (to znaczy Lem), nie jest prawdziwym, pojedynczym
człowiekiem, tylko trzema osobami (takimi super mózgami) na
usługach KGB, które to dążą do rzucenia USA na kolana. Dosyć to
zabawne, nieprawdaż?
Paweł D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz