niedziela, 24 września 2017

Tylko Kraby

Szanowny Panie,

statek jak zegarek. Dziesiątki elementów, sektorów działa niezależnie. Bo co ma wspólnego rejon dajmy na to odpowiedzialny za maszty z barem? Albo pralnia z restauracją? Niekiedy jest do siebie bliżej jak np. zmywarki z kuchnią, czy też maszynownia z elektrownią. No ale każdy sektor i tak działa na swój rachunek. Jest dosłownie jak w mieście. Biuro projektowe i księgowe. Notarialne i bar. Filharmonie i kluby. Teatry i biznes. Kościoły i gazety. Tylko, że tutaj wszystko na znacznie mniejszej powierzchni. A przez to znacznie większą rolę pełnią korytarze - ulice żaglowca. Niezależne sektory działania połączone są korytarzami, niczym arteriami życzeń, zadań do wykonania. Muszę przygotować łodzie, a tam trzeba ręczników, aby było wygodniej i schludniej. Idę do pralni. Znajduje się na dnie statku. Ciężkie drzwi. Para i wilgoć uderzają w ciało. Muzyka odrzuca na kilka centymetrów. Wszystko jest głośne. Ludzkie twarze, mięśnie. Wiatraki furkoczą. Jest tam dziewczyna drobna jak zabawka. Laleczka. Jest tam facet z poskręcaną twarzą, wiecznie uśmiechnięty. I młody szef, który cały czas prasuje. Ma kitkę na głowie. Stoi boso.



Albo potrzebuję wylać zaolejoną wodę. Idę do maszynowni. Wielka. W takiej jeszcze nie byłem i chociaż zdaję sobie sprawę, że w zasadzie to jest mała, w porównaniu z tymi ogromnymi statkami handlowymi, mnie się wydaje za duża jak na żaglowiec. Są tam korytarze i taka mnogość schodów jak na pewnym obrazie, albo filmie Labirynt z Davidem Bowiem. Inżynierowie tam wiecznie dłubią i mimo pracy w smarach są przerażająco czyści, zresztą sam dział jest wyjątkowo schludny. Najłatwiej zaobserwować kucharzy. Kuchnię mają na środku statku i czasem mam wrażenie, że cała jednostka została dobudowana wokół ich garnków i patelni. Praca tam się nigdy nie kończy. Cały czas słychać garnki, ubijaną pianę, lepione przysmaki, układane ciasta. Są kucharze od śniadań, sosów, załogi, Ci co gotują dla Filipińczyków. Tacy co to ą, ę. I ci zwykli co przybijają grabę, gdy się koło nich przechodzi. Szef kuchni po pracy zawsze gra w szachy z pomywaczem. Nazywamy go Kasparowem. Pomywacza nie szefa. Bo nikt na statku nie jest z nim w stanie wygrać w grę królów.



Życie na żaglowcu płynie swoim rytmem. Często wpada w schematy, które zlewają dni w jeden wielki czaso-pociąg zwany kontraktem do odbębnienia. Schematy dają bezpieczeństwo załodze. Jesteśmy jak dzieci, które potrzebują stałych pór posiłków, spania, wstawania, zabawy, nauki etc. Gdy nam się zabierze schematy działania - gubimy się. Po co zmieniać, skoro działało. Ale nowe szybko staje się stare. Na drugi dzień wszystko wraca na swoje tory. Stres koi się alkoholem, albo karaoke w mesie, albo tym i tym. I w dodatku jedzeniem. Jak na przykład krabami gotowanymi w garnku. – Bo – Jak powiedział jeden z załogantów. – Gdy jest się w Albanii to tylko Kraby.

Ukłony
Stefan W.

A tu jedno zdjęcie tak dla smaczku:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz