środa, 30 listopada 2011

Zła ósemka

Szanowny Panie,

może na Nowy Rok Pan obieca, że pić nie będzie?... niech Pan lepiej nie obiecuje sobie. Po co się okłamywać? I wyrzuty sumienia Pana dopadną, no słowem bryndza.

A ja wyrwałem sobie ósemkę. To już druga w moim życiu. Była zła! Bolała, a nawet zaropiała i z dziurą. A jednak mi jej brakuje. Miała ciekawe właściwości. Bolała tylko wtedy gdy coś niedobrego miało się dziać. Zazwyczaj na 24 godziny przed wydarzeniem. To był ból ciągły, niepokojący, nie mogłem spać, słowem powinienem się cieszyć a jednak... nie mam już swojego sygnalizatora problemów. A wcale nie jest lepiej. Ósemka wyrwała mi kawałek dziąsła, który teraz wisi sobie luźno na skrawku skóry. Wygląda to jak taki mały języczek z tyłu aparatu gębowego. No i to miejsce boli mnie nieustannie. Taka boląca fucza jama. I to nie wtedy gdy coś złego miało się dziać, ale przez cały czas. Bleee...

Na ból jest metoda. Potrzeba gryzienia i picia. Jedzenia zakąsek i picia zwłaszcza procentów, bo one otępiają. Przyjemny błogi stan otępienia.

Kiedy pijemy?

Stefan W.

niedziela, 27 listopada 2011

Boli, boli, ból, cierpienie

Szanowny Panie,

zaczęło się niewinnie. Jak zawsze. Jedno piwo. Później była wódka. Biała. Czysta. Zapitka słodka - zielona jakaś i zdecydowanie niesmaczna. Przyszedłem spóźniony, więc nadziałem się na karniaka. Wódka biała, czysta skończyła się szybko. Dalej był bimber. Piotr mówił, że wyborny. No powąchaj, nic nie śmierdzi. Ach! Bimberek - marzenie. Fakt. Wchodził. Żółty. Mocny. Oj, wchodził, wchodził. Dalej był bimber. Inny. Bardziej żółty. Prawie pomarańczowy. A może brązowy nawet? Jeszcze mocniejszy podobno. Ale wchodził. Gdzieś po drodze urodziła się orzechówka. Słodka i brązowa. Paskudna. Ale wchodziła bez zapitki nawet. Bez zapitki wchodziła też cytrynówka.

Były pląsy, tańce, disco polo i zespoły Piotrowe, co tylko u niego jeszcze mają prawo się pojawiać. The Von Bondies, The Charlatans, Hot Hot Heat, The Sounds, Maximo Park i wiele innych. Zespoły, których wnuczki Piotra będą jeszcze słuchać, choć świat cały zapomni niechybnie o ich istnieniu.

Potem spałem u boku Pana Tomasza, który ściągał ze mnie prześcieradło, którym się przykryliśmy, przez co zmarzłem nieco. Ale nie ma co narzekać, bo inni wylądowali na ziemi, a my załapaliśmy się jeszcze na łóżko, więc należymy do szczęściarzy.

Poranny ruch rozpoczął się około południa i był jakiś niemrawy, acz wesoły. Ku swojej uciesze niezwykłej odnalazłem kubek z kawą, który zagubiłem kilka godzin wcześniej. Zimna kawa była mocna i pyszna. Siedzieli my w dobrych humorach i prowadzili rozmowy leniwe, z których treść ulatywała szybko. Miłe rozmowy. Piotr sprzątał w tym czasie zawzięcie. Mówił, że musi zdążyć przed kacem. Pomyślałem, że trzeba brać przykład z bardziej doświadczonego kolegi i ruszać do domu, żeby uprzedzić ból.

No i powiem Panu, że udało się. Bo ból nadszedł około 14 i przygniótł mnie niczym kula z ołowiu. W jednej chwili padłem, jak długi. Przez sen czułem nawet tępe ostrza w głowie, przepalone gardło i żrący kwas wypełniający moje wnętrzności. Gdyby w autobusie mnie dopadło, to nie przetrwałbym - pewna to rzecz. Ach... boli, boli, ból, cierpienie!

A miałem przecież prawie nie pić. Ech...

Paweł D.

wtorek, 22 listopada 2011

Harry Potter jest głupi

Szanowny Panie,

zapomniał Pan napisać jeszcze hasło "Harry Potter" jego magiczna moc jeszcze chyba w internecie działa, więc warto skorzystać i z tego "podbijacza" czytelnictwa. No a skoro Harry Potter to muszę Panu napisać, że właśnie znów przeczytałem dwa tomy tego dzieła. I muszę powiedzieć, że przynajmniej ten drugi jest cholernie głupi.

Zacząłem czytać, bo kazano mi czytać dużo książek. Tak, tak... chwyciłem nie Dostojewskiego, Bułhakowa, Hemingway czy Joyca... tylko Rowling (znów podbijam oglądalność)... śmiej się Pan... śmiej... Dam Panu chwilę.

.
..

...

...

.....

.......

.....
...


Wystarczy? Mam nadzieję. A zatem wracając do tematu. Harry Potter jest głupi. Właśnie przeczytałem drugą część, tą o Komnacie Tajemnic i znalazłem dwa powody dla których jego przygody są zupełnie wyprane z logiki. Oto one:

1.
Proszę sobie wyobrazić, że Harry odkrywa tajemnicę Komnaty. I zamiast poinformować o tym profesor Minervę McGonnagall, która przecież jest inteligentną i wyuczoną panią profesor to idzie do Lockharta (nauczyciela obrony przed czarną magią) zapatrzonego w siebie lalusia, który nie potrafi zagonić latającego skrzata do klatki i z tym pacanem idzie walczyć z Bazyliszkiem. To tak jakby zabrać tego nagusa w kolorowych skarpetach... Gracjana Roztowskiego na safari aby pojeździł z rangersami w nocy i chronił czarne nosorożce przed uzbrojonymi po zęby murzynami, którzy strzelają do rangersów, a przede wszystkim do nosorożców aby wyciąć im rogi, które Chińczycy skupują jako lekarstwo na potencję. (co zresztą nie działa, nie słyszeli o viagrze??)

2.
Harry wchodzi do jamy w której znajduje się Bazyliszek, mało tego jest tam najprawdopodobniej dziedzic Slytherina... i co robi Harry?? Widząc leżącą na posadzce młodziutką Giny Wesley odrzuca różdżkę!!! WTF? Może zobrazuje to bardziej wymownie... wyobraźmy sobie, że wchodzimy z kałasznikowem (te słowo chyba też podbija czytelnictwo) do groty w której ukrywają się Talibowie-terroryści. Zapewne gdzieś tam jest aktualny przywódca terrorystów, Talibowie są uzbrojeni i jako zakładniczkę wzięli rudowłose niewinne dziewcze. Wchodzimy tam i widzimy leżącą, konającą dziewczynkę na wilgotnym dnie jaskini. Co robimy? To oczywiste... z podniecenia rzucamy w kąt kałasznikowa i nachylamy się nad panienką, żeby zająć się jej ratowaniem... nie sprawdzamy najpierw czy gdzieś za tym stalagmitem nie ukrywa się wkurzony terrorysta. Po co? Przecież może nas zabić, a potem dziewczę zgwałcić. Głupi ten Harry...


...idę czytać trzecią część

Stefan W.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Sex. Jessica Alba. Foto

Szanowny Panie,

mamy za sobą już ponad dwieście postów. No… czas na podniesienie ilości odwiedzin. Pozwoli Pan, że przeprowadzę mały eksperyment…

Justin Bieber, Lech Kaczyński, Shakira, Selena Gomez, Palikot, Eminem, Kim Kardashian, Lady Gaga, Kuba Wojewódzki, Miley Cyrus, Kliczko, nasza klasa, gry, allegro, youtube, Onet, wp, TV, mapa, poczta, praca, Anja Rubik, dieta dukana, vod, euro 2012, Brodzik, Przybylska i Figura, Donald Tusk, Zbigniew Ziobro, Solidarna Polska…

Oj… miało być tego więcej, ale się już zmachałem tym przeklejaniem. Czy statystyki są z drugiej strony takie ważne?

Ech, do diaska. Wkurza mnie ten Pana wyjazd. Teraz już nie dość, że straciłem potencjalnego kompana do mieszkania, to jeszcze wydaje mi się, że w następnych miesiącach Pan będziesz wrzucał na Fangę opisy przygód nie z tego świata, a ja będę się wysilać, żeby w ogóle cokolwiek napisać…

Bardzo nieładnie, Panie Stefanie. Bardzo nieładnie.

Dąsam się.

Paweł D.

wtorek, 15 listopada 2011

Wojować... kochać się... i pić

Szanowny Panie,

czytając Pana tekst od razu przypomniał się mi wiersz niejakiego generała Bolesława Wieniwy-Długoszowskiego, byłego pułkownika:

Ustrojona w purpury, kapiąca od złota,
nie uwiedzie mnie czarem złotych kras,
jak pod szminką i pudrem starsza już kokota
na którą młodym chłopcem nabrałem się raz.

Niby piękną nam ten 2011 rok jesień sprawił, ale nie jest to młodzieńcza wiosna. Chociaż patrząc za okno to nawet uroki "starszej kokoty" zostały zdjęte i odkryła pudernica swoje prawdziwe "ja"... brrr...

Po wczorajszym wspólnym piwie nie byłem wstanie wstać z łóżka i zostałem w domu. To właśnie jedna z dobrych stron tej mojej pracy. No może nie do końca, bo moja nieobecność sprawi, że nic nie zarobię... no ale nie o pracy

Chciałem pisać o Wieniawie. Ten pułkownik, który został ku swojemu niepocieszeniu mianowany na generała, był ulubieńcem Piłsudskiego. Wieniawa nie dość, że babiarz to jeszcze opij i to w najlepszym przedwojennym wydaniu... z fantazją. Facet był niezwykły... krążą o nim legendy. To ostatni ułan Rzplitej. Sam zresztą mówił:

"Ludzie szanują się wzajemnie dla swych cnót – kochają zaś dla swych wad. Dlatego przystałem na kawalerzystę, bo ułan, czy szwoleżer, jest syntezą wszystkich cnót i wad polskich. Trzeba go szanować, a nie można nie kochać."

No i Wieniawa korzystał jak tylko się da z tej swojej ułańskiej fantazji. Na którą leciały baby, przez co miał kłopoty z ich mężami, żądającymi od Generała pojedynków o honor. Wieniawa stawał a jakże... najciekawsze jednak że wielką słabość do niego miał sam Piłsudski, który przez palce patrzył na jego wyczyny. Chociaż czasami wzywał go na swój dywanik. Wyczytałem taką historię, którą po prostu zacytuję, bo po co zmieniać, coś co jest dobrze napisane. Wziąłem to ze strony http://girzynski.salon24.pl. Mam nadzieje, że autor się nie wkurzy:

"Wieniawa spóźnił się na uroczystości pogrzebowe króla Jugosławii Aleksandra w 1934 r. gdzie miał reprezentować Polskę. Gdy wrócił do kraju został wezwany do raportu u Piłsudskiego. Zamiast w mundurze stawił się przed obliczem Marszałka w smokingu co jeszcze bardziej zdenerwowało Komendanta, który zażądał od Wieniawy wyjaśnień najpierw w sprawie jego stroju. Ten miał wówczas odpowiedzieć: „Komendancie, melduję posłusznie, iż wiem, żem ciężko przewinił i powinienem dostać po pysku. A ponieważ bardzo szanuję swój mundur, przybyłem jako cywil. Polski generał nie może dostać po mordzie w mundurze!”. W obliczu takiej odpowiedzi serce Marszałka zmiękło, a jego ulubieńcowi znów się upiekło."

Wieniawa nie skończył dobrze. Po śmierci Marszałka stracił wpływy i odsunięto go od spraw Polskich. Został ambasadorem w Rzymie. Później chciał wrócić do służby wojskowej, ale Sikorski nie lubił Sanacji i dał mu placówkę na Kubie. Wieniawa 1 lipca 1942 zabił się skacząc z okna w Nowym Jorku. No i napisał wiersz, którego fragment już Pan zna.

Ułańska Jesień

Przeżyłem moją wiosnę szumnie i bogato
Dla własnej przyjemności, a durniom na złość,
W skwarze pocałunków ubiegło mi lato
I szczerze powiedziawszy - mam wszystkiego dość...

Ustrojona w purpurę, bogata od złota
Nie uwiedzie mnie jesień czarem zwiędłych kras,
Jak pod szminką i pudrem starsza już kokota,
Na którą młodym chłopcem nabrałem się raz.

A przeto jestem gotów, kiedy chłodną nocą
Zapuka do mych okien zwiędły klonu liść,
Nie zapytam o nic, dlaczego i po co,
Lecz zrozumiem, że mówi: "no, czas bracie iść".

Nie żałuję niczego, odejdę spokojnie,
Bom z drogi mych przeznaczeń nie schodząc na cal
Żył z wojną jak z kochanką, z kochankami - w wojnie
A przeto i miłości nie będzie mi żal...

Bo miłość jest jak karczma w niedostępnym borze,
Do której dawno nie zachodził nikt,
Gdzie wędrowiec wygodne znajdzie czasem łoże,
Ale - własny ze sobą musi przynieść wikt.

A śmierci się nie boję - bo mi śmierć nie dziwna
Nie siałem na nią Bogu nigdy nudnych skarg
Więc kiedy z śmieszną kosą stanie przy mnie sztywna
W dwu słowach zakończymy nasz ostatni targ.

W takt skocznej kul muzyki, jak w tańcu pod rękę
Włóczyłem się ze śmiercią całkiem, za pan brat"
Zdrową głowę wsadzałem jej czasem w paszczękę,
Jak pogromca tygrysom, którym wolę skradł.

A potem mnie wysoko złożą na lawecie
Za trumną stanie biedny sierota mój koń
I wy mnie szwoleżerzy do grobu zniesiecie
A piechota w paradzie sprezentuje broń.

Do karnego raportu przed niebieskie sądy
Duch mój galopem z lewej, duchem będzie rwał,
Jak w steeplu przez eteru przeźroczyste prądy
Biorąc w tempie przeszkody z planetarnych ciał.

Ja wiem, że mi tam w niebie z karku łba nie zedrą,
Trochę się na mój widok skrzywi Święty Duch,
Lecz się tam za mną wstawią Olbromski i Cedro,
Bom był jak prawy ułan: lampart, ale zuch.

Może mnie wreszcie wsadzą w czyśćcu na odwachu
By aresztem... o wodzie spłacić grzechów kwit,
Ale myślę, że wszystko skończy się na strachu
A stchórzyć raz - przed Bogiem - to przecie nie wstyd.

Lecz gdyby mi kazały wyroki ponure
Na ziemi się meldować, by drugi raz żyć
Chciałbym starą wraz z mundurem wdziać na siebie skórę,
Po dawnemu... wojować... kochać się... i pić.


Wojować... kochać się... i pić - Panie Pawle, kurna... co za człowiek.

Stefan W.

środa, 9 listopada 2011

Zimowe inferno

Szanowny Panie,

ta zima mnie wykończy. Jeszcze się nie zaczęła w zasadzie, a już mam jej dosyć.

Zacznijmy od początku, czyli od poranka. Budzik dzwoni o 6:10. Nawet nie reaguję. Potem o 6:20. Już jestem wściekły, bo wiem, że za 10 min. czeka mnie poważna decyzja. No i w końcu 6:30. I teraz – chociaż wciąż jest ciemno i zimno – to człowiek musi wytężać mózgownicę. Czy akurat dziś mogę pozwolić sobie na to, żeby pospać jeszcze chwilę, czy nie? Czy to w ogóle się opłaca? Jakie są plusy zwykłego PKS-a? Może Warka jest lepsza? A co jeśli nie przyjedzie na czas? Czy lepiej pospać 15 min. dłużej i zrezygnować ze śniadania i kawy? Czy w ogóle jest sens pić kawę, skoro później mam jechać autobusem i mogę wykorzystać ten czas na dosypianie? Z drugiej strony mógłbym przeznaczyć go na czytanie. Ale czy tak z rana w ogóle mi się będzie chciało czytać?

Wstaję (lub śpię – i zyskuję od 5 do 15 minut). Poranek mija mi szaro, szybko i bezsensownie. Kiedy patrzę na siebie w lustrze przed wyjściem, widzę podkrążone oczy i nieogoloną twarz. Już mam dosyć tego kolejnego dnia.

Ale, ale… tu dopiero zaczyna się horror. Bo, z całym szacunkiem dla kierowców autobusów, to mają znikome pojęcie o komforcie jazdy swoich pasażerów… albo, co może nawet bardziej prawdopodobne, mają to w głębokim poważaniu. Mój ulubieniec z ostatnich dni to Pan, który bardzo dba o to, żeby nikt za bardzo nie zmarzł. Siadam zatem przy oknie zadowolony z tego, że udało mi się dorwać jeszcze takie dobre miejsce. Za chwilę jednak czekają mnie tortury, bo od okna bije miłym chłodem, ale dmuchawa pod siedzeniem działa na full. Pompuje zatem gorące powietrze z bezwzględną obojętnością. Zdejmuję kurtkę. Liczę, że to pomoże. Ale nie pomaga. Nie ma czym oddychać. Pocę się i myślę o tym, jak miło było w czasach, kiedy w PKS-ach w ogóle nie było ogrzewania. Spoglądam też na innych ludzi. Nawet palt nie zrzucają. Masochiści jacyś? I nikt nie powie kierowcy, żeby przykręcił to małe piekiełko – a skąd. Tak. Zapyta Pan teraz? A Pan nie może się poskarżyć kierowcy? Otóż nie. Panna J. oczywiście oskarży mnie znów o brak zdrowego egoizmu, ale to właśnie wynika z egoizmu. Odzywanie się do obcych ludzi przed 8 rano jest dla mnie całkowicie nie do przyjęcia. Kropka. Kończy się to godzinną (lub dłuższą) męczarnią. Ja pierdolę, a mamy dopiero listopad.

Sytuacja ta sprawia, że z coraz większym zaangażowaniem przeglądam Gumtree i już nawet powiększyłem zakres poszukiwań do 1700 zł. Nie da się jednak ukryć, że jakoś bez szaleństw jest na tym rynku mieszkaniowym. Zaczynam żałować, że nie wzięliśmy tego anielskiego przybytku na Natolinie.

A żeby już nie przedłużać, bo muszę już się brać poważnie do pracy, to dodam tylko, że Pan też mnie znowu wkurzył. Nie dosyć, że poszedł Pan na rugby, to jeszcze żeś się Pan zintegrował i nawet Pana nie poturbowali za mocno. Ech. Zazdrość mnie zżera (tradycyjnie już).

Paweł D.

sobota, 5 listopada 2011

Gra chuliganów

Szanowny Panie,

nie wiem co to jest z nami, ale rzeczywiście zwykle nie słuchamy swojego mądrzejszego "ja". Tak jakby to mądrzejsze "ja" było jakimś ulicznym głupolcem mówiącym oczywiste oczywistości, które nas dotyczą, ale z drugiej strony wmawiamy sobie, że nas nie dotyczą. Nie na list to dyskusja... przy piwku Panu wyjaśnię... a teraz o rugby.

Mierzę 186 cm, ważę 95 kg, poza tym to niewiele mogę napisać: ani nie mam jakiś mięśni, ani postury, większość mojej wagi, która jest całkiem słuszna, odkłada się w moich boczkach. Nago wyglądam... śmiesznie. No wystarczy mnie porównać do kogokolwiek... śmiesznie - po prostu. A jednak zapisałem się na rugby, gdzie goście może i są mojego wzrostu, może i mojej wagi, ale na pewno mają więcej mięśni - twardych mięśni.

Ustawili mnie na skrzydle, na końcu. Co akurat mnie nie dziwiło, bo przecież nic nie umiem. Nieszczęście moje polegało na tym, że ustawili mnie na przeciwko żylastego osiłka. Ale zaraz... dałbym sobie radę z osiłkiem, ale niestety kazali zdjąć mi okulary i nic nie widziałem. Nie widziałem piłki. Chwilunia - sobie jakoś radziłem. Najgorsze było jednak to, że nie miałem odpowiednich butów. Na śliską trawę trzeba mieć korki, a nie te głupie adidasy do koszykówki. Niby dobrze się w nich skacze, ale tragicznie ślizga po trawie. No i jak ten osiłek chwytał piłkę to robił dwa zwody i jazda poza linię obrony. No tragedia. We Frogs - tak nazywa się moja drużyna, najważniejsza jest jednak trzecia połowa. To moje pocieszenie. Mecz rugby ma dwie połowy, a trzecia przeznaczona jest na picie. No i Anglicy, Nowozelandczycy, Australijczycy, Francuzi, Anglicy i Amerykanie, którzy należą do drużyny z lubością tej trzeciej połowie się oddają. W efekcie wczoraj (w piątek) skończyłem pić o 5 nad ranem. Dawno tak długo się nie bawiłem. Poznałem mnóstwo fajnych ludzi. Gadałem tylko po angielsku i znam już większość zasad rugby. Fajowsko. Dodam tylko, że na moim treningu jeden gościu złamał piszczel drugiemu. Pocieszano mnie, że to zazwyczaj się nie zdarza.


Z tą nadzieją, że i mi się to nie zdarzy, kładę się spać.

Dobranoc

Stefan W.


P.S. Piłka nożna to gra dżentelmenów, w którą grają chuligani, a rugby to gra chuliganów, w której uczestniczą dżentelmeni.

Rozproszenie

Szanowny Panie,

Piszę już chyba tylko dlatego, żeby się dowiedzieć, jak ten Pana trening rugby i z kim też Pan się rozbijasz w piątkowe wieczory. Bo tak poza pytaniami, to w głowie mojej nie pojawią się nic godnego uwagi. Spytasz Pan co u mnie? Odpowiem: Po staremu. Czy znaczy to – nic? Może nic to słowo zbyt mocne. Może śmierdzi kłamstwem? Wszak zawsze coś być musi. I tak…

Brudno. Brudno jakoś w pokoju miałem, to i posprzątałem. Tak.

Małpki dwie wypiłem. A co!

Ach. To picie. To głupota jakaś. Żeby tak ciągle tylko ten alkohol na wszystkie bolączki życia. Cóż jednak począć? Czy ktoś coś lepszego wymyślił?

Szedłem już, kiedy słońce zaszło i myślałem o tych wszystkich znajomych moich. Mógłbym się raz odezwać sam. Napisać – spotkajmy się. Mógłbym może i imprezę zrobić. Ale nie chce mi się. Smutno mi, że wszyscy sobie mają swoje życia, ale jednocześnie jakoś trudno mi zabiegać o skrawki ich czasu. Jakie to wszystko dziwne. Lenistwo to potwór, który masakruje nas od środka.

Ludzie zresztą już też są nie moi jacyś. Swój jest każdy. Albo czyjś. Ale nie mój. Dobrze, że ja jeszcze mój jestem. Ale czy to ja autonomiczny?

Biały królik spadł z półeczki. Rozbił się biedaczysko. Na milion kawałków. Pan sklepikarz jeszcze go do tego zdeptał. Zmiażdżył, co zostało. Jego wredny synek tylko się śmiał. Długo i złowieszczo.

Wstrętny synek sprzedawcy - pomyślałem. Czas uciekać. Może i na mnie spojrzy zaraz ten dzieciak przeklęty, a wtedy jego służalczy tatuś rozbije i mnie na milion kawałków, a potem jeszcze zmiażdży stopą. Szybko zapakowałem w plecak kilka kilogramów malin, truskawek i czerwonych wiśni, i począłem stąpać zdecydowanie w stronę wyjścia. Mówiłem sobie: tylko się nie odwracaj, tylko się nie odwracaj. Ale wie Pan co? W końcu się odwróciłem. Ech…

Żeby człowiek tylko zawsze umiał słuchać się tego mądrzejszego siebie. Życie byłoby chyba prostsze.

Paweł D.