niedziela, 27 listopada 2011

Boli, boli, ból, cierpienie

Szanowny Panie,

zaczęło się niewinnie. Jak zawsze. Jedno piwo. Później była wódka. Biała. Czysta. Zapitka słodka - zielona jakaś i zdecydowanie niesmaczna. Przyszedłem spóźniony, więc nadziałem się na karniaka. Wódka biała, czysta skończyła się szybko. Dalej był bimber. Piotr mówił, że wyborny. No powąchaj, nic nie śmierdzi. Ach! Bimberek - marzenie. Fakt. Wchodził. Żółty. Mocny. Oj, wchodził, wchodził. Dalej był bimber. Inny. Bardziej żółty. Prawie pomarańczowy. A może brązowy nawet? Jeszcze mocniejszy podobno. Ale wchodził. Gdzieś po drodze urodziła się orzechówka. Słodka i brązowa. Paskudna. Ale wchodziła bez zapitki nawet. Bez zapitki wchodziła też cytrynówka.

Były pląsy, tańce, disco polo i zespoły Piotrowe, co tylko u niego jeszcze mają prawo się pojawiać. The Von Bondies, The Charlatans, Hot Hot Heat, The Sounds, Maximo Park i wiele innych. Zespoły, których wnuczki Piotra będą jeszcze słuchać, choć świat cały zapomni niechybnie o ich istnieniu.

Potem spałem u boku Pana Tomasza, który ściągał ze mnie prześcieradło, którym się przykryliśmy, przez co zmarzłem nieco. Ale nie ma co narzekać, bo inni wylądowali na ziemi, a my załapaliśmy się jeszcze na łóżko, więc należymy do szczęściarzy.

Poranny ruch rozpoczął się około południa i był jakiś niemrawy, acz wesoły. Ku swojej uciesze niezwykłej odnalazłem kubek z kawą, który zagubiłem kilka godzin wcześniej. Zimna kawa była mocna i pyszna. Siedzieli my w dobrych humorach i prowadzili rozmowy leniwe, z których treść ulatywała szybko. Miłe rozmowy. Piotr sprzątał w tym czasie zawzięcie. Mówił, że musi zdążyć przed kacem. Pomyślałem, że trzeba brać przykład z bardziej doświadczonego kolegi i ruszać do domu, żeby uprzedzić ból.

No i powiem Panu, że udało się. Bo ból nadszedł około 14 i przygniótł mnie niczym kula z ołowiu. W jednej chwili padłem, jak długi. Przez sen czułem nawet tępe ostrza w głowie, przepalone gardło i żrący kwas wypełniający moje wnętrzności. Gdyby w autobusie mnie dopadło, to nie przetrwałbym - pewna to rzecz. Ach... boli, boli, ból, cierpienie!

A miałem przecież prawie nie pić. Ech...

Paweł D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz