sobota, 5 listopada 2011

Rozproszenie

Szanowny Panie,

Piszę już chyba tylko dlatego, żeby się dowiedzieć, jak ten Pana trening rugby i z kim też Pan się rozbijasz w piątkowe wieczory. Bo tak poza pytaniami, to w głowie mojej nie pojawią się nic godnego uwagi. Spytasz Pan co u mnie? Odpowiem: Po staremu. Czy znaczy to – nic? Może nic to słowo zbyt mocne. Może śmierdzi kłamstwem? Wszak zawsze coś być musi. I tak…

Brudno. Brudno jakoś w pokoju miałem, to i posprzątałem. Tak.

Małpki dwie wypiłem. A co!

Ach. To picie. To głupota jakaś. Żeby tak ciągle tylko ten alkohol na wszystkie bolączki życia. Cóż jednak począć? Czy ktoś coś lepszego wymyślił?

Szedłem już, kiedy słońce zaszło i myślałem o tych wszystkich znajomych moich. Mógłbym się raz odezwać sam. Napisać – spotkajmy się. Mógłbym może i imprezę zrobić. Ale nie chce mi się. Smutno mi, że wszyscy sobie mają swoje życia, ale jednocześnie jakoś trudno mi zabiegać o skrawki ich czasu. Jakie to wszystko dziwne. Lenistwo to potwór, który masakruje nas od środka.

Ludzie zresztą już też są nie moi jacyś. Swój jest każdy. Albo czyjś. Ale nie mój. Dobrze, że ja jeszcze mój jestem. Ale czy to ja autonomiczny?

Biały królik spadł z półeczki. Rozbił się biedaczysko. Na milion kawałków. Pan sklepikarz jeszcze go do tego zdeptał. Zmiażdżył, co zostało. Jego wredny synek tylko się śmiał. Długo i złowieszczo.

Wstrętny synek sprzedawcy - pomyślałem. Czas uciekać. Może i na mnie spojrzy zaraz ten dzieciak przeklęty, a wtedy jego służalczy tatuś rozbije i mnie na milion kawałków, a potem jeszcze zmiażdży stopą. Szybko zapakowałem w plecak kilka kilogramów malin, truskawek i czerwonych wiśni, i począłem stąpać zdecydowanie w stronę wyjścia. Mówiłem sobie: tylko się nie odwracaj, tylko się nie odwracaj. Ale wie Pan co? W końcu się odwróciłem. Ech…

Żeby człowiek tylko zawsze umiał słuchać się tego mądrzejszego siebie. Życie byłoby chyba prostsze.

Paweł D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz