Szanowny Panie,
od dwóch dni szukam w pamięci bohaterów horrorów, którzy straszyli mnie w dzieciństwie i muszę przyznać, że niewielu znalazłem. Pamiętam, że kiedyś-kiedyś mama powiedziała mi, że jak niegrzeczni chłopcy za późno kładą się spać to porywają je diabły. Po takiej informacji bardzo chciałem zasnąć jak najszybciej, ale oczywiście zasnąć nie mogłem i zerkałem tylko na okna czy diabły już przylatują, czy dla nich 23 to już późna pora czy jeszcze nie. Od czasu do czasu sobie o tym przypominam i zerkam wtedy z pewnym niepokojem na okna. Nigdy nie bałem się żadnego dziada, ani zmory. O tych usłyszałem dopiero parę lat temu. Zresztą sam zaznawszy ich duszenia. Jako małe pachole bałem się za to Karlssona z dachu. Był to bohater pewnego opowiadania. Sympatyczny jegomość mieszkający na dachu, mający czerwoną parasolkę, a na główce czapkę ze śmigłem dzięki czemu potrafił latać. Był przemądrzały, ciamajdowaty i ogólnie sympatyczny. Moja mama wymyśliła, że ten Karlsson mieszka u nas na strychu - nad moją głową. Jestem naiwnym i ufnym człowiekiem, więc byłem pewien, że skoro mama tak mówi to tak musi być. No i dużo pytałem się o tego Karlssona, żeby wiedzieć czy on na pewno jest taki jak w książce. Któregoś razu mama powiedziała, że najlepiej abym sam sprawdził. Wzięła mnie za rękę i zaprowadziła na koniec ogrodu. Kazała się odwrócić i spojrzeć w górę i proszę sobie wyobrazić, że z małego, wąskiego lufciku wysuną się Karlsson w swojej osobie. Miał czapkę ze śmigłem i czerwoną parasolkę. Jak mnie zobaczył to szybko schował się z powrotem. Od tamtej pory zacząłem czuć niepokój. Bo Karlsson co widziałem na własne oczy rzeczywiście mieszkał nade mną. I nawet go czasami słyszałem. Później okazało się że to były gołębie. A że nigdy z jegomościem nie rozmawiałem, to nie wiedziałem czego się spodziewać.
Nigdy nie bałem się duchów - bo wytłumaczyłem sobie że duchy są dobre. Ani upiorów - w te nigdy nie wierzyłem. Jednak nie chciałbym poświęcić tego listu tylko halloweenowym upiorom. Bo bardziej od Halloween lubię Wszystkich Świętych.
Święto to jest w moim przekonaniu ważniejsze niż każde inne święto katolickie w roku. Boże Narodzenie, Wielkanoc, Niedziela, święta Maryjne, Boże Ciało... żadne nie umywa się do Wszystkich Świętych. Dla mnie jest to takie spotkanie. Tak jakby wszyscy dookoła jednego dnia wybrali się na imieniny, urodziny, imprezy swoich wujów, cioć, babć, prababć, dziadków, pradziadków, wnuków i tych wszystkich, których ziemia już nie niesie. To taka zbiorowa impreza rodzinna. Wiem, że Pan tych imprez nie lubi, ale wie Pan też że ja te imprezy ubóstwiam. Dlatego też tak ważne jest dla mnie Wszystkich Świętych. Historie opowiadane przez moją mamę po sto razy w samochodzie, zastanawianie się wspólne nad koligacjami, przypadkowe spotkania na cmentarzach i oczywiście pańska skórka. Uwielbiam pańską skórkę. Najlepiej mi smakuje na cmentarzu Bródnowskim. Kupuję dziesięć sztuk i najczęściej podczas spaceru wszystkie pochłaniam. Ten papierek który często przywiera do cukierka i odkleja się dopiero jak twarda skórka zmięknie w ustach. Kurna kocham to święto. Jest ze wszystkich znanych mi świąt najbardziej rodzinne. Przeżywam je też najbardziej. Skłania mnie do refleksji. Te długie spacery po cmentarzu w liściach, często gdy jest zimno. Te modlenie się przed grobami. Rozmawianie ze zmarłymi. Zapach świeczek, kwiatów. Jest to nie dość, że święto rodzinne to jeszcze dla mnie najbardziej ze wszystkich warszawskie. Wiem, że wszyscy chodzą na groby, ale chyba nikt nie docenia tego jak Warszawiacy. Przesadzam. Ale chyba mało kto to święto lubi tak jak ja... Choćby kwesta na Powązkach! Aktorzy zbierają do puszek pieniądze na ratunek cmentarza od 67 lat!!! I Dzidek! I Pawiak!
To jest święto
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz