piątek, 28 października 2011

Pięć, sześć... krzyż ze sobą nieś...

Szanowny Panie,

z tym sercem pozostawionym w Olsztynie to faktycznie było bardzo męskie... Brawo.

A ja też zdaję sobie sprawę z tego, że nie powinienem podkopywać naszej sprawy takimi wypowiedziami, jak ta ostatnia. Nic nie poradzę jednak, zbyt długie przebywanie w towarzystwie pańskiej Siostry skutkuje u mnie pewnymi dysfunkcjami mózgu.

Zatem koniec tych tematów smutnych. Czas na zabawę! Bo mam dziś... bal przebierańców! Yupi!
Sto lat nie byłem na przebieranej zabawie, a jak każda baba lubię przecież szmatki przywdziewać różne, różniaste. Dziś na przykład będę mumią! Nie wiem co prawda, czy mumie faktycznie są takie straszne, ale pomyślałem, że jest to strój, który pozwoli skryć mi lico, co może dać jakiś skutek. Bo przecież nie da się oszpecić mojej pięknej twarzy aż tak, żeby wyglądała przerażająco - musi się Pan z tym zgodzić. Zakupiłem więc wczoraj dziesięć bandaży (mam nadzieję, że starczy) i będę dziś straszyć na Pradze Południe (bo na Pradze Północ już jest komu straszyć).

A skoro o tym mowa, to czego się Pan bał najbardziej w dzieciństwie? Pierwszym straszydłem, które wzbudzało moją wielką trwogę była zmora. Dziadek zawsze opowiadał, że zmory dopadają człowieka we śnie, siadają na nim i duszą. No i bałem się zasnąć potem. Później przekonałem się, że sen to generalnie bardzo ryzykowne zajęcie, bo poza naszą rodzimą zmorą, można jeszcze się natknąć na żywcem spalonego jegomościa w kapeluszu i z brzytwami na dłoniach. Tak, tak, to Freddy - amerykański potwór, który w latach osiemdziesiątych wkradł się do sypialni polskich dzieci. Oczywiście tylko tych, których rodzice mieli magnetowid (moi mieli, a co!). Ach, piękna era VHS. To dzięki niej poznałem, co znaczy prawdziwy strach. I nie mówię tylko o nieprzyjemnym osobniku z ulicy Wiązów. Była też na przykład pewna japońska czarownica. Bałem się jej jak diabli, chociaż dziś nawet nie pamiętam jej imienia. Koniec końców w ten sam sposób zapoznałem się z czarnym charakterem, który zdominował moją sferę koszmarów na długie, długie lata, a któremu to nadal od czasu do czasu zdarza się mnie odwiedzić. Na imię mu było Kurgan. Kawał byka, długie czarne włosy, wielka blizna na szyi i ten legendarny miecz ze składanym ostrzem. Panie Stefanie, ja naprawdę nie wiem, czemu akurat on tak mi się do głowy wwiercił. Może przez to, że oglądałem tego Nieśmiertelnego w kółko i na okrągło. Może jednak to właśnie ta dziwna, bardzo żywa obawa przed Kurganem popychała mnie w ogóle do tego, żeby tak często do filmu tego wracać. A później zasypiałem i tylko czekałem... Nie widziałem go jeszcze, ale już czułem, że jest w pobliżu. Drętwiałem cały z tego lęku, a później zbierałem się w sobie... i biegłem. Panie, ile ja w tych snach kilometrów zrobiłem! Nie uwierzyłby Pan. Nie raz się zdarzało, że jednak za słabo nogami przebierałem i stanąć z nim oko w oko musiałem. Czasami walkę podejmowałem, ale zabić mi się bestii nigdy nie udało. Budziłem się więc zlany potem, a kiedy zasypiałem... On znów wracał.

A Pan kogo bał się najbardziej?

A Państwo? Proszę pisać, proszę... chętnie się dowiemy.

Paweł D.

PS. I jeszcze Twin Peaks... brrr.
PS1. A wyliczanka z Freddy'ego? :>

1 komentarz:

  1. Ja to raz, jak byłam mała, obejrzałam jakiś horror z facetem-trupem, co mu zabrali cylinder i on wrócił, żeby zabrać ten cylinder. Nie mam pojęcia co to był za film, ani tytułu, ani aktorów (czasem myślę, ze najpewniej to go sobie w ogóle wymyśliłam), ale tego skurczybyka to się bałam zawsze. Że mi przez okno wlezie. J.

    OdpowiedzUsuń