wtorek, 19 maja 2015

Dając dupy za drobne

Szanowny Panie,

wybaczy Pan ten może nieco ordynarny tytuł, ale jeśli kończy Pan dzień waląc samochodem w śmietnik, to oczywiście oznaczać to musi niechybnie, że dzień był po prostu kijowy, a wtedy człowiekowi same się takie zdania na usta cisną. Słowa na "ch" nie użyłem tylko dlatego, że jestem wymuskaną pizdką, co czuje się nieswojo, kiedy to puszcza w eter za dużo bluzgów, chociaż w zaciszu domowego ogniska klnie oczywiście jak szewc. Taka hipokryzja, ot co. Wracając do śmietnika, to dodać trzeba, że stał on na takim placyku, co to na nim wykręcałem. Parkingu w zasadzie. Tak, wie Pan, po trzydzieści metrów w każdą stronę pusto, a Pan tu znajduje akurat samotny śmietnik i bęc. W dodatku oczywiście na oczach nowo poznanych znajomych żony - tak żeby dodać sobie splendoru. 

No, ale do diabła z tym koszem - samochód już i tak obdrapany z każdej strony, jakby nim jakaś kobieta jeździła. Większe mnie dopadają migreny z powodu coraz to dłuższych dialogów z moim chlebodawcą (nie wiem czemu, z automatu napisałem najpierw "chlebodajcą"). Poszedłem ja bowiem po stu latach po podwyżkę drobną, licząc po cichu, że to wszak formalność, bo przecież jestem zajebisty, więc oczywistym jest, że mnie się należy, a tymczasem pogadaliśmy trochę, pogadaliśmy i już sam nic nie wiem, a na pewno nie wiem, czy faktycznie na grosz jakiś dodatkowy zasługuję. Bo niby za co? A ważniejsze - dlaczego? Co mną kieruje? 

-Przespałem się z tym, rozmyślałem i rozmyślałem... I chciałbym żebyś przekonał mnie, że nie chodzi tylko o pieniądze, ale o to, że rzeczywiście chcesz się rozwijać. Proszę, przekonaj mnie. 

Eee... Szanowny Panie Marszałku! Panie Ministrze! Wysoka Izbo! Otóż, tak, chcę. Żona zapisała mnie na zajęcia z rysunku. Będą to pierwsze zajęcia plastyczne, na jakie będę uczęszczał od dwudziestu kilku lat (nie licząc plastyki w liceum, ale sam Pan pewnie pamięta, że trudno to brać pod uwagę). Jutro może Panna J. mnie ustawi jakąś martwą naturę, to już zacznę ćwiczyć. Mało tego - chcę mieć umysł jak brzytwę, więc i czytać zacząłem więcej. Tak. Czytam, czytam. A różne rzeczy, oczywiście... ale nie tylko durne. Do tego sport. Nie biegam ostatnio, ale mam mocne postanowienie poprawy, a w kosza idzie mi różnie, jednak obiecuję ćwiczyć więcej. Zdecydowanie muszę potrenować rzut z półdystansu i panowanie nad piłką. Trochę taktyki też przydałoby się liznąć. Zatem, co to za pytanie? To chyba oczywiste, że chcę się rozwijać. Życie to rozwój. Ciągły progres. I głód sukcesów. Tak to czuję. Tak być powinno. W każdym przecież drzemie odrobina ambicji, czyż nie?

-Zapewniam Cię, że są osoby, nawet tu, w tej firmie, które chcą wykonać pracę odtąd dotąd, dostać wynagrodzenie i iść do domu. Nie mówię, że jest ich dużo. Mniejszość. Jednak są. Ja tymczasem chciałbym Ci dać tę podwyżkę, ale czy będzie to oznaczać nową jakość? 

Psia kość. Tak! Daj, daj, daj, daj. 

-Chciałbym żebyśmy kontynuowali tę dyskusję. Jutro, może jeszcze w piątek. Rozmawiajmy... 

Daj, daj, daj, daj. 

Zachodzę w głowę: a skądże to? jakże to? czemu tak gna? 
Ale, że co? Że jeszcze jutro, i kiedyś? W piątek? Ale po co? 

Tu przecież nie chodzi tylko o pieniądze. Nie tylko o to. Tak - to też. Pieniądze w pracy to kwestia zasadnicza. Jednak nie tylko o nie chodzi, nie tylko. Chodzi o bardzo wiele kwestii. Niektóre są kwestiami zasadniczymi też. I nie są pieniędzmi. Nie, nie. W pracy ważne jest mnóstwo innych rzeczy. Różnych. A jakże. Są ważne tak samo, jak sama zapłata. Albo nawet bardziej! Tak. Bardziej. 

Chcę wprowadzić tę firmę na nowy poziom. Na poziom wysoki. Ponad ten poziom. Nad poziomy! Chcę ujrzeć, jak rusza, jak strzepuje z siebie kurz ospałości lat ostatnich. Chcę... nie, nie chcę. Czuję, że rusza. Już rusza. Czy Pan to słyszy? Jak nabiera śmiałości, jak powolutku, lecz stanowczo brnie do przodu. Przeciska się przez gałęzie przeciwności. Łamie je! Czy Pan to widzi, jak ona je łamie?! To nie gałęzie - to godne pożałowania gałązki. Trzaskają już tylko pod jej stopami, kiedy ona tak kroczy - odważnie, z impetem! Idzie, biegnie już, i jaśnieje przy tym. Kolorami się mieni. Czy to skrzydła u jej ramion? Być nie może. A jednak! Palce jej białe już ziemi nie muskają, już ku niebu sunie - o, litości! Jakiż to żywioł! Nie ze świata ludzi to zjawisko i nie dla oczu ludzkich... ale ja patrzeć będę. Ja będę doglądać. Chociażby w wymiar się przeniosła nieziemski zupełnie, ja będę trwać przy niej. Ja jej otuchy dodam, ja ją karmić będę krwią moją. Niechaj rośnie...

Leżę na plecach i już rozdysponowuję podwyżkę, której nie dostałem. Pierwszą wypłatę, to przepiję. A co? Przecież to chyba tradycja. Albo pojedziemy w wakacje za granicę razem z rodziną. Bo mieliśmy nie jechać nigdzie daleko, tylko tak lokalnie. Trochę oszczędniej, za to ze znajomymi. Odnowić trochę kontakty z ludźmi. Z drugiej strony, jak już dostanę te parę groszy więcej, to można zaszaleć. Konsumować. Mniam, mniam, mniam, glam, glam, glam. Tylko muszę jeszcze trochę powyolbrzymiać, trochę poprzekręcać, trochę wykreować. Później robić swoje - odtąd, dotąd. Ale nie, że źle. Konkretnie. Tylko bliżej ziemi. Ale uczciwie. To znaczy, nie koniecznie względem siebie, ale przynajmniej wobec chlebodajcy. Żeby było dobrze. Żeby interes się kręcił. Żebym się kręcił. 

Pozdrawiam,
Paweł D.