Szanowny Panie,
serwantka to taki mebel w domu mojej mamy, cioci jednej i drugiej, wujka i babci, w którym trzyma się rzeczy najcenniejsze, ale rzadko dotykane. Rzeczy w serwantce złożone są jak na domowym ołtarzu. Nie należą bezpośrednio do właściciela, ale raczej są świadectwem kontiuum czaso-przestrzennego. Swoistym dowodem nas samych i tych wszystkich pokoleń co przed i za nami były i będą. Przechowane honorowo. Są to najczęściej pamiątki po pradziadku, tak jak srebrna papierośnica, która leży w serwantce mojej mamy, a należy prawnie do mnie, jednak nigdy nie przyszło mi do głowy zabrać z jej domu, jako z tego rodzinnego, dopóki, dopóty nie założę stadła ponownie. Srebrna papierośnica, stare unikalne zdjęcie, sygnet, modlitewnik, który podarował mój prapradziadek mojemu pradziadkowi, ten dziadkowi, ten ojcowi, a w końcu ten mi. Leży tam i nikt nie ma prawa go dotknąć. Najlepiej go nie ruszać. Jest i to jego cel. Wiem, że tam. Nie użytkowy, bo nikt od lat nie wykorzystywał go do modlitwy, czegoś do czego został stworzony. Staruszek modlitewnik. Nasiąknięty słowami wypowiadanymi przez pradziada: W Imię Boże, Idźcie, Amen. Leży tuż obok srebrnej zastawy z wygrawerowanymi czyimiś inicjałami, o których pochodzenie trudno już kogokolwiek zapytać. Jest też rzeźba siedzącego buddy, która przestraszyła moją mamę, gdy urosła w jej oczach do rozmiarów olbrzymich, gdy była dzieckiem. Są medale brata młodszego z Afganistanu, są i dziadka z Powstania Warszawskiego. Wszystko na półkach, na trzech małych gwoździkach opartych, z którymi zawsze jest ten sam problem, czwartego gwoździka nie ma, albo wypada i możliwym jest zawalenie się półki, na to co niżej. A tam przecież sarenki skromne z bielutkiej porcelany wykonane.
W domu są rzeczy, które też w serwantce stać powinny, ale nie stoją, bo się nie mieszczą. Jak zabytkowe krzesło, na którym nie można siadać, bo jest pęknięte, ale nikt go nie wyrzuci, bo takich rzeczy się nie wyrzuca. Wazon też się nie zmieści, wazon który Dzidek kupił w Czechach i na plecach parę kilometrów przeniósł, by podarować go mamie. Przeżył wojnę, ruskich w kraju, lata 90-te i miejmy nadzieję dożyje wnuków moich wnuków. Są też rzeczy, które zabrałem i się z nimi nie rozstaje, ale które w zasadzie powinny leżeć w serwantce. To jest bębenek z małpiej skóry, z którym jeżdżę po różnych mieszkaniach, albo te kieliszki z Afryki, które ostatnio przeżyły katusze, gdy wyjeżdżałem na rejs. Jest też książeczka, wydanie Zaczarowanego Dorożkarza, którego zabieram niemal wszędzie ze sobą, ale już nie mogę, bo boję się że zniszczeje doszczętnie. Te dwa ostatnie przykłady potwierdzają regułę. Te rzeczy, gdy tylko można, należy trzymać w serwantce. Bo ich celem nie jest codzienność, a wieczność pokoleniowa. Są świadectwem.
Niedługo chrzciny i nie wiem czy Antek dostanie same pieluchy, zabawki, klocki i inne cudeńka. Wiem jednak, że może ktoś da mu srebrną łyżeczkę. Ja mam taką, bracia mają i wielu innych w rodzinie ma te łyżeczki. Nigdy do cukru nie były używane. Są. Stare. Może poniemieckie? Zdobne. Srebrne. By nigdy nie brakowało w życiu pokarmu, szczęścia, rodziny. Radzę, załóż Pan też swoją serwantkę, by i srebrna łyżeczka miała gdzie leżeć.
Ukłony
Stefan W.
serwantka to taki mebel w domu mojej mamy, cioci jednej i drugiej, wujka i babci, w którym trzyma się rzeczy najcenniejsze, ale rzadko dotykane. Rzeczy w serwantce złożone są jak na domowym ołtarzu. Nie należą bezpośrednio do właściciela, ale raczej są świadectwem kontiuum czaso-przestrzennego. Swoistym dowodem nas samych i tych wszystkich pokoleń co przed i za nami były i będą. Przechowane honorowo. Są to najczęściej pamiątki po pradziadku, tak jak srebrna papierośnica, która leży w serwantce mojej mamy, a należy prawnie do mnie, jednak nigdy nie przyszło mi do głowy zabrać z jej domu, jako z tego rodzinnego, dopóki, dopóty nie założę stadła ponownie. Srebrna papierośnica, stare unikalne zdjęcie, sygnet, modlitewnik, który podarował mój prapradziadek mojemu pradziadkowi, ten dziadkowi, ten ojcowi, a w końcu ten mi. Leży tam i nikt nie ma prawa go dotknąć. Najlepiej go nie ruszać. Jest i to jego cel. Wiem, że tam. Nie użytkowy, bo nikt od lat nie wykorzystywał go do modlitwy, czegoś do czego został stworzony. Staruszek modlitewnik. Nasiąknięty słowami wypowiadanymi przez pradziada: W Imię Boże, Idźcie, Amen. Leży tuż obok srebrnej zastawy z wygrawerowanymi czyimiś inicjałami, o których pochodzenie trudno już kogokolwiek zapytać. Jest też rzeźba siedzącego buddy, która przestraszyła moją mamę, gdy urosła w jej oczach do rozmiarów olbrzymich, gdy była dzieckiem. Są medale brata młodszego z Afganistanu, są i dziadka z Powstania Warszawskiego. Wszystko na półkach, na trzech małych gwoździkach opartych, z którymi zawsze jest ten sam problem, czwartego gwoździka nie ma, albo wypada i możliwym jest zawalenie się półki, na to co niżej. A tam przecież sarenki skromne z bielutkiej porcelany wykonane.
W domu są rzeczy, które też w serwantce stać powinny, ale nie stoją, bo się nie mieszczą. Jak zabytkowe krzesło, na którym nie można siadać, bo jest pęknięte, ale nikt go nie wyrzuci, bo takich rzeczy się nie wyrzuca. Wazon też się nie zmieści, wazon który Dzidek kupił w Czechach i na plecach parę kilometrów przeniósł, by podarować go mamie. Przeżył wojnę, ruskich w kraju, lata 90-te i miejmy nadzieję dożyje wnuków moich wnuków. Są też rzeczy, które zabrałem i się z nimi nie rozstaje, ale które w zasadzie powinny leżeć w serwantce. To jest bębenek z małpiej skóry, z którym jeżdżę po różnych mieszkaniach, albo te kieliszki z Afryki, które ostatnio przeżyły katusze, gdy wyjeżdżałem na rejs. Jest też książeczka, wydanie Zaczarowanego Dorożkarza, którego zabieram niemal wszędzie ze sobą, ale już nie mogę, bo boję się że zniszczeje doszczętnie. Te dwa ostatnie przykłady potwierdzają regułę. Te rzeczy, gdy tylko można, należy trzymać w serwantce. Bo ich celem nie jest codzienność, a wieczność pokoleniowa. Są świadectwem.
Niedługo chrzciny i nie wiem czy Antek dostanie same pieluchy, zabawki, klocki i inne cudeńka. Wiem jednak, że może ktoś da mu srebrną łyżeczkę. Ja mam taką, bracia mają i wielu innych w rodzinie ma te łyżeczki. Nigdy do cukru nie były używane. Są. Stare. Może poniemieckie? Zdobne. Srebrne. By nigdy nie brakowało w życiu pokarmu, szczęścia, rodziny. Radzę, załóż Pan też swoją serwantkę, by i srebrna łyżeczka miała gdzie leżeć.
Ukłony
Stefan W.