Szanowny Panie,
leje. Ale jak pada? Ja już dawno czegoś takiego nie
widziałem. Coś jakby pod niebo podwieszono ogromny dzban wody i jakiś łobuz
zrobił w nim kilka dziur na brzegu. Dzban wisi na sznurku i się buja, bo raz
chlasta wodą jakby ktoś strzelał z karabinu maszynowego, a raz pada, ale mniej.
No i tak już dwudziestą czwartą godzinę. Kapitan zły chodzi, bo on jest zły,
gdy ma wrażenie, że my się obijamy. A przecież deszcz, to i szklana pogoda.
A zatem robotę nam znaleziono, czyli szycie. Nie dla mnie, bo nie znam się na tym zbyt dobrze,
zostawiłem sprawę koleżance, która potrafi i ma cierpliwość do igły.
No i po wachcie. Głodny jestem jak wilk. Obiad za dwie
godziny, będzie smażony z warzywami ryż. Staram się zapchać masłem orzechowym i
herbatą bawarką. Masło orzechowe jest słodkie i słone zarazem. Znaczy pyszne.
Sam Pan rozumie. A może nie? A może to już moje rozumienie, które chcę Panu
narzucić. Ale trzymając się chronologii myśli, herbata bawarka kojarzy się mi z
naszym kolegą Bartkiem G., który w takich herbatach gustował. Ciekawe co u
niego? Napiszę do niego smsa. Nie odpowiedział, może Pan mi doniesie? Chociaż
nie mogę na Pana liczyć, bo nie odpowiada mi Pan na moje smsy dotyczące swojej
osoby. Trochę Pan się obronił tym wpisem fangowym, ale musi Pan wiedzieć, że było mi przykro. Sumienie Pana nie rusza?
Wracając do deszczu. Woda z nieba, nie powie Pan, ale ma moc
oczyszczającą. To chyba boski zamysł, aby w ten sposób grzeszników z ich
piekielnych myśli i czynów rozgrzeszyć. Jakbym był Bogiem, tak bym sobie to
obmyślił. Wyobrażam sobie, że rodzic kocha swoje dziecko bezgranicznie, co dopiero Bóg. Pozwolił się nam rozmnożyć na ponad siedem miliardów, musi
brać odpowiedzialność za całe plemie. Nie będzie nas rozliczał z
groszówek, trochę pogrzeszymy, poużywamy życia, co z tego? Żeby mieć jednak czyste sumienie, wymyślił deszcz, starczy na
niego wyjść, gdy się ma myśli pełne psot, a na karcie uczynków, kilka małych i
większych grzeszków i już jest się czystym. Ja tak przynajmniej robię. Gdy
trochę więcej nagrzeszę, wychodzę sobie dłużej na deszcz, gdy mniej tylko na
chwilę, aby stać się wilgotnym.
Dobę nam tu lało, a że jest nas ponad sześćdziesiątka
facetów to i grzechów się zebrało. Naturalna sprawa. Ale przecież deszcz nie
dotyczy tylko ludzi. Wie Pan, że przepłynąłem cały ocean i morze Karaibskie.
Żadnych wielorybów, choćby delfinów... Kpina. A jak tylko zaczęło lać, jak
sobie popatrzyłem na wodę od razu zobaczyłem i delfiny, i łeb walenia. Wyszedł
pyskiem do góry. Walenie mają bardzo udane podbródki. Jakby nie miały nic
przeciwko, bym podrapał jak kota po karku. Waleń zatem wyszedł pyskiem nad
wodę, mój pierwszy raz z tym ssakiem. Dotychczas widziałem tylko ogony, nigdy łba.
Wyszedł na deszcz, by oczywiście oczyścić się z grzechów. Tylko czym taki
zwierz może grzeszyć? Zabójstwem, kradzieżą, pychą, cudzołóstwem, tchórzostwem?
Jestem pewien, że może jakąś formą tego ostatniego przewinienia. Taki waleń i
zresztą każdy zwierz poczucie mieć winy może tylko i wyłącznie z powodu
straconych szans. Grzech rodzi się nie w sumieniu, ale w brzuchu. No bo jeżeli
jesteś głodny, masz do siebie żal, że nie zjadłeś gdy miałeś
okazję.
Ludzie nie
są zbyt mądrzy, gdyby byli, nie komplikowaliby tak spraw na świecie. Głodny
więc jedz. Zmęczony więc śpij. Zakochany więc kochaj. Zły
więc nienawidź. A nie, że jedzą o konkretnej godzinie, nie śpią gdy mają ochotę, itd. Waleń miał pewnie do siebie pretensje, że się nie najadł,
wyszedł na deszcz, żeby z tego grzechu się oczyścić i już więcej głupot nie
popełniać. Taka jest moja teoria. Oczywiście, że nie jest najlepsza i może
trochę pogmatwana...
Przyznam się szczerze, że nastroiłem się do tworzenia teorii.
Przyczyną jest Grek Zorba. Czytam sobie książkę. Ma dobre i słabe momenty, ale
wszystkie niuanse przyćmiewa postać Zorby. Mieć takiego bohatera w głowie, albo
spotkać w życiu, marzenie. Zorba jest piękny. Bo on chwyta ten świat i go nie
puszcza. Trzyma się tej ziemi, tych krągłości, kantów. Czerpie z nich. U niego
nie ma duchowości. Jest duch. Działa, gra, kocha, zdradza, pracuje, całym sobą
czerpie z życia.
Wie Pan, że ja zbieram bajki? Uważam, że jak ktoś potrafi
opowiedzieć mi bajkę to należy takiemu komuś poświęcić parę chwil dłużej. Dlatego
tak długo czytam tę krótką książkę. Historie Zorby są jak bajki, więc staram się
je sobie dawkować.
„Kiedy przemierzałem jako domokrążca Saloniki, często
zdarzało mi się odwiedzić dzielnice tureckie. Mój śpiew oczarował pewną bogatą
muzułmankę do tego stopnia, że straciła sen. Zawołała starego hodżę i w jego
dłonie nasypała złotych monet: - Aman – mówiła do niego. – Zawołaj Greka
domokrążce, niech tu przyjdzie. Aman, muszę go zobaczyć. Nie mogę już dłużej...
Hodża odszukał mnie i rzekł: - Chodź ze mną grecki młodzieńcze! – Nie pójdę! –
Zaprotestowałem. – Dokąd chcesz mnie prowadzić? – Córka paszy, czysta jak
źródlana woda, oczekuje cię młodzieńcze, u siebie, chodź! Ale ja wiedziałem, że
nocą zabijano chrześcijan w tureckich dzielnicach. - Nie pójdę! – powtórzyłem.
– Czyżbyś nie bał się Boga, giaurze? – Dlaczego tak mówisz? – Zapytałem. – Bo
wiedz, młody Greku, kto może połączyć się z kobietą i nie uczyni tego, popełnia
wielki grzech. Jeśli ona wzywa cię, abyś dzielił z nią łoże, a ty odmawiasz, duszę
swoją skazujesz na zgubę. Kobieta będzie tęskniła do dnia sądu ostatecznego, a
jej westchnienia pchną cię do piekła, choćbyś był nie wiem kim i nie wiem jak
wiele dobrego uczynił. – Zorba westchnął. – Jeśli istnieje piekło, pójdę tam
nie dlatego, że kradłem, zabijałem czy cudzołożyłem. Nie, nie! Wszystko to mi
dobry Bóg wybaczy! Znajdę się tam, ponieważ tamtej nocy kobieta oczekiwała mnie
w swoim łożu, a ja nie przyszedłem.”
Samo życie. Nie korzystanie z możliwości, które dobry Bóg
podsuwa pod sam nos, jest po prostu grzechem nie do wybaczenia. Nie mówiąc
oczywiście o kobiecej naturze, której zadanie takiego smutku, jest równoznaczne
z siarkami piekieł. A jeżeli piekła nie ma? Może jest tak, że dusze ludzkie
wracają po śmierci na Ziemię. I w zależności od tego kim byli, tym są w
kolejnym życiu? Na to pytanie Zorba też ma odpowiedź.
„- Gdyby było to możliwe, wszyscy mężczyźni, którzy wyłamali
się ze służby – nazwijmy ich dezerterami z frontu miłości – wróciliby na
ziemię, wiesz, pod czyją postacią? Pod postacią mułów!”
Oby te piekło jednak istniało, bo już lepiej takim typom,
aby znaleźli się w kotle niż jako muły pasali się po trawnikach wsi. A może my
też tacy jesteśmy? My dwaj? Proszę niech Pan zrobi rachunek sumienia. Ratujmy
się w razie czego. Nie jest za późno.
Ukłony
Stefan W.
P.S.
Nie mam dla Pana zdjęć z bulaja, bo nie było czego fotografować. W zamian wrzucam dwa zdjęcia z dwóch wysp. Pierwsze jest z Gran Canarii, a drugie z Wysp Świętych koło Gwadelupy na Karaibach. Przy tym widoku wyłem do nieba, to bardzo zdrowe i oczyszczające wyć do nieba, kwestia poczucia szczęścia.
Nie mam dla Pana zdjęć z bulaja, bo nie było czego fotografować. W zamian wrzucam dwa zdjęcia z dwóch wysp. Pierwsze jest z Gran Canarii, a drugie z Wysp Świętych koło Gwadelupy na Karaibach. Przy tym widoku wyłem do nieba, to bardzo zdrowe i oczyszczające wyć do nieba, kwestia poczucia szczęścia.
A tych trzech rycerzy, to oczywiście El Grande, pierwszy oficer, Grzesiu, kuk no i ja. Wracamy z plaży, na której trocheśmy wypili, obserwowali startujące samoloty i ukryli skarb dla przyjaciela, który przypłynie na tę wyspę w okolicach lutego.