poniedziałek, 11 listopada 2019

Podnoszenie

Szanowny Panie,

zapomniałem ostatnio tytułu jednej płyty i strasznie mnie to męczyło, bo przypomnieć sobie za nic nie mogłem, a i google jakoś podpowiedzieć nie chciał, bo za mało konkretne dane do wyszukiwarki wprowadzałem. Pamiętałem jednak, że zdarzyło mi się kiedyś napisać recenzję tejże płyty na blogu, który miał być uzupełnieniem audycji, która to od dawna już nie istnieje i niewielu poza mną o niej w ogóle pamięta. Zatem prosta sprawa - zajrzę na dawno nieodwiedzanego bloga i będę miał odpowiedź. Tak? Psikus. Nie ma bloga. Nie ma archiwum naszych playlist. Nie ma w bólach pisanych recenzji. Śladu nie ma. Internety wciągnęły. Czarna dziura. 

Przyznaję - trochę w panikę wpadłem. Może Fangi też już nie ma? Sprawdziłem. Jeszcze wisi. Głupio tak, jakby ją zamknęli z braku aktywności. Dlatego też piszę - może to opóźni wszechmocnych administratorów blogspota w ich procesie wymazywania tej naszej wirtualnej relacji. Swoją drogą, to jakbyśmy pisali zwykłe listy, to przynajmniej mógłby potem jakiś wnuk sobie znaleźć i poczytać kiedyś. A tak? Zejdzie się któremuś z nas, nikt tu nie zajrzy przez kilka chwil i ciach - utną. I nie będzie. 

Wie Pan, że od czasu, kiedy napisałem tu do Pana coś ostatnim razem (chyba więcej już niż rok temu), to nic, ale to nic zupełnie nie pisałem. Pustki. Żadnych dowodów na istnienie. Żebym choć Insta miał i się dzielił ze światem codziennością niecodzienną, kolorową, na wypasie. Zdjęć prawie nie robię nawet dla własnych potrzeb. Może ta Fanga jednak i miała trochę sensu? Gdzie się obnażać? Ekshibicjonista leży sznurkiem obwiązany w piwnicy i płacze. Płaszcz jego szary, na hak odwieszony czeka na czasy lepsze, które przyjść wcale nie muszą. Stary płaszcz, nie wiadomo czy się nadaje jeszcze do czegoś w ogóle. 

Dziś 11 listopada. Dobry dzień na nowe początki. Jeśli Pan zatem pozwoli? 

W piątek upodliłem się straszliwie. Niby żadna nowość, ale jednak. Nie robię już tego, co do zasady. Sam akt picia nadal lubię, ale dzień następny... to już nie dla mnie. Stany bliskie depresji. Wszystko, co dobre, uciekło z ciała, a już nie te czasy, że można to po prostu przespać. Bo na godzinę 11 trzeba dzieci na koncert zabrać, a żeby się udało to przed 9 trzeba wstać. Nicnierobienia nie ma po prostu. Zatem znowu sobie obiecuję zmądrzeć. 

Jak zmądrzeć? 

Jeśli może mi Pan coś podsunąć, to proszę, to jest ten moment. Przyznaję, że ja jeszcze sposobu nie znalazłem. Czy czytanie wystarczy? Ale jak dobierać lektury? Ja czytam już tylko w toalecie praktycznie, a ta deska to jednak uda odgniata, więc za długo nie daję rady. Czy nadszedł czas, żeby zatrudnić life coacha? A może stary dobry psycholog by tu pomógł? Na pewno im dają jakieś patenty na zhakowanie rzeczywistości. Tu gdzieś na Łowickiej jest coś, co się nazywa Studio Rozwoju, czy jakoś tak. Iść? Ja to jakoś najbardziej ogarniałem w wieku 13-14 lat. Co ja teraz pamiętam z takiej chemii czy fizyki? No, ale nawet z historii pamiętam już coraz mniej. Nazwiska wylatują z głowy, daty. Co i rusz łapię się na tym, że w rozmowy się nie włączam, tylko z tego względu na to, żeby ze swoją głupotą i ignorancją się nie zdradzić. 

A co u Pana? Jesień, zimno i pada, czy wciąż niczym niezmącony optymizm?

Z wyrazami szacunku,
Paweł D.