Szanowny Panie,
to doprawdy niezwykłe, że skrywał Pan przede mną tak zacną
historię przez tyle długich lat. Niby rozumiem, że trochę obciach, ale jednak
ja to bym nie wytrzymał po prostu i zaczął się pruć, jak na spowiedzi (a pewnie
nawet bardziej, bo jednak na spowiedzi, to jakoś łatwo przychodziło mi
zatajanie różnych faktów). Przecież o tym, ze stracił Pan te pieniądze, dowiedziałem
się też jakoś nie od razu, tylko po kilku miesiącach co najmniej. I też wersja
z kradzieżą była po prostu smutna – ta prawdziwa jest o niebo ciekawsza.
Dobrze, że postanowił Pan się tym podzielić. Oczywiście, pierwsza i całkiem
zrozumiała reakcja, która pojawia się w
głowie czytającego, to „cóż to za matoł!”. Faktycznie musiałby Pan usłyszeć ode
mnie coś takiego, gdyby powiedział mi Pan o tym jesienią 2005 roku. Z perspektywy
roku 2020 można już spojrzeć na to zdecydowanie bardziej przychylnym okiem.
Podjął Pan ryzyko, chcąc dla siebie lepszego losu – godne szacunku. No i ta młodzieńcza
naiwność! Ujmująca! Przecież każdy dureń by wiedział, że to naciągacze, że wyrolują
Pana, że przecież gdyby jakimś cudem pomnożył Pan to swoje ciężko zarobione
hajsiwo, to i tak by go Panu tego nie dali powąchać (bo co byś Pan im zrobił?).
Nie mniej – zrobił Pan to. Bo jest Pan odważny i sięga po swoje marzenia. No i
znowu muszę przyznać z niechęcią, że Panu zazdroszczę. Chciałbym tak umieć czasem
machnąć ręką na to, co rozsądne, tak, jak Pan to często całkiem robi. Widzi
Pan, jak mnie by tak ktoś raz oszukał, jak Pana wtedy oszukali, to bym już nosa
więcej nie wytknął chyba z mysiej nory. A Pan przeciwnie, właśnie w tych latach
kolejnych rozkręcił się Pan tylko. Złapał Pan byka za rogi, rzucił się w ten
wir i teraz ile Pan masz historii za pazuchą. Na dodatek jak to są takie opowieści
z podróży często, nie do zweryfikowania w zasadzie, to ile Pan dozmyślać
jeszcze może! Przyszłe pokolenia Pańskiej familii będą o Panu gadać nie mało,
tyle Panu powiem.
A sama ta historia – pierwszorzędna. Jak ta dziewczyna Pana
za rękę łapała, to sam chciałem zakrzyknąć - „Posłuchaj jej, Ty durniu!” - chociaż
przecież wiedziałem, że happy endu być tu nie może. Szkoda mi nadal tego
Stefana, który na dworcu w Polsce musiał z takim ciężarem w sercu i pustką w
portfelu witać się z rodziną. Nie mniej, Stefan-Trzydzieści-Siedem ma dziś to
doświadczenie bezcenne. Perełka.
Musi mi Pan jednak wyznać – czy Pani Marta prawdę znała?
Zakładam, że tak. Jednak kryła Pana twardo. A Pana Mama? Bracia?
No dobrze, czas przejść do bieżących wydarzeń, bo przecież
tyle się zdarzyło przez ten miesiąc prawie (sic!) jak się zbierałem w sobie do
odpisania.
Zatem. Chuj z koronawirusem. Myślał, że przyjdzie i co?! I
nas w domach pozamyka na stałe? Przecież musimy Prezydenta RP wybrać,
protestować musimy, zarabiać, spotykać się z ludźmi, chodzić na spacery, do
knajp. Nie możemy myśleć o chorobach. To ciekawe, te słupki, jak tak rosną, jak
tych chorych przybywa, no i te czerwone plamy na mapach, jak się tak dramatycznie
rozrastają. Ile jednak można tak umierać i umierać? Dajmy już temu spokój. To
nuuuudne.
Zatem mamy koniec kwarantanny. Doczekaliśmy się. Czego w
zasadzie? Czy doczekaliśmy się końca epidemii? O ile zmniejszyło się ryzyko
zachorowania względem tego, co mieliśmy w marcu? Czy to warto było tę Wielkanoc
odwoływać w ogóle? Trochę wychodzi na to, że miało to rację bytu, bo było nowe.
Zagrożenie oswojone, chociaż wciąż stanowi dla nas niebezpieczeństwo, to nie
spełnia do końca kryteriów swojej własnej definicji, gdyż przestaje wzbudzać w nas
lek. Idziemy dalej. Nie oglądamy się. Cóż innego zrobić można? Wnioski jakieś
wyciągniemy? Może higiena ogólna się trochę poprawi? Te ręce wymydlone to już jakiś
zysk.
Tymczasem mamy za sobą piątek bez Listy Przebojów Trójki.
Ha! Kto by pomyślał, że do czegoś
takiego dojdzie! Ciekawi mnie bardzo, co Pan o tym myśli. Przyznam się, że
ostatni raz słuchałem tej listy, jak jechałem na Pańskie wesele chyba, czyli jakieś
półtora roku już będzie (a to kiedy tak zleciało? Jeeezas!). No i tam tylko,
jak nie Podsaidło, to jakiś Pablo Pavo, albo jakieś dinozaury pokroju Kazika. Raczej bez fajerwerków. I
tu ten Kazik nagle - bez zębów, już by się zdawać mogło - takie zamieszanie sprowadził, na ślepo chłapał paszczą, a dopadł ręki. A pamiętam jeszcze całkiem
dobrze, jak siedząc na kibelku w domu moich Teściów kilka lat temu,
przeglądałem sobie „Do Rzeczy” lub może
w „W sieci” (trochę jeden pies, jak dla mnie), które gdzieś tam zaległo i trafiłem
na wywiad z Kazikiem właśnie. Jakoś niesmak wtedy wzbudziła we mnie ta lektura.
Kiedyś była moja ulica murem podzielona, a tu nagle takie w sobie ciepłe
uczucia odnajduje względem Jarosława K. i wątpliwej jakości polityki jego watażków?
Nie będę kłamał – jakoś mi sympatia do tej legendy spadła wtedy. Kilka lat mija
i Kazik znów na cenzurowanym. Towarzyszu Trocki, od początku potajemnie zajmowaliście
się działalnością kontrrewolucyjną! I na drugiej półkuli sprawiedliwość was dosięgnie
i nic na to poradzić nie zdołacie!
Nie mniej, piękna to by była historia, gdyby to właśnie ten dramatyczny
koniec Trójki stał się tą iskrą, która do upadku PiSu by doprowadziła. I nie, że jakoś szczególnie źle życzę tym Towarzyszom,
bo ostatecznie nie są wcale gorsi od poprzedników. To by po prostu ładna
historia była, ot co. No i zawsze miło
popatrzeć, jak jakieś zło po dupie dostaje. A że na to miejsce znowu pewnie
przyjdą jacyś popaprańcy? Pewnie i tak, ale może jednak warto spróbować. Szkoda
tej listy – trzydzieści osiem lat to nie w kij dmuchał.
Pozdrawiam,
Paweł D.