Szanowny Panie,
jak człowiek stara
się skomponować czy nawet tylko zaplanować list, to jakoś nic z
tego nie wychodzi. Spróbuję zatem odłożyć na bok to, co napisać
do Pana zamierzałem i po prostu napiszę. Oczywiście – brak
konkretu może być dla oka bolesny, lecz może jakiś konkret sam
się ukształtuje z myśli całkiem błachych i zupełnie
niekonkretnych.
Widziałem, że
zaangażował się Pan ostro w Parabuch Magazyn – na fejsiku cały
czas mam powiadomienia, że coś tam nowego na czytelnika czeka. No i
cieszy mnie to niezmiernie. Mam nadzieję, że jeszcze Pan na tym
grube miliony zarobisz. Wtedy może uratuje mnie Pan od tego mojego
biurka i krzesła, co ja na nie już patrzeć nie mogę, i dasz mi
Pan jakieś ambitne zajęcie, w którym dla odmiany się sprawdzę, a
i jeszcze satysfakcję mi przyniesie, hm? Chociaż nie polecałbym
się jako pracownika, jeśli miałbym być szczery. Leniwe to to i z
zadań się terminowo nie wywiązuje, co i przecież na Fandze tak
często widać. Ach, ale nie będę Panu kłamać. Jak mnie się
czegoś nie chce, a bata nade mną nie ma, to nie sposób mnie
nakłonić do działania. Ja nie wiem, jak ja tego syna wychowam?
Żeby był pracowity, ale nie dziobak. Inteligentny, ale nie
przemądrzalec. Wesoły, ale nie śmieszny. Żeby go lubiano, ale
żeby w złe towarzystwo nie wpadł. Żeby wiedział, co jest
słuszne, a czego robić się nie powinno. No na Boga, przecież ja
sam tego zupełnie nie wiem, to jak to dziecku zaimputować? Zresztą
tyle zmiennych w tym świecie, że w ogóle ciężko się odnaleźć.
Wszystko relatywne, wszystko szare, a jak czarne, to często ciekawe,
a jak białe, to ble i nudne. Ale też nie koniecznie, bo czasem
czarne i nudne, jak wymiot, a i tak się przypałęta. I się od
toksyn tech wszelakich nijak nie opędzi człowiek. No masakra. A z
drugiej strony przecież wszystko fantastyczne, a ludzie piękni i
wspaniali, a jakże. I wcale nie ironizuje – Pan mnie nie ma za
takiego. Przecież dostrzegam te życia uroki i chciałbym, żeby Pan
A. garściami je chwytał, i żeby świata się nie bał, no i ludzi
przede wszystkim.
Ciężka jest rola
ojca, ach, ciężka. No, ale właśnie na co dzień wcale nie taka
ciężka. W koncepcji ciężka, gdy się o tej powadze sytuacji
pomyśli, to wtedy tak. I jak w nocy płacz, ryk Pana budzi, a rano
do pracy Pan wstajesz półprzytomny. To może wtedy. Albo jak masz
Pan akurat humor, żeby iść się napić z kolegami, a uświadamiasz
Pan sobie, że za bardzo kolegów już nie ma i obowiązki są inne.
Ale to akurat, to chyba po prostu starość. Tak poza tym narzekać
można tylko na fakt, że czas umyka jak szalony. I pomyśli Pan, że
nasz A. ma już rok skończony?! Ano, oczywiście, że tak, bo Pan o
tym wiesz, ale nie o wiedzę mi chodzi, tylko tę niesłychaność
samej sytuacji. Rok już cały!
Pan go widział
ostatnio – trochę schudł, linii nabrał. Nie jest to już ten sam
ludzik Michelin, co pół roku temu. Ani też mały budda, bo i
włosów trochę dostał. A tego robaka ze stycznia, czy lutego, co
to leżał i ledwo dyszał, to już ledwo pamiętam. Chociaż trochę
pamiętam, to właśnie najbardziej, że jak się w nocy budziłem,
to siedzieć musiałem dłuższą chwilę, żeby pewność mieć, że
są wdechy, są wydechy. Panie, to nie takie proste, kiedy to
wszystko takie maciupkie. A schizy można dostać. No, ale teraz to
już inaczej, jak jest roczniak. To se chrapnie, to se nos przez sen
potrze, a zresztą słychać i widać, że oddycha (bo nie myśli
Pan, że schizy tak łatwo przechodzą i że teraz nie sprawdzam).
Jednak trochę spokojniejszy jestem, kiedy on już taki większy. Z
łóżka sam zejdzie, a nie że panika, bo spadnie, czy też spaść
może. Z drugiej strony przecież może i guza sobie nabić też. Ale
guz to jeszcze nie tak strasznie. Za to strasznych rzeczy człowiek
dostrzega całkiem sporo, kiedy pod opiekę mu dany zostaje brzdąc
taki, powiem to Panu zupełnie szczerze. I uważać trzeba na siebie
przede wszystkim, żeby w tym wszystkim równowagę zachować. To
może być ta mityczna dorosłość, o której tyle to się słyszało.
Tykam ją nie bez wahania, obwąchuję na razie. Tymczasem wieczory
się wydłużają, bo to i zima, no i przede wszystkim A. zaczął
później chodzić spać. Jakoś mocno mi to nie przeszkadza, chociaż
filmu się już nie obejrzy, książki nie przeczyta, a i odpisać do
Pana jakoś nie ma kiedy, a też ten samotnik we mnie jakoś pewnie
też zaniedbany trochę. Nie mniej jednak nie jest tak, że „nic”
i nuda. Przeciwnie. Dobre są te wieczory, tylko takie...
nieopisywalne. Kręci się płyta na trzydziestu trzech obrotach.
Młody macha ręką lub rękoma. My skaczemy, podrygujemy. Śmiejemy
się. Mówimy Tuwimem lub Brzechwą. Śpiewać próbujemy. Ganiamy z pokoju do kuchni, z kuchni do sypialni. Hyc na łóżko, hop na
podłogę. Są już pierwsze walki na miecze z kartonowych rurek, są
wygłupy. Pod ciemnym zimowym niebem czas pląsa beztrosko.
Paweł D.