sobota, 26 grudnia 2020

Obowiązki, przyjemności

Szanowny Panie,

mamy pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia a ja tu, zamiast szykować świąteczne śniadanie, kitram się z kawą, żeby w końcu Panu odpowiedzieć (znowu – czy zauważył Pan, że to powracający motyw w moich listach?). A miało być tak pięknie… zawsze jak już coś wyskrobię, to obiecuję sobie, że od teraz to już dzień w dzień będę pisać, tak cokolwiek, żeby z rytmu nie wypaść. No i że z odpisywaniem zwlekać nie będę wcale, że będzie w końcu, tak, jak być powinno. Serw, odbicie, i ciach, i ciach, i nabieramy tempa, piękna długa wymiana, no i od czasu do czasu, ktoś się potknie tylko (ha! To też już chyba kiedyś napisałem! Czy wpadam w pętle?). A tymczasem biegam, jak dziecko we mgle…

Wciąż się zastanawiam, czy to tylko kwestia lenistwa, czy jednak złej organizacji? A może jednak wszystko sprowadza się, do niewłaściwego ustalenia priorytetów.

Mój znajomy jeden wrzucił ostatnio na swojego walla na fejsie takie krótkie podsumowanie roku 2020. No i było, że chociaż rok trudny, bo wiadomo – pandemia, lockdown, dziwactwa, to jednak dla niego rok był dobry, bo sobie przewartościował wiele rzeczy. Porzucił etat, zaczął żyć skromnie, ale powoli, bez szarpaniny, za to skupiając się na rzeczach codziennych – spacerach z psem, ćwiczeniach i takich innych. Wspomniał o wysypianiu, dbaniu o swoje ciało, jedzeniu owsianki. Jak go znam, to pewnie pochłania sobie na spokojnie tony książek i jeszcze ma czas nad nimi pomyśleć, a nawet skomentować co poniektóre. No wpis był oczywiście trochę pretensjonalny, ale trudno żeby nie był -ktoś Panu pisze, że on zrobił tak i tak jest dobrze. No w takim momencie, w każdym z nas dumnie powstaje prawdziwy Polak i mówi z przekonaniem: ch*j Ci w d*%e! Ale jednak starałem się spojrzeć obiektywnie i powiem Panu, że pozazdrościłem. Nie było żadnego olśnienia – ja to wiem od dawna, że kariera nie dla mnie, ściganie mi radości nie przynosi i tylko gdzieś na obrzeżach systemu mógłbym zadowolenie znaleźć. No, ale automat w głowie powtarza głupio, że się trzeba dostosować, a tu kolejny przykład, że nie.

Znajomy dodał oczywiście ,  bo nie jest durniem, że pewnie jak ktoś ma kredyt i dzieci, to trudniej.

Ja nie mam kredytu i bronię się przed nim, jak przed zarazą (chyba nawet bardziej), a dzieci mam, ale zdecydowanie nie chciałbym zwalać na nie odpowiedzialności za swoje życie. Ostatnio (przez jakieś ostatnie 7 lat mniej więcej) rozkminiam, na ile byłoby możliwe w naszym przypadku jakieś „inne” życie. Pisząc „inne”, mam na myśli… no i tu pojawia się pierwszy problem. Bo nie wiem sam, jakie… Wolniejsze? Niech będzie. Na początek i to dobre. Tylko czy tu? Czy gdzieś tam?

Tu. No tak, ale tu życie jest drogie, jeśli się nie zapieprza lub nie kradnie, lub nie jest się farciarzem. Zatem życie skromne. Spoko. Tylko te wyrzuty w oczach ludzi. Mężczyzna? Leń, wstyd. Ojciec mi przy łamaniu opłatkiem powiedział, że trzeba tę pracę doceniać, bo takie czasy, że jak jest, to się trzeba trzymać. Mój szef chyba myśli podobnie, bo nam jednego dnia mówił, że mieliśmy w tym roku lepsze wyniki niż kiedykolwiek, a na następny dzień już bez słowa, obciął nam roczne premie o jakieś 25%. 

Tam. Kocham Polskę. Tę szarość murów i burkowatość serc. Nie nabijam się. Naprawdę. W sumie jednak zawsze mi się marzyło pożyć trochę gdzie indziej. Może jakaś komuna?  W Ameryce Południowej albo w Azji? Tylko daleko do dziadków? Dzieciom dziadków odbierać? Dziadkom wnuczęta? Okrutne. I niewygodne do tego. Jak człowiek tak ciągle w biegu, to ta możliwość wysłania gówniarstwa na dwa dni pod miasto, to jednak oddech. Tylko, jakby nie trzeba było tak pracować ciągle, bez tej nerwówy całej, to może i tego wolnego od dzieci nie byłoby tak bardzo potrzeba.

Bo powiem Panu, że już to niepisanie to jedno, ale mi się mózg zamienia w jakiś supełek żałosny. Nie przyswajam, to jedno, ale i zapominam, nie powtarzam, nie naoliwiam. W tym roku z ledwością przeczytałem 18 książek. W większości czytadła durne. Zerkam czasem łakomie na półki, jak kogoś odwiedzę (Pana chociażby), ale wieczorami, jak już nawet się wezmę (a przeważnie mi się nie chce), to zasypiam po pięciu (trzech) stronach. Gubię wątki, nudzę się, odkładam na półki i nie wracam.

Dziś podczas posiedzenia w toalecie przeglądałem „Przewodnik po świecie” (taka encyklopedia jakby). W pięć minut dowiedziałem się o istnieniu jeziora Turkana (zwanego Jeziorem Rudolfa lub morzem nefrytowym), o jego znaczeniu dla ludności zamieszkującej pogranicze Kenii i Etiopii, a także o tym, jak powstanie zapory na rzece Omo (głównym dopływie słodkiej wody do jeziora) doprowadzić może do katastrofy społeczno-ekologicznej, a nawet do wyschnięcia tego wielkiego zbiornika wodnego, którego wiek szacuje się na jakieś 4 mln lat.

A gdybym miał więcej niż 5 minut?

Gdyby nie ten moment wolności kibelkowej, to nadal bym nie wiedział o tym nic. Pierwsza myśl, która mi się nasunęła, to oczywiście siedzieć na muszli dłużej i częściej, ale też – czy to jest plan na życie? Czasami przesadzę i aż czucie w nogach tracę i później muszę się na rękach po ścianach wspinać i czekać, aż krew zrobi swoje.

Dobra, trzeba wracać. Święta, to człowiek też ma plan napięty.

Ach, święta… Nie zadzwonił Pan? Czy próbuje mnie Pan przetrzymać?

Niemniej…

Panie Stefania, spokojnych i wesołych, to już trochę późno, żeby Panu życzyć. No, to może pomyślnych powrotów? Żeby brzuch z przejedzenia nie bolał. Uszanowanie.

P.