Szanowny Panie,
mamy pierwszy dzień Świąt Bożego
Narodzenia a ja tu, zamiast szykować świąteczne śniadanie, kitram się z kawą,
żeby w końcu Panu odpowiedzieć (znowu – czy zauważył Pan, że to powracający
motyw w moich listach?). A miało być tak pięknie… zawsze jak już coś wyskrobię,
to obiecuję sobie, że od teraz to już dzień w dzień będę pisać, tak cokolwiek,
żeby z rytmu nie wypaść. No i że z odpisywaniem zwlekać nie będę wcale, że
będzie w końcu, tak, jak być powinno. Serw, odbicie, i ciach, i ciach, i
nabieramy tempa, piękna długa wymiana, no i od czasu do czasu, ktoś się potknie
tylko (ha! To też już chyba kiedyś napisałem! Czy wpadam w pętle?). A tymczasem
biegam, jak dziecko we mgle…
Wciąż się zastanawiam, czy to
tylko kwestia lenistwa, czy jednak złej organizacji? A może jednak wszystko
sprowadza się, do niewłaściwego ustalenia priorytetów.
Mój znajomy jeden wrzucił
ostatnio na swojego walla na fejsie takie krótkie podsumowanie roku 2020. No i
było, że chociaż rok trudny, bo wiadomo – pandemia, lockdown, dziwactwa, to
jednak dla niego rok był dobry, bo sobie przewartościował wiele rzeczy.
Porzucił etat, zaczął żyć skromnie, ale powoli, bez szarpaniny, za to skupiając
się na rzeczach codziennych – spacerach z psem, ćwiczeniach i takich innych. Wspomniał
o wysypianiu, dbaniu o swoje ciało, jedzeniu owsianki. Jak go znam, to pewnie
pochłania sobie na spokojnie tony książek i jeszcze ma czas nad nimi pomyśleć,
a nawet skomentować co poniektóre. No wpis był oczywiście trochę
pretensjonalny, ale trudno żeby nie był -ktoś Panu pisze, że on zrobił tak i
tak jest dobrze. No w takim momencie, w każdym z nas dumnie powstaje prawdziwy
Polak i mówi z przekonaniem: ch*j Ci w d*%e! Ale jednak starałem się spojrzeć
obiektywnie i powiem Panu, że pozazdrościłem. Nie było żadnego olśnienia – ja
to wiem od dawna, że kariera nie dla mnie, ściganie mi radości nie przynosi i
tylko gdzieś na obrzeżach systemu mógłbym zadowolenie znaleźć. No, ale automat
w głowie powtarza głupio, że się trzeba dostosować, a tu kolejny przykład, że
nie.
Znajomy dodał oczywiście , bo nie jest durniem, że pewnie jak ktoś ma
kredyt i dzieci, to trudniej.
Ja nie mam kredytu i bronię się
przed nim, jak przed zarazą (chyba nawet bardziej), a dzieci mam, ale
zdecydowanie nie chciałbym zwalać na nie odpowiedzialności za swoje życie.
Ostatnio (przez jakieś ostatnie 7 lat mniej więcej) rozkminiam, na ile byłoby
możliwe w naszym przypadku jakieś „inne” życie. Pisząc „inne”, mam na myśli… no
i tu pojawia się pierwszy problem. Bo nie wiem sam, jakie… Wolniejsze? Niech
będzie. Na początek i to dobre. Tylko czy tu? Czy gdzieś tam?
Tu. No tak, ale tu życie jest
drogie, jeśli się nie zapieprza lub nie kradnie, lub nie jest się farciarzem.
Zatem życie skromne. Spoko. Tylko te wyrzuty w oczach ludzi. Mężczyzna? Leń,
wstyd. Ojciec mi przy łamaniu opłatkiem powiedział, że trzeba tę pracę
doceniać, bo takie czasy, że jak jest, to się trzeba trzymać. Mój szef chyba
myśli podobnie, bo nam jednego dnia mówił, że mieliśmy w tym roku lepsze wyniki
niż kiedykolwiek, a na następny dzień już bez słowa, obciął nam roczne premie o
jakieś 25%.
Tam. Kocham Polskę. Tę szarość
murów i burkowatość serc. Nie nabijam się. Naprawdę. W sumie jednak zawsze mi
się marzyło pożyć trochę gdzie indziej. Może jakaś komuna? W Ameryce Południowej albo w Azji? Tylko
daleko do dziadków? Dzieciom dziadków odbierać? Dziadkom wnuczęta? Okrutne. I
niewygodne do tego. Jak człowiek tak ciągle w biegu, to ta możliwość wysłania
gówniarstwa na dwa dni pod miasto, to jednak oddech. Tylko, jakby nie trzeba
było tak pracować ciągle, bez tej nerwówy całej, to może i tego wolnego od
dzieci nie byłoby tak bardzo potrzeba.
Bo powiem Panu, że już to
niepisanie to jedno, ale mi się mózg zamienia w jakiś supełek żałosny. Nie
przyswajam, to jedno, ale i zapominam, nie powtarzam, nie naoliwiam. W tym roku
z ledwością przeczytałem 18 książek. W większości czytadła durne. Zerkam czasem
łakomie na półki, jak kogoś odwiedzę (Pana chociażby), ale wieczorami, jak już
nawet się wezmę (a przeważnie mi się nie chce), to zasypiam po pięciu (trzech)
stronach. Gubię wątki, nudzę się, odkładam na półki i nie wracam.
Dziś podczas posiedzenia w
toalecie przeglądałem „Przewodnik po świecie” (taka encyklopedia jakby). W pięć
minut dowiedziałem się o istnieniu jeziora Turkana (zwanego Jeziorem Rudolfa
lub morzem nefrytowym), o jego znaczeniu dla ludności zamieszkującej pogranicze
Kenii i Etiopii, a także o tym, jak powstanie zapory na rzece Omo (głównym
dopływie słodkiej wody do jeziora) doprowadzić może do katastrofy
społeczno-ekologicznej, a nawet do wyschnięcia tego wielkiego zbiornika
wodnego, którego wiek szacuje się na jakieś 4 mln lat.
A gdybym miał więcej niż 5 minut?
Gdyby nie ten moment wolności
kibelkowej, to nadal bym nie wiedział o tym nic. Pierwsza myśl, która mi się
nasunęła, to oczywiście siedzieć na muszli dłużej i częściej, ale też – czy to
jest plan na życie? Czasami przesadzę i aż czucie w nogach tracę i później
muszę się na rękach po ścianach wspinać i czekać, aż krew zrobi swoje.
Dobra, trzeba wracać. Święta, to
człowiek też ma plan napięty.
Ach, święta… Nie zadzwonił Pan?
Czy próbuje mnie Pan przetrzymać?
Niemniej…
Panie Stefania, spokojnych i
wesołych, to już trochę późno, żeby Panu życzyć. No, to może pomyślnych
powrotów? Żeby brzuch z przejedzenia nie bolał. Uszanowanie.
P.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz