kiedy pływałem na żaglowcu Fryderyk Chopin to mieszkałem w Kartonie. Karton to dziewięcioosobowa kajuta, w której żyje szkielet statku (załoga, która bez wynagrodzenia gotówkowego pływa po morzach świata, a w zamian pracuje na masztach, kambuzie i czyści kible). W Kartonie panuje kilka zasad. Gdy się wchodzi to nie puka, bo puka tylko ten kto tam nie mieszka. Mówi się po prostu SWÓJ i nikt niczego chować przed nikim nie musi. Po drugie, co dzieje się w Kartonie, w kajucie zostaje. A po trzecie wszystko jest wspólne, no i po czwarte kapitan nie może wejść do Kartonu.
Słowem kajuta ma swój własny świat, swoje własne prawa, jest odizolowana od praw statku dzięki czemu mieści się w niej wszystko co nie pasuje na pokładzie. To taki schowek emocji, niedopasowań, charakterów. Poza Kartonem należy wykonywać rozkazy kapitana, słuchać się bosmana i pracować. W Kartonie i tylko tam jest się prawdziwie wolnym, w tym rozumieniu, że można pozwolić sobie na spuszczenie powietrza z nadęcia, wyluzować szelki, podciąć gumkę w spodniach, można kojować i nie oceniać. Nikogo. A zwłaszcza siebie.
Na Le Quy Donie była Szuflandia. Nasza kajuta, w której sprawowaliśmy niepodzielną władzę. Był to nasz papierek lakmusowy na codzienność. Można było się ukryć, kapitan jak wchodził to na zaproszenie.
Na Sea Cloudzie działo się w mesie. Codziennie wieczorem odbywały się tam wielogodzinne imprezy z karaoke, alkoholem i głupimi żartami.
Na Sea Cloudzie II mieliśmy saunę i siłownię gdzie można było spuścić powietrze z codzienności. Bez zmartwień i wyrzucania sobie niedorzeczności.
W Hiszpanii pracowałem dziesięć godzin na masztach i mieliśmy Matrixa. Samochód, którym dojeżdżaliśmy do pracy. Wystarczyło, że nasz kolega puścił rano swoją składankę muzyczną i świat stawał się przyjaźniejszy. Pełny odjazd. Właściciel pojazdu ma swoje własne podejście do świata. Jego ambicje to spokojnie żyć i nie denerować sie codziennością. Co mu generalnie wychodziło, chyba że wkurzał się na rzeczy, których nie mógł przewidzieć.
Te jego podejście było związane z paleniem dużej ilości trawki co i Panu proponuję, gdy tak czytam ten ostatni list.
Nie, nie wkurzam się na pańskie oceny mojej ignorancji. Bo w historii naszej przyjaźni nie jest nic nowego, że nie bardzo orientuje się w muzyce. Po prostu gdzie indziej przykładam akcenty. Ale wkurza mnie ta Pańska samookrytka. Co też Pan chce od podstarzałych fanów sludge metalu? Czy brzuchowaty tatuś zasłuchujących się w ten pański groove death trash metal metal jest godny potępienia? I czemu się tego wstydzić, gdy Pan widzi zbiory wspólne z tymi cudakami? Jedyne co można im zarzucić - niezmienność poglądów.
Gdy gadałem z Thomasem, właścicielem przybytku, raczej zainteresowała mnie w nim jego pasja do tego tematu. Nie wygasła. Ciągle dająca płomień. To było najpiękniejsze w tym człowieku. Kilkanaście lat prowadził knajpę, która dla wąskiej, lokalnej społeczności była kultowa. Gdzie można było wrócić do swoich przygód dziecięcych z muzyką. Sądziłem, że doceni Pan ten rodzaj człowieka. Może to mój ubogi język. Podobno obraz to tysiąc słów. Niech Pan spojrzy:
Nie jest kudłaty, ale podchmielony to już tak. Za tą swoją konsolą zapuszcza zespół, który tylko Pan rzuci w przestrzeń. To jest super. Niezwykłe że jest jakaś siła, która potrafi na całe życie, mimo przeciwności losu uformować człowieka.
Charles Bukowski na swoim grobie ma napisane Don't try. Zabawne, że człowiek bity przez swojego ojca, wyśmiewany w dzieciństwie za niemiecki akcent, chorobę skóry, który całe życie pisał bez sukcesów. W między czasie pracował na poczcie. Dopiero po 50-tce zaczął zdobywać uznanie krytyków. I ten człowiek na ostatnim swoim kamiennym, wiecznym zdaniu pisze Nie próbuj.
Panie Pawle nie da się uniknąć losu. Nie da się uniknąć przeznaczenia. Thomas jest metalem i nim zostanie nawet jak zamknął tę jego budę. Ja tam podziwiam jego i Bukowskiego samozaparcie.
Thomas jest metalem.
Ukłony
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz