Szanowny Panie,
jest black metal, death metal,
blackened death metal, trash metal, industrial metal, nu metal, groove metal,
doom metal, sludge metal, niektórzy powiadają, że może być też stoner metal
(chociaż to już naciągane trochę), post-metal, metalcore a nawet metal
symfoniczny (który jest już strasznym gównem). Znalazłoby się jeszcze kilka zapewne
(chociażby: power, viking, folk, gothic czy speed…). Zasadniczo wszystko to
jednak łapie się pod szersze i starsze określenie: heavy metal. A hard to może
być tylko rock.
Tyle lat w moim towarzystwie i
wciąż taka ignorancja. Ech. W głowie dudni mi Ten Typ Mes: „śmieję się, ale
trzeba mieć jaja, żeby z taką beztroską codzienność przyswajać”. Hard metal… a
jak tam ta pana motorówka? Już jej żagla dokleili?
Heh. Nie no. W sumie to co mi szkodzi
ten hard metal? Może być i hard metal. Ładnie nawet. Deep Jam, Alice in Pearls, Purple Garden, Sound Sabbath,
Crazy Hole, The Black Stripes… The Rolling Beatles? Gdzieś. Kiedyś. Pod
drugiej stronie tęczy. A może to już było? Bo i po co do tego większą wagę
przykładać? Ot, przyzwyczajenie głupie. Nic więcej.
Jakoś nie wiem, czy jeszcze bym
się w tym „Frenopatiko” odnalazł. Gitarowe rzężenie – to pewnie tak. Przy alko, i jakby nie trzeba było z nikim gadać. Bo sama wizja pogaduszek z jakimś
podchmielonym kudłatym barmanem napawa mnie jednak wewnętrzną niechęcią. Wciąż
lubię metal, ale od dawna mam dystans do metali, a już ci postarzali to w ogóle
padaka.
Z drugiej strony chyba w ogóle
przestałem się odnajdywać, a dystans też mam ogólnie do ludzi. I przynależność
subkulturowa, a nawet kulturowa, rasowa, czy jakakolwiek inna, ma tu chyba
drugorzędne znaczenie.
Imprezy, spotkanka, kawy,
herbatki - Boże, jak to nie dla mnie. Czy my kiedyś urządzaliśmy bibki na
siedemdziesiąt osób? Jak to było, że do domu rodziców wpuszczałem tyle ludu?
Teraz nikt by mnie do tego nie zmusił.
Chyba bałem się być nudny po prostu. A teraz to mi to tito. Plus
dojrzałości. Jesteś zgorzkniały, cyniczny, ale już nie musisz być popularny.
Chyba, że kłamię i odwracam kota ogonem.
Może jestem nudny i niepopularny, a żeby nie hodować sobie kolejnej
traumy, to wmawiam sobie, że mi to niepotrzebne. Prędzej tak. Ale no… wie Pan…
moje systemy obronne działają bez zarzutu. W pełni przekonałem siebie, że do
szczęścia potrzebuję spokoju, zdrowia, może odrobinki czasu dla siebie,
książki, muzyki. Ludzi? Tak, ale tylko tych najbliższych. Wie Pan – chłopak i
dziewczyna, normalna rodzina. I tyle. A nie, że obcych, nowych, innych.
Zapytałby mnie Pan o przyjaźnie z
dziesięciu ostatnich lat? Byłoby ciężko. Wszak te z lat młodzieńczych
poumierały lub ledwo zipią. No, a przecież to były te prawdziwe, na całe życie.
Więc co tu gadać o takich niesprawdzonych, gdzie nie było wspólnych wrogów,
ważnych doświadczeń, wielkich przygód i tym podobnych…
Och, głupcze. A to, to po co
niby? Latasz z wywalonym jęzorem i się próbujesz łaszczyć do pierwszej lepszej
duszy. O ile sensowniej byłoby napisać list do kolegi i wysłać go do KOLEGI, a
nie w niebo rzucać. Krzyczeć, że „paczcie, paczcie! To ja! JA! TU JESTEM!
HALLLOOO! KOCHAJCIE! KOCHAJCIE!”.
Racja, racja. Pycha. Udawanie, że
nie zależy. Och, to takie niegodne…
Nie, Pawle - to zwyczajnie żałosne. Teraz będziesz
próbował to rozrzedzać słowami, zakopywać? Zrzucić na co? Na to, że się w
głowie poprzestawiało? Żeś stary? Żeś tępy? Chciałbyś, wywłoko, żeby ktoś
uwierzył, żeś warty. Bo produkt nie musi być skończony, wystarczy, że daje
poczucie, że mógłby być lepszy. Przyznaj, że boisz się nawet paszczę otworzyć,
bo tam takie nic, że aż przeciąg.
GŁASZCZ! GŁASZCZ! Przyjaciele, co?
No dawaj grabę! Będziemy się kolegować? Tylko ja nie mam za dużo czasu, ani
chęci. Czy to Ty możesz zabiegać, zagadywać, być lojalnym i opiekuńczym? I co Cię
interesuje? Kim jesteś? Oj, zresztą, to mnie nie interesuje tak naprawdę.
Podrap za uszkiem, podaj miskę. Głaszcz. Tylko odsuń się trochę, nie tak
blisko, daj oddychać! Boże! Nie pchaj się tak!
Panie Stefanie, chyba, kurwa, ja rzeczywiście
wciąż sam jestem jednym z nich. Głupio mądry, przykładnie zbuntowany, kochający
wolność, ale tylko taką opartą na pewnych nienaruszalnych zasadach. Tak kocham
klasyfikować, szufladkować, nazywać. Czarna, włochata góra kompleksów. Jebani
metale!
Ave satan!
Paweł D.
PS. Jeszcze jest progressive metal, glam metal, a nawet avant-garde metal (chociaż do tego ostatniego, to nawet nie umiałbym przyporządkować żadnego zespołu… może Fantomas? Ale, cholera wie…)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz