wtorek, 16 marca 2021

El tiempo del galo de vento

 Szanowny Panie,


budowanie akcji całkowicie mnie sparaliżowało. Od tygodnia siedzę i myślę a znaleźć w głowie nic nie umiem. Jaka akcja, skąd czerpać? Czy musi być od razu akcja? To jak z tym pytaniem, co słychać? No jak to co? No po prostu wstaję, śniadam, pracuję, jadam, pracuję, wracam, przebieram się, siłownia, sauna, zakupy, kolacja, książka/film/fanga/rozmowa itd. Co tu może słychać? Jak ja się cieszę, gdy na tak postawione pytanie mogę opowiedzieć pikantną historyjkę, czy posłużyć się trafnie sformułowaną myślą. Czuję się jakbym musiał mieć na wyciągnięcie ręki, wytłumaczenie swojej egzystencji. W zasadzie mam wrażenie, że jestem czemuś winny, gdy nic takiego w podorędziu nie mam. Samo życie widać mi nie wystarczy, tylko zwrotów i nawrotów pełna codzienność, daje się w mym umyśle bronić. Zakichana akcja.

Coś wiecznie musi się dziać. Jakaś paranoja z tym, że musi się zmieniać, odmieniać, czynić. Czy nie mogę sobie po prostu żyć? Nie mogę - odpowiem sobie od razu. Musi być zwrot. Błędne koło.

No ale skoro Pan tylko zaczął o budowaniu akcji w moim życiu jakoś zaprzestało się dziać. Znaczy w moim życiu w Hiszpanii. No bo w domu w Warszawie, dzieje się że aż dziwne. Ale tutaj? Nie. Przeanalizuje hiszpańskie dni pod różnymi aspektami.

Po pierwsze LUDZIE:

Z najciekawszych osobników ostatnich dni, które spotkałem na swojej drodze, należy wymienić dziewczynę z Urugwaju, która próbowała mnie poderwać, będąc na randce tinderowej z jakimiś chłopakiem, a jednocześnie całowała się z Aleksem, umięśnionym barmanem, grywającym na basie i gitarze w knajpce dla tutejszych lekkoduchów, zwanej Galo de vento, czyli Kogut Galicyjski.

Dziewczę zagadało mnie, obsypując garścią marihuany. Zapytałem tylko czy pije jak każdy szanujący się Urugwajczyk Yerbę. Zrozumiała zioło a nie pobudzający napój i dała mi tej marychy. Podziękowałem serdecznie, nie przyjąłem, a że rozumiałem piąte przez dziesiąte, zagadałem się z anglojęzycznym chłopakiem z jej Tindera. Dziewczyna w tym czasie poszła całować Aleksa. 

Zabawne jest, że jak poznałem Aleksa chodził z Tamarą, taką zbuntowaną nastolatką pod czterdziestkę.

Tamara znów była pijana. A na widok całującego się kochanka, dolewała do siebie. Aleks też nawalony. Słowem artyści.

Po drugie MIEJSCA:

No już wie Pan, że byłem Kogucie Galicyjskim. Restauracja znajduje się w podziemiach. Słynie z wieczorków muzycznych. Gdyby Pan na czymś grał, mógłby Pan przyjść i zabrzdąkać. Na pewno znaleźli by się inni muzycy. Na prędce powstałby zespół. W między czasie z kuchni wyszedłby właściciel, który dograłby melodię na flecie poprzecznym, albo wybił rytm na bębenku. Wszyscy oczywiście nadmuchani alkoholem i dobrym humorem.

Inne miejsce codzienne dla mnie to sauna. Chodzę na siłownię, a potem wygrzać się z widokiem na wyspy Cies. Wchodzę do sauny zwykle na zachód Słońca, który teraz, tutaj jest w okolicy godziny 1935. Moim oczom ukazuje się głęboko wżarte w ląd wybrzeże Vigo z Cangas na przeciwko, plus te wyspy i statki płynące siną w dal ku swoim przeznaczeniom doraźnym.

Po trzecie CZAS:

Czy wie Pan, że po hiszpańsku czas znaczy to samo co pogoda? Używają tego samego słowa. Daje do myślenia. Czas związany jest z porami roku. A ten już w prostej linii z pogodą. Tutaj oba pojęcia są nieprawdopodobnie istotne. Pogoda jest kapryśna. Z niejaką dumą opowiadają o tym jak mocno i znienacka potrafi padać. Wydaje się mi, że nawet cieszą się z tego, iż telewizyjna prognoza pogody, w wypadku Galicji na nic się nie przydaje. Zaskoczyć może wszystkich Słońce, albo i nie. Dlatego parasolka jest tu częścią ubioru. Ciekawostka, że Panowie na starych zdjęciach noszą swoje parasolki na plecach, zaczepione za kołnierzem, jak miecze w książkach fantastycznych.

No a czas jest tutaj zupełnie niegroźnym przeciwnikiem. Nie sądzę, aby w ogóle przejmowali się nim zbytnio, jak ja mam w zwyczaju. Toczy się gdzieś obok. Znaczenie ma jego odcinek. Dzień jako taki, czyli posiłek w grupie, zabawa z dziećmi, żarty z kolegami w pracy, mały podryw na ulicy, kawa w sobotni poranek. 

Czas i pogoda to El Tiempo.

Po czwarte AKCJA:

Jak Pan widzi, nie ma żadnej. Akcja równa się rozwój. Niby jest, bo gdy patrzy się na ogrom prac jaki włożyliśmy w ten żaglowiec, który budujemy, człowiek przysiada z wrażenia na rei. No ale żeby to nazwać AKCJĄ? Na razie bez jednak większych zwrotów. I chyba dobrze. Taka stabilność jest w cenie. Przyjemnie sobie oddychać codziennością. A zatem zamiast zapytać pod koniec listu co słychać?, zapytam Pana, tak jak kazała mi małżonka. Za co jest Pan wdzięczny dniowi wczorajszemu?

Ukłony

Stefan W. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz