poniedziałek, 12 lipca 2021

Przebicia

Szanowny Panie,

czy to ogólnie trudno jest być po prostu tu i teraz, czy ja mam jednak jakiś problem? Lato, jezioro, przyjemny domek. Wszyscy poszli spać po obejrzeniu finału Polska – Francja. Ha… poważnie, to pierwsze, co przyszło mi do głowy! Ale durne! Oczywiście chodziło o mecz: Włochy – Anglia. Pizza i pasta górą! Brawo! Polska – Francja… no ciekawe, czy na Euro taki finał zdarzy się w ciągu najbliższych stu lat? Chyba nie dane mi będzie się dowiedzieć. Niemniej dzieciaki posnęły, dorośli padli, a ja w końcu pokój, spokój i piszę do Pana. Gdzie Pan teraz pływa? Czy to nie była Szkocja na tym filmiku, co Pan wrzucałeś na WhatsAppa? Ach… cudna Szkocja. Jak tam byłem i patrzyłem w gwiazdy pewnej nocy na West Highland Way (a z tego co pamiętam, było tam naprawdę ciemno i tych ciał niebieskich była ilość nieskończona), to smutno mi było, że nie mam z kim dzielić tego momentu.  Jak tu na Mazurach kilkanaście lat później jestem sobie z piękną żoną, dwójką wspaniałych dzieci i grupką znajomych, to nie patrzę w niebo.

Ostatni tydzień w Warszawie siedzieliśmy sobie bez dzieci. Od święta taki wieczór się zdarza, a tak żeby kilka dni z rzędu, to już z raz do roku chyba tylko. Człowiek wtedy odsypia. Wychodzi w tygodniu wieczorami, no i budzi się częściej na kacu. Trudniej też się na pracy skupić. Takie to różnice.

W czwartek poszliśmy na koncert na Jazdowie. Fajnie tam jest. Te domki drewniane, niby w środku miasta, ale jednak jakby poza nim zupełnie. Muzyka, zieleń, nastrojowe oświetlenie, młodzi ludzie. Dobry klimat. Moja koleżanka z pracy wkręciła się tam do jednego stowarzyszenia i działa przy organizacji różnych wydarzeń muzycznych. Zupełnie rozkwitła przy tym. Jakby jej ktoś w żyły świeżej krwi dopompował. Nawet zapowiadała gwiazdę wieczoru i wyszło na to, że całkiem nieźle idą jej takie przemowy – głos ma dobry.

Około 21:20 zaczęła śpiewać Natalia Przybysz. Ona też głos ma całkiem nienajgorszy. I grał jej niejaki Raphael. A raczje nie jej, tylko nam. On grał, ona śpiewała, ja piłem whisky z colą wraz z kolegą i panną J. Do tego, czy nawet przede wszystkim, słuchaliśmy.

Tymczasem mój inny kolega wybiegł z bloku z kijem bejsbolowym i zaczął tłuc w malucha stojącego na podwórku. Miał przy tym lat trzynaście, a może już piętnaście. Maluch był w tym standardowym kolorze Maluchów. Niby żółty, ale w zasadzie to nijaki taki. Klasyk. Teraz takich mało. Wtedy licznie się ścieliły po podwarszawskich podwórzach (hmm… czy mogę tak użyć sformułowania „ścielić się”? nie wiem tego. Jeśli jest źle, to proszę o wybaczenie, ale nie chce mi się już sprawdzać, ni zmieniać). Czy wybił tylko szyby, czy mocniej jakoś pokiereszował ten samochód, tego nie jestem już pewien. Później zniknął. Kiedy się pojawił ponownie, wszyscy koledzy podchodzili do niego już z lekkim dystansem. Do tego był już jakiś spokojniejszy, a może nawet przygaszony. Jakby ktoś rozpiął cieniutką membranę pomiędzy nim, a nami. Ale czy to on, czy to jednak my ją stworzyliśmy? A może to inni jeszcze, dorośli, rozpięli ją pomiędzy nami. Widywaliśmy się później, to pamiętam, ale już nigdy to nie było to, co przedtem.

Co?! Wybiegł pod blok i rozwalił ojcu samochód?! Ale wykręt! Pośmialiśmy się trochę. Co to mogło być? Awantura rodzinna, ot co. Zdarza się. Ale miał jaja, żeby tak wybiec i staremu samochód nasuwać. Żaden z nas by tego nie zrobił. Nie dlatego, że awantur w domach nie było, tylko za coś takiego, to jednak ojciec by nogi z dupy powyrywał. Dziwne, że jego nogi zostały na miejscu. Wszak ojca miał tęgiego, ja bym się go bał. Czy on mógł się po prostu nie bać?

Dwadzieścia pięć lat później nie ma go już na moim radarze. Natalia śpiewa, a ja próbuję dojść do tego, co musiało się dziać w jego głowie, żeby tego malucha zdemolować. To nie był bananowy świat. W młodym polskim kapitalizmie ten samochód to była jednak wartość.

A on to był marzyciel. Włóczyliśmy się kiedyś po łąkach nadwiślańskich, pamiętam, że akurat do torowiska jakiegoś dotarliśmy, kiedy zaczął się temat reinkarnacji. W miarę modny to był temat i o dziwo jakoś w ogóle nie kłócił się z naszym dziecięcym, żarliwym katolicyzmem. Przynajmniej moim. Powiedział wtedy, że on to już chciałby umrzeć. Pamiętam, że było to dla mnie nie do pojęcia. Przecież przed nami było jeszcze dokładnie WSZYSTKO. Kłóciłem się z nim wtedy, że to idiotyczne, bo przecież wiadomo, że śmierć jest zła, a w niebie jest nudno. Pójścia do piekła w ogóle nie zakładałem, a jeśli już przyjąć, że jednak jesteśmy skazani na reinkarnację, to przeobrażenie w mysz, czy mrówkę, w ogóle mi się nie uśmiechała. Inne chłopaki były tego samego zdania. Zrezygnować z tej zabawy, przyszłości, miłości i tych wszystkich przygód, które jeszcze nas czekają, dla kremowo-błękitnych zaświatów? Głupota. Ale on śmiał się z nas tylko. Czytał książki. My nie. I twierdził, że on jednak wolałby pozbyć się tego ciała i latać nad światem, obserwować wszystko z góry. Mówił, że mógłby tu być między nami i nawet byśmy tego nie wiedzieli. Poza tym czułby się lekko i dobrze. Nie przekonał mnie, ale do dziś to pamiętam.

Dobrze grał w piłkę i świetnie się bił. Na naszych BMX-ach zjechaliśmy setki kilometrów, a potem wymieniliśmy je na „górale” i jeździliśmy dalej.

Wieczór z Natalią i whisky w plastiku spędziłem również z nim. Co u niego teraz? Tego nie wiem. Nie mam go na fejsbuku. Ostatni raz widziałem go przypadkiem na przystanku, ale było to już kilkanaście lat temu. Był wtedy łysy, szeroki w barach i mówił, że stoi na bramce w jakiejś dyskotece. Dobrze się nawet rozmawiało, ale autobus szybko podjechał, on wsiadł, a ja zostałem. Numerami się nie wymieniliśmy. Żaden z nas nawet nie wpadł na ten pomysł. Zresztą, po co?

Zdobył kiedyś piwo w puszce. Chyba staremu podkradł. Ukrył w jednym z krzaków na moim podwórku. Potem wypiliśmy je na trzech. Humory jakby się poprawiły. A jak wracaliśmy z „dołków”, wałem obok nasypu kolejowego, to zaatakował nas jamnik jakiś. Wariat straszny. Spotykaliśmy go potem wiele razy. Tego dnia złapał chyba któregoś za nogawkę i skończyło się koziołkowaniem z wału. A może to nie było tego samego dnia, tylko różne klisze mi się już nakładają?

Czemu ten samochód rozwalił? Widziałem się z nim kilka miesięcy później, ale nie zapytałem.  Sam coś opowiadał i tyle wystarczyło. Później podstawówka się skończyła i te drogi jakoś się rozeszły. A może skończyła się chwilę wcześniej? Śmieszne, że sam już nie potrafię tego wszystkiego poukładać na osi czasu.

Koleżanka od koncertu pisała do mnie na następny dzień, że to jakiś error chyba w jej życiu, że to się wszystko tak dobrze układa. Chyba wskoczyła na swoją falę. Fajnie.

Ja się trochę zrobiłem i do pracy na następny dzień obudziłem się o 9:30. Dobrze, że w ogóle wstałem.

Pozdrawiam,

Paweł D.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz