niedziela, 29 sierpnia 2021

Zgniłe jabłko

Szanowny Panie,

jakoś od przyjazdu z Albanii i powrotu do pracy nie za bardzo mogę wykrzesać z siebie siły na cokolwiek innego niż spanie. Nie wiem też w sumie, czy powinienem się brać za cokolwiek, bo też wszystko, czego się dotykam zaraz jakiejś kulawości nabiera. Nawet przed chwilą. Laptopa w końcu otworzyłem, a mijałem go od rana łukiem szerokim, i jeszcze nawet monitor nie rozbłysnął, a tu kanapka z pastą fasolową sama do góry z ręki wyskoczyła, zawirowała w powietrzu dwa razy i pac na klawiaturę! Oczywiście, że nie tą stroną suchą, tylko tą grubo pastą posmarowaną. A komputer służbowy, dopiero co wyżebrany u szefa. A jak po papier sięgnąłem, żeby sytuację ratować, to mi zaraz troczki od bluzy do kawy wskoczyły. Zanim to zauważyłem, to już porządnie nasiąkły i teraz klepię w ufajdaną klawiaturę, a na troczkach mam papier toaletowy zawiązany, żeby odsączyć materiał. A to tylko ostatnie pięć minut. Wszystko tak teraz, zatem niech się Pan nie dziwi, że wolę już się położyć i robić nic, niż się ciągle z losem siłować.

No dobra, ale najgorzej to już było wczoraj z tym tekstem fangowym. Znaczy nie z tym, tylko z tym, co go wczoraj pisałem. Bo pisałem i nawet napisałem. Wstałem rano (ok - jakoś o 9, ale to tu teraz nawet rano, bo J. i dzieciaki potrafią i do 11:30 pospać) zebrałem się w sobie i postanowiłem, że słowa dotrzymam i zgodnie z zapowiedzią, coś Panu odpiszę w ten weekend. Nawet dziarsko się do roboty wziąłem. Pomysł też miałem. Nie taki w pełni wyklarowany, ale kilka punchline’ów się po głowie kołatało, a i nawet jakieś przesłanie. Miało być ironicznie, ale i z pewnym (na ogół obcym mi) społecznym zaangażowaniem. Pierwszą stronę skrobnąłem od razu, druga jakoś w ciągu dnia pękła, pomiędzy sprzątaniem, a dzieci doglądaniem (i leżeniem oczywiście). Jakieś samozadowolenie mnie już nawet dopadło. Chciałem już wrzucać na bloga, żeby z bańki było, ale jakaś siła jednak czuwa nade mną, bo coś mnie mierziło jednak i kazało jeszcze poprawić końcówkę, no i jeszcze jakoś początek może, żeby lepiej się całość spinała. Kiedy dzieci wzięły się za oglądanie „Sekretnego życia zwierzaków domowych” odpaliłem jeszcze lapka i postanowiłem te kilka drobiazgów doszlifować i sprawę zakończyć. No i faktycznie, coś się ten początek z końcem zgrać nie mógł. Łatałem te zdania jakoś mozolnie, słowa podmieniałem, usuwałem, dodawałem. Myślałem, ech, że jakiejś drobinki brakuje, szczegółu. Normalnie nie czytam wcale tych tekstów, albo co najwyżej raz, dwa to już w porywach, ale tu coś mnie mierziło. Czytałem jeden akapit, poprawiałem. Potem ostatni, i też jakaś zmiana. Wracałem do początku. W końcu szybko przeskanowałem całość. Potem jeszcze raz, trochę uważniej. I jeszcze raz, w normalnym tempie. I nagle mnie olśniło. Tekst był kompletnie z dupy! Nie, że początek nie trzymał się reszty. Nie, że zakończenie jakieś wydumane i z niczego nie wynikające. Po prostu – wszystko było tam źle! Brak myśli przewodniej, nadęty ton, wydziwianie… ło, k*$^a! Grafomania, że hej! Dramat! Przeraziło mnie nawet nie to, że jest to takie ułomne, ale że przez cały czas, kiedy mi to z głowy wyłaziło, nie byłem tej marności świadomy! W jednej chwili postanowiłem: światła dziennego ta plugawość nie ujrzy! Może sekundę trwało wkurzenie (bo jednak sobota zmarnowana), ale zaraz pojawiła się jakaś radość, że zupełnie mi się przyfarciło. Przecież mogłem to faktycznie opublikować i Pan byś to musiał czytać, a i ktoś inny może by się akurat trafił. Strach pomyśleć.

Dziś piszę zatem głównie po to, żeby się wytłumaczyć, no i może, żeby mieć to z głowy. Czasem chyba tak trzeba – zrobić cokolwiek, wykonać ruch, tylko po to, żeby zlikwidować bezruch.

Proszę o wybaczenie, że to takie nic, ale niech mi Pan uwierzy, że nawet nic lepsze jest od tego, co być tu mogło, gdybym przycisk „Publikuj” wcisnął wczoraj.

Nie wiem, czy na relacje z Albanii się zbiorę. W zasadzie, to o czym tu pisać? Udane wakacje, ot i wszystko. Ciepło, dobre jedzenie, ruch. Podróżowanie jest fajne. Żadna nowość. Zresztą – Pan teraz chyba sam te rejony zwiedza, to i tak niczym Pana nie zaskoczę.

Ukłony,

Paweł D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz