środa, 13 sierpnia 2014

Bez nosa

Szanowny Panie,

zaczęło się od tego, że jeden łysy powiedział do Pana Maciusia:
-Potrąciłeś mojego kumpla!
Wtedy jedna dresiara, której Pan Maciuś wpadł już wcześniej w oko, załączyła tryb obronny:
-To nie on go potrącił! Nie on! To (wstaw Pan tu sobie jakieś imię - myślę że pasowałby Patryk lub klasyczny Sebastian) potrącił jego!
Łysy pomyślał przez chwilę i zwrócił się do Pana Maciusia:
-Mój kumpel Cię potrącił. Oddaj mu. 
No i już wtedy wiedziałem, jak to wszytko się zakończy. Było jeszcze trochę gadania, było trochę uników, były dwie dresiary ciągnące się za włosy, a nawet przebłyski nadziei, że rozejdziemy się w pokoju. Koniec końców, poszedł lewy sierpowy. Nie, nie mój. Jakiegoś chłopaka. Ja mu się tylko poddałem, po czym rozpocząłem błogą wędrówkę ku ziemi, podczas której z ulgą myślałem sobie - No! I po sprawie. Chwilę poleżę, zaraz się wszystko uspokoi i po koleżeńsku się rozejdziemy wszyscy. No wiem, wiem, nie powinienem tak kalkulować, ale przecież i tak nie mieliśmy szans, bo ich było ze trzy razy tyle co nas. Nie mniej jednak w ogóle widać, że już zdziadziałem doszczętnie, a instynkt samozachowawczy mój umarł dawno ze starości, bo jak już do tej ziemi dotarłem, to zupełnie bez sensu nie zasłoniłem głowy. A przecież to zasada podstawowa, żeby pozycję embrionalną przyjąć, twarz do kolan ściągnąć i łeb rękoma zasłonić. I zanim się obejrzałem - bach! Sprzedał mi lamus kopyto w facjatę. Łocho! - pomyślałem - no i to by było na tyle, jeśli chodzi o mój piękny nos. Jakoś od razu mi się raźniej zrobiło. Już o leżeniu nie myślałem. Krwią się zalałem, wstałem, do ławki nieopodal poczłapałem. Tam spotkałem Pana Bartka, który prowadził  ogólny wywód na temat tego, dlaczego nie powinniśmy być tam, gdzie byliśmy - o żonach, dzieciach, priorytetach itp. itd. Wyciągnął mnie z tłumu i zaprowadził na kwatery. Ja cieszyłem się, że zęby mam całe. Na szczęście inni nie ucierpieli za bardzo, a Pan Młody to już w ogóle luzik. W zasadzie tylko ja tak, jak ta pierdoła. Cóż, Piknik Rodzinny w Serocku zaliczony.          

Nos złamany. Mam dzięki temu kilka dni zwolnienia z pracy, więc w sumie nie wyszedłem na tym interesie tak najgorzej. Szkoda tylko, że ten gips na twarzy taki upierdliwy. Twarz swędzi, a podrapać się nie można. Ani lodu przyłożyć, ani się wysmarkać porządnie. Do tego wyglądam, jakbym startował na przesłuchania do Slipknota. Wstyd do sklepu nawet wyjść lub z psem na siku. Staram się z cienia nie wychodzić i sąsiadów unikać. Na weselu będą mnie chyba za każdym razem wypraszać z kadru, chyba że fotograf ma już Photoshopa obcykanego, bo wtedy będzie tylko "cut" i  "delete". No i nie będę mógł przesadzać z tańcami, a już na pewno z wódką (bo krew rozrzedza). Trochę lipa, nie? I jeszcze mi żona zapowiedziała, że to mój ostatni kawalerski. Pomyślałby Pan? Zupełnie jakbym sam się w tę twarz kopnął. Ja tymczasem oświadczam uroczyście, że wcale nie szukałem zwady z nikim i już byliśmy na ostatniej prostej do naszego legowiska, tylko nieopatrznie do tego parku skręciliśmy. Pech i tyle. Gdyby nie to, że Pink Party na moim kawalerskim skończyło się całkiem podobnie, to twierdziłbym nawet, że nie dało się tego przewidzieć. Z drugiej strony chyba słusznie, że nie poddajemy się czarnym wróżbom, hmm? Tak czy inaczej - morda nie szklanka! 

Pozdrawiam,
Paweł D.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz