Szanowny Panie,
Roczniak mój zasnął, Małżonka zbiera wiklinę nad Wisłą, a pies wtulił się w róg kanapy, więc mam sekundę, a może i nawet minut kilka.
Trening nam dzisiaj nie wyszedł, ale przyznam się Panu, że tak nawet nie miałem jakoś nastroju do wspinania. Do piłki może bardziej, ale to jednak początek lutego, więc to też nie pora na boiska. Zastanawia mnie zresztą ta moja sportowość, czy też niesportowość. Tak w teorii, to cenię ruch. A i w praktyce też cenię. Czwartkowa koszykówka jest moją ulubioną obecnie rozrywką. Kiedy siedzę w +pracy często rozmyślam o tym, że już bym sobie wolał wyjść i pobiegać. No i nie ulega wątpliwości, że chciałbym być szybszy, silniejszy, no i wyglądać lepiej. Zamiar zatem jest. I nawet się zabieram za to. Wyjdę czasem pobiegać, kilka pompek zrobię. A jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że czegoś tu brakuje. Zapału - można powiedzieć najprościej. Tak jakbym głową chciał włazić na te ścianki, głową po mieście kilometry robić. Tymczasem ciało jakby udawało, że nie słucha, co też głowa wymyśla. A głowa przecież chce dobrze dla ciała. Głowa mówi: zacznij, wyjdź, pójdź, wejdź, lewą nogą, prawą nogą, biegnij, biegnij! I głowa wie, że ciało w końcu podziękuje. Myślę, że ciało zresztą docenia - po. Tylko ciało ma pamięć marną, krótką - bez głowiego mózgu jest zidiociałe, infantylne jakieś. Nielogiczne ma zachcianki przede wszystkim. Po co te pączki? Słodycze? Alkohol? Jakby zupełnie nie widziało naprzód nic. Bo może i nie widzi zresztą. Ciało jest zupełnie osadzone w tym, co tu i teraz. Materialne całkowicie. Osiemdziesiąt cztery kilogramy komórek. Ani grama mniej, ani grama więcej. Co innego głowa. Głowa (o czym już wspomniałem) myśli przede wszystkim i tu jest pies pogrzebany. Bo mało tego myśli - ona zmyśla. Przede wszystkim to, że to ona jest ciałem. Kiedy wcale nie jest. Kawałkiem ciała może, ale i to raczej nie. Tylko ona naprawdę jakby nie jest tego świadoma. Bo ona już jest z przodu, nawet w lustro nie spojrzy. Nawet na siebie nie popatrzy rozsądnie. Osiemdziesiąt cztery tu i teraz? Co to dla niej znaczy? Nic. Ona już jest ciałem gibkim, sprawnym. Jest ideą. Jest już tym ciałem po treningu. Umięśnionym i odtłuszczonym. Tymczasem ciało właściwe stoi obok, drapie się po krągłym brzuchu i czeka na karmienie. I nie może pojąć, kiedy głowa wymachuje szpicrutą i krzyczy, że jedzenia nie będzie, kiedy wytyka drugi podbródek czy miękki boczek. Myśli Pan, że tak łatwo pojąć tej prostodusznej masie, po co ma się rozciągać, po co ma te mięśnie prężyć, na nadprodukcję kwasu mlekowego się narażać? Ona nie pojmuje, po co ten ból. To tylko głowa wie. Tyle, że głowa głowie nie równa. Są pewnie głowy tęgie, co umieją jakoś podejść tego stwora, charyzmą samą zachęcić do ruchu lub tak jakoś z sercem i miłością, jak dobry rodzic, zadziałać, że to ciało też chce, choć przecież nie rozumie.
Czasem żałuję, że moja głowa nie ma postawy twardego trenera lub dyrygenta-perfekcjonisty. Jak nad tym pomyśleć, to ona taka raczej ciepła mama (ale z tych mniej wymagających). Zawsze przymykała oko na ciała występki, nadmiar procentów i ogólne lenistwo. A ciało uczepiło się jej kiecy i przymilnie się tylko w nią wtula. Taka to już między nimi relacja, Stąd i przesadnej ilości mięśni moje ciało nie zaznało nigdy. Głowa do sportów zachęcała - a jakże, ale żeby zmuszać - co to, to nie! Ach, wyrozumiała poczciwina. Wierzyła, że materia jakoś sama zrozumie, co dla niej dobre, a wolności nie śmiała zabierać. Czy po tylu latach nagle mogłaby się odmienić, nogą tupnąć, do pracy zagonić? Czy nie za późno? Role są już przecież ustalone.
Pozdrawiam,
Paweł D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz