wtorek, 24 lutego 2015

Spalony most

Szanowny Panie,

rower przypięty był przez ostatnie pół roku do poręczy na klatce schodowej na drugim piętrze kamienicy przy ulicy Nowowiejskiej. Z opon dawno uszło powietrze, a zamki już zaczęły rdzewieć.  Nawet nie kuł w oczy, po prostu go nie zauważałem. Stał sobie i mimo posiadania kluczyków do jego zamków, a także trzech pompek, to jednak nie potrzebowałem go wczesną jesienią, gdy było tak ciepło, zimą gdy nie było śniegu, ani nawet na wiosnę bym go nie użył. Zdarzyło się jednak, że spalono most Łazienkowski i od razu ruszyłem po pompki, ustawiłem sobie siodełko, zniosłem go na dwór i dałem mu życie. Poetycko :) Tak na serio, to chciałem napisać Panu o tym jak na mnie wpłynął brak mostu Łazienkowskiego. I właśnie ten rower jest największą zmianą w moim codziennym życiu. Okazało się, że na dwóch kółkach jadę z tym samym czasem co autobusem do pracy. Poruszając się rowerem, mam wymówkę, aby nie nadużywać alkoholu, bo przecież prowadzę. W dodatku ustalona, opatrzona trasa zmieniła się diametralnie. Zawsze było tak, że wsiadając w mój autobus do pracy, wychodzili z niego najpierw studenci Politechniki. Nie będę ukrywał, że większość z nich wygląda tak samo. Potem moi towarzysze zmieniali się w postacie z Grochowa, czyli emerytów jadących do szpitala, ale też praskiego "towarzystwa", których imiona staram się zapamiętać, aby w razie czego wyjść do kogoś z tekstem.
- Co ty, swojego chcesz zdoić? To nie znasz Robka, Staśka i Mietka (tu wstawić należy właściwe imię)? Jak nie znasz, to zaraz poznasz. (i tutaj wyciągam komórkę, udając że dzwonię do ziomala, a jednocześnie pokazując, że nie mam sprzętu najnowszej generacji).

A tymczasem musiałem wybrać inną drogę i z tego już powodu jest ciekawsza. Jadę sobie na plac Konstytucji i tam przypatruje się przechodniom, najczęściej ładnym panienkom. Bardzo dobre i zdrowe to dla oka. Innym ważnym punktem mojego przejazdu przez miasto jest most Poniatowskiego. Wspaniale jest zatrzymać się i pooglądać Wisłę. Nigdy nie miałem na to czasu i tylko zerkałem jadąc tramwajem, albo autobusem, w porywach samochodem. A tutaj mogę zejść z roweru i zupełnie legalnie na środku mostu się zatrzymać. I oglądać do woli wolno płynącą wodę.
Niestety nie zawsze jest fajnie. Najgorzej jest z taksówkarzami i starymi dziadkami na przystankach. Obie te grupy mają wiele pretensji, że jeżdżę rowerem. Za cel postawiły sobie, aby wypomnieć mi moją tężyznę fizyczną, a nawet z jej powodu mnie przejechać. Nie moja wina, że w stolicy nie ma dróg rowerowych, a przez pasy bez nich nie można przejechać. To bez sensu zasada, żebym zsiadał z roweru, tylko dlatego, że zebra na asfalcie. Nie będę też jeździł po jezdni, w końcu kierowcy i tak mają przekichane z tymi mostami i korkami.
Moim zdaniem dobrze, że nie ma mostu Łazienkowskiego. Nie dość, że przesiadłem się na rower, to może jeszcze inni rozpoczną rowerową przygodę stołeczną. A jak Pana zmienił brak mostu Łazienkowskiego?

Ukłony
Stefan W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz