Szanowny Panie,
wstaje codziennie o piątej rano. Budzik dzwoni. Mam się podnieść, bo od piątej do ósmej piszę. Otwieram oczy i widzę wschód słońca. Kładę się na chwilkę. Obiecuję sobie, że dosłownie momencik. Śpię. Budzą mnie o 7:20. Za dziesięć minut śniadanie, potem bandera, wachta. Nie ma czasu nawet mieć do siebie pretensji, że po raz kolejny nie dałem rady.
Za burtą błęktine
wody Polinezji Francuskiej. Tuż obok brzeg atolu Fakarava, drugiego co do
wielkości archipelagu Tuamotu. Wygląda jak mierzeja Wiślana, albo lepiej
Helska. Tylko że nie przyłączona do lądu, a zwyczajna łacha piachu na oceanie,
do której przyczepiły się kokosy, wypuściły korzenie, wyrosły palmy.
Podejrzewam, że właśnie tymi korzeniami te atole się trzymają, no i może
jeszcze tym, że leżą dobrze obsadzone rafą koralową, która chroni je przed
bijącą falą. Drzew jak wszystkiego innego jest bardzo mało. Miękka woda. Jakby
miał Pan zanurzyć się w poduszkę pierza. Cieplutko i przyjemnie. Wystarczy
włożyć głowę pod lustro i dojrzy Pan setki rybek.
Wszystko jest wąskie, ciasne i niepewne. Są
tutaj atole, które ocean zalewa i potem nic po nich nie ma, a były siedliskami
ludzi. Archipelag biało-zielonych półksiężyców, zdobytych przez
polinezyjczyków. Wygrali oni z naturą, pokonali ją i dopłynęli na czółnach,
małych katamaranach do każdego z nich. Zasiedlili na oceanicznej łasce.
Wachtę
zaczynamy od sprzątania, a raczej nadzorowania Wietnamczyków. Nie bardzo chce
się im machać szmatą. Nie dziwię się, ale też nie ma wyjścia. Siedzę więc nad
nimi i sprawdzam czy kible są czyste. To samo robiłem wczoraj i przedwczoraj i
jeszcze wcześniej. W zasadzie cały czas sprawdzam te kible, a potem maszty,
później maluje, odrdzewiam, w między czasie wysłuchuje zdań różnych ludzi na
różne tematy. „Codziennie” to nie jest dobre słowo. Tutaj nie ma czasu tu jest
zawsze to samo, taka sama rzeczywistość. Słońce, chmury, woda.
Natava został odkryty przez Magellana w 1520
roku i przez jego ludzi nazwany Wyspami Rozczarowania. Nic na nim nie ma. Odkrywca
płynął przez Pacyfik pięćdziesiąt dni. Skończyły się zapasy jedzenia. Pożywiali
się skórą maczaną kilka dni w słonej wodzie. Jak znaleźli szczura to dwóch się
o niego pozabijało. Woda - żółta zupa. Dziąsła bolą. Trupy od razu wyrzucają do
morza. Bo choroby, ale przede wszystkim Magellan chce ludzi uchronić od grzechu
kanibalizmu. Dopływają do Natava i tam nic nie znajdują. Żadnego pożywienia,
ani nawet kropli słodkiej wody. Porażka.
A po wachcie jem lunch, bo tu nie ma obiadów.
Potem prysznic i na chwilkę kładę się spać. Tylko momencik, aby poczytać
książkę. Śpię. Zrywam się o 16. Coś słodkiego. Mam mało, więc sobie dzielę, aby
starczyło do następnego portu. Po ubywaniu słodyczy poznaję, że to kolejny
dzień, kolejne 250 mil morskich za mną. Wszystko inne takie samo.
Puka Puka. Ma trzy kilometry kwadratowe i 600
mieszkańców. Niestety nie zatrzymaliśmy się. Zwyczajem jest to, że co wieczór
młodzież spotyka się na jednej z plaż i oddaje miłości. Kochają się w blasku
księżyca i gwiazd. Śpiewają. Bo miłość to zabawa. Bo nie ma tabu. Każdy z
każdym. Nie podchodzą do tych spraw jak pies do jeża. Seksem należy się cieszyć. Ale my płyniemy
obok.
Jeden za drugim atol. Widać je na GPS, bo
ledwo wystają z wody więc okiem nie dojrzy Pan. Jest noc. Ja już po pisaniu
popołudniowym, oglądaniu filmu, kolacji. Teraz czeka mnie półtorej godziny
ćwiczeń cielesnych. Schudłem do 89 kilogramów, czyli sześć kilo mniej niż gdy
się mustrowałem. Tyle ostatnio ważyłem
na początku studiów. Chłopaków jeszcze nie ma. Na pokładzie dudni tylko
wentylator, są gwiazdy. Orion jest nad horyzontem, gdy skończę wachtę będzie na
środku nieboskłonu. Po godzinie wychodzi Krzyż Południa. Widać też Byka,
Syriusza i Plejady. Reszty nie poznaję. Słyszę oddech wieloryba. Tuż przy
burcie się wynurza i prycha. Potem wraca w czeluści.
Fangataufa. Francuzi zrzucili na wyspę bombę
wodorową. Ci idioci chcieli być tak silni jak reszta idiotów z bombami
atomowymi. Rozwalili piękną wyspę. Leży poniżej równika, tak że z perspektywy
Francji, nie ma możliwości jej dostrzeżenia. I tak już tam pływać nie można. Prawie
dwieście razy próbowali tych bomb na tej wyspie. Aż 10 lat temu dali sobie
spokój.
Kładę się kwadrans po dwunastej w nocy.
Sprawdzam czy jest nastawiony budzik na piątą rano. Mam się obudzić, aby od
rana pisać.
Rapa iti. Marc Libin z Bretanii jako dziecko
miewa sny w dziwnym języku. Uczy się go na jawie. Naukowcy nie wiedzą co to za
język i nie potrafią go zlokalizować. Gdy ten jest już po 30-tce wpadają na
pomysł, aby Libin napił się piwa z marynarzami w ich tawernach. Tam robi
przedstawienie i mówi w języku ze snów. Jakiś barman, stary marynarz, twierdzi
że słyszał podobny dialekt na Polinezji. Wskazuje nawet kobietę, która mieszka
niedaleko tawerny, a pochodzi z jednej z takich wysp. Okazuje się, że język
Libina to język Rapa z wyspy Rapa Iti. Marc przeprowadza się z kobietą na atol,
by posługiwać się swoją niezwykłą mową.
Budzik dzwoni o piątej rano. Wstaje, ale kładę
się ciężko na poduszkę. Poleżę jeszcze chwilę. Wstanę zaraz. Momencik. Budzą
mnie o 7:20 na śniadanie...
Fakarava. Wpływa się w wąską cieśninę tylko
przy wysokiej wodzie. Atol tworzy zamknięty prostokąt o długich bokach. Jest
lotnisko, jest droga a na niej samochody. Domy mają ogrody, płoty i bramy.
Dzieci jeżdżą po jednej drodze, pomiędzy dwoma kościołami: chrześcijańskim i
mormonów. U tych drugich garnitury, sukienki, powaga. Ci pierwsi na luzie, na
dworzu, a nie w dusznym kościele. A niektórzy nawet w wodzie słuchają mszy i
piją piwko. Śmieją się. Widzę kwiaty, kokosy, jest boisko do koszykówki i tam
można złapać internet. Pracownicy miejscowego lotniska wyszli na przerwę i piją
w porcie, grają na mandolinie własnej roboty i bębnie ze stroną z kosza na
śmieci. Zapraszamy ich na nasz pokład. Dają tam koncert.
Śniadanie o 7.30 są naleśniki. Czasem Grzesiu
nas rozpieszcza. O 8 spotykamy się na
banderze, a potem wachta. Cztery godziny pracy.
Tutejsze małże wytwarzają czarne perły. Są
całe ich hodowle. Drogie po 250-150 euro. Mam dwie półlitrówki czystej ze sobą.
Moja nadzieja na to, że uda się mi wymienić na te perły. Kończę. Teraz moja
kolej zejścia na ten atol.
Trzymaj się Pan.
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz