Szanowny Panie,
ja śpię, śpią koledzy z kajuty i połowa statku śpi. Mamy
dzień wolny na morzu. Mamy, czyli my, załoga pokładowa. Wszyscy oprócz
wachtowych, którzy dyżurują na mostku. Sztorm za zaślepionym bulajem rozbija
się o nasz pokład i te rozbijanie nie pozwala pracować.
To nie jest łatwo opisać sztorm. Z literatury można
dowiedzieć się jak wygląda, jaką grozę wzbudza, ale przeżyć sztorm. A wieje nam
ósemka, czterdzieści węzłów wiatru, oczywiście w dziób, mordę, spowalniając nas
do prędkości trzech węzłów, niecałych sześciu kilometrów na godzinę.
Jak nie trzeba, nie wychodzi się w sztorm na pokład.
Przeżywa się sztorm w koi, bo najlepiej przespać otaczającą nas wszechmoc. Już
Panu pisałem, jak ważna jest koja na statku. To moja prywatna przestrzeń. Mój
świat. W niej, jak w domu, czuje się bezpieczny. Koja nawet nie leży blisko
świeżo wymienionej domowej pościeli, czy podłogi mieszkania, na której stoi
pianino i ulubiona kanapa. Koja jest jednak symbolem domu. Obwieszona zdjęciami
rodzin i przyjaciół. Zawalona ulubionymi książkami, przedmiotami, które
przypominają, że życie to nie statek. Że większość z nas jest dla domu, dla
innych. I dlatego w tej koi z różańcami, amuletami, obrazkami każdy czuje się
najlepiej. Do tej swojej własnej przestrzeni, w jakiś sposób ucieka się przed
niebezpieczeństwem. A naprawdę trudno jest uwierzyć, że morska siła nie działa
rozmyślnie, planowo młotkując falami dziób, aby rozłupać kadłub i zmusić nas do
położenia się spać na morskim łożu, czyli piaszczystym dnie.
Oczywiście są teorie meteorologiczne, które podpowiadają
kiedy pogodę należy nazwać sztormową, a kiedy nie. Teorie są zazwyczaj zbyt
ogólne i jak dla mnie sztorm zaczyna się każdemu inaczej. Bo może dzisiejszy
wiatr u wybrzeży Haiti, z którym mamy do czynienia nie robić wielkiego wrażenia
na 300 metrowym kontenerowców, ale nasz pasażerski staruszek dostaje zadyszki,
a mniejsza łódka, którą właśnie mijamy – walczy o życie.
Nie ma nic gorszego niż sztormowy świt, po szaleńczej nocy.
Wydaje się, że wraz ze wstaniem Słońca, świat się zmieni. Jak za pomocą różdżki
wszystko minie. A tymczasem morze jest koloru atramentu, kiedy patrzy się na
nie o wschodzie Słońca. Ten atrament się pieni, buzuje, kotłuje, a przede
wszystkim gna, naparty siłami od siebie niezależnymi. Gna jak opętany przed
siebie, nie licząc się ze sobą a już na pewno z niczym dookoła. Naciera i
pochłania, ogarnia i zapiera. W dmącym powietrzu trudniej jest złapać oddech,
dlatego oddycha się szybko. Trudniej o rozbudowaną myśl w głowie, dlatego myśli
się zdaniami pojedynczymi, a najlepiej wyrazami z wykrzyknikiem na końcu. Myśli
się rozkazami. Mówi się rozkazami. I słucha się rozkazów kapitana, oficera,
bosmana, ale także swoich, które krzyczą: Stój! Woniej! Biegnij! Uważaj!
Utrzymaj się! Mocniej!
Podczas sztormu wszystko jest przeciwko. Wszystko żyje i
jest zagrożeniem. Rozkrzyczane drzwi, które niemal zatrzaskują się na
nieuważnych palcach. Smutna szuflada, która wypada z zawiasów i zawisa w pół
nad głową. Gruba walizka, która na szczęście nie miażdży stóp, a rozbija
kafelek na pokładzie. Talerze, kubki, szczotki, zmiotki, ale i większe
przedmioty drewniane krzesła i stoły fruwające po pokładzie, źle zaształowane
belki, drabiny czy kubły. Wysunięta z uwięzi gumowa łódka, którą nazywamy promem,
a która teraz kłapie po pokładzie, jak wściekły aligator i aby ją utrzymać
trzech ludzi rzuca się na nią z góry. Ludzie podczas sztormu myślą prosto i
przede wszystkim o sobie. O swoim bezpieczeństwie. Dlatego gdy mogą… Śpią.
Na myśl przychodzi mi także kołyska, gdy tak leżę w tym
łóżku. Tylko taka dzika kołyska, jakiegoś bezmyślnego (a zatem morze jest
bezmyślne?) buszmena. Albo lepiej huśtawka linowa z dzieciństwa. Kiedy z jednym
bratem usadzaliśmy na bujance młodszego brata i pchaliśmy mocno aż po jednej
stronie wypadał z siodła i gdyby nie ręce ściskające lin, poleciałby dalej
pięknym łukiem na twardą ziemię. Z drugiej strony siła, wynikająca z jakiegoś
fizycznego prawa, wbijała go mocno w siedzisko, tak iż z pewnością nic na
świecie nie mogłoby go poruszyć. Tak ja czuje się śpiąc w koi. Raz moja głowa
jest lekka jak piórko i wydaje się że unoszę się nad poduszkami, a w tym samym
czasie nogi mocno ciążą. A za chwile jest odwrotnie łeb wbija się puch i gdyby
nie to, że w zestawie mam dwie poduchy, pewnie przebiłby się piętro niżej, do
Dextera, filipińskiego śmieszka, śpiącego pode mną.
Po sztormie jestem wymęczony. Jak można być wymęczonym po
przespanym dniu? Sztorm mam przede wszystkim w głowie. A zatem żeby się po nim
zregenerować, śpię dalej. Przynajmniej gdy tylko statek na to pozwoli. Gdy
wypełni się obowiązki. Gdy żaglowiec i morze obopólnie uznają, że zapłaciło się
swoją dniówkę potu, bólu, a czasem krwi. Wtedy kładę się spać. By śnić o domu,
będąc w więzieniu, które w moim mniemaniu jest czystą wolnością.
Dobranocka
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz