wtorek, 20 lutego 2018

Czysta wolność



Szanowny Panie,

ja śpię, śpią koledzy z kajuty i połowa statku śpi. Mamy dzień wolny na morzu. Mamy, czyli my, załoga pokładowa. Wszyscy oprócz wachtowych, którzy dyżurują na mostku. Sztorm za zaślepionym bulajem rozbija się o nasz pokład i te rozbijanie nie pozwala pracować.

To nie jest łatwo opisać sztorm. Z literatury można dowiedzieć się jak wygląda, jaką grozę wzbudza, ale przeżyć sztorm. A wieje nam ósemka, czterdzieści węzłów wiatru, oczywiście w dziób, mordę, spowalniając nas do prędkości trzech węzłów, niecałych sześciu kilometrów na godzinę.

Jak nie trzeba, nie wychodzi się w sztorm na pokład. Przeżywa się sztorm w koi, bo najlepiej przespać otaczającą nas wszechmoc. Już Panu pisałem, jak ważna jest koja na statku. To moja prywatna przestrzeń. Mój świat. W niej, jak w domu, czuje się bezpieczny. Koja nawet nie leży blisko świeżo wymienionej domowej pościeli, czy podłogi mieszkania, na której stoi pianino i ulubiona kanapa. Koja jest jednak symbolem domu. Obwieszona zdjęciami rodzin i przyjaciół. Zawalona ulubionymi książkami, przedmiotami, które przypominają, że życie to nie statek. Że większość z nas jest dla domu, dla innych. I dlatego w tej koi z różańcami, amuletami, obrazkami każdy czuje się najlepiej. Do tej swojej własnej przestrzeni, w jakiś sposób ucieka się przed niebezpieczeństwem. A naprawdę trudno jest uwierzyć, że morska siła nie działa rozmyślnie, planowo młotkując falami dziób, aby rozłupać kadłub i zmusić nas do położenia się spać na morskim łożu, czyli piaszczystym dnie.

Oczywiście są teorie meteorologiczne, które podpowiadają kiedy pogodę należy nazwać sztormową, a kiedy nie. Teorie są zazwyczaj zbyt ogólne i jak dla mnie sztorm zaczyna się każdemu inaczej. Bo może dzisiejszy wiatr u wybrzeży Haiti, z którym mamy do czynienia nie robić wielkiego wrażenia na 300 metrowym kontenerowców, ale nasz pasażerski staruszek dostaje zadyszki, a mniejsza łódka, którą właśnie mijamy – walczy o życie.

Nie ma nic gorszego niż sztormowy świt, po szaleńczej nocy. Wydaje się, że wraz ze wstaniem Słońca, świat się zmieni. Jak za pomocą różdżki wszystko minie. A tymczasem morze jest koloru atramentu, kiedy patrzy się na nie o wschodzie Słońca. Ten atrament się pieni, buzuje, kotłuje, a przede wszystkim gna, naparty siłami od siebie niezależnymi. Gna jak opętany przed siebie, nie licząc się ze sobą a już na pewno z niczym dookoła. Naciera i pochłania, ogarnia i zapiera. W dmącym powietrzu trudniej jest złapać oddech, dlatego oddycha się szybko. Trudniej o rozbudowaną myśl w głowie, dlatego myśli się zdaniami pojedynczymi, a najlepiej wyrazami z wykrzyknikiem na końcu. Myśli się rozkazami. Mówi się rozkazami. I słucha się rozkazów kapitana, oficera, bosmana, ale także swoich, które krzyczą: Stój! Woniej! Biegnij! Uważaj! Utrzymaj się! Mocniej!

Podczas sztormu wszystko jest przeciwko. Wszystko żyje i jest zagrożeniem. Rozkrzyczane drzwi, które niemal zatrzaskują się na nieuważnych palcach. Smutna szuflada, która wypada z zawiasów i zawisa w pół nad głową. Gruba walizka, która na szczęście nie miażdży stóp, a rozbija kafelek na pokładzie. Talerze, kubki, szczotki, zmiotki, ale i większe przedmioty drewniane krzesła i stoły fruwające po pokładzie, źle zaształowane belki, drabiny czy kubły. Wysunięta z uwięzi gumowa łódka, którą nazywamy promem, a która teraz kłapie po pokładzie, jak wściekły aligator i aby ją utrzymać trzech ludzi rzuca się na nią z góry. Ludzie podczas sztormu myślą prosto i przede wszystkim o sobie. O swoim bezpieczeństwie. Dlatego gdy mogą… Śpią.

Na myśl przychodzi mi także kołyska, gdy tak leżę w tym łóżku. Tylko taka dzika kołyska, jakiegoś bezmyślnego (a zatem morze jest bezmyślne?) buszmena. Albo lepiej huśtawka linowa z dzieciństwa. Kiedy z jednym bratem usadzaliśmy na bujance młodszego brata i pchaliśmy mocno aż po jednej stronie wypadał z siodła i gdyby nie ręce ściskające lin, poleciałby dalej pięknym łukiem na twardą ziemię. Z drugiej strony siła, wynikająca z jakiegoś fizycznego prawa, wbijała go mocno w siedzisko, tak iż z pewnością nic na świecie nie mogłoby go poruszyć. Tak ja czuje się śpiąc w koi. Raz moja głowa jest lekka jak piórko i wydaje się że unoszę się nad poduszkami, a w tym samym czasie nogi mocno ciążą. A za chwile jest odwrotnie łeb wbija się puch i gdyby nie to, że w zestawie mam dwie poduchy, pewnie przebiłby się piętro niżej, do Dextera, filipińskiego śmieszka, śpiącego pode mną.

Po sztormie jestem wymęczony. Jak można być wymęczonym po przespanym dniu? Sztorm mam przede wszystkim w głowie. A zatem żeby się po nim zregenerować, śpię dalej. Przynajmniej gdy tylko statek na to pozwoli. Gdy wypełni się obowiązki. Gdy żaglowiec i morze obopólnie uznają, że zapłaciło się swoją dniówkę potu, bólu, a czasem krwi. Wtedy kładę się spać. By śnić o domu, będąc w więzieniu, które w moim mniemaniu jest czystą wolnością.

Dobranocka
Stefan W.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz