Szanowny Panie,
rzeczy są tutaj nie zawsze takie same jak wyglądają. Nie
można brać niczego zbyt dosłownie – powiedział robal do młodej dziewczyny, gdy
ta nie wiedziała jak dostać się do środka labiryntu. Na końcu labiryntu jest
miasto goblinów, a za nim zamek króla goblinów, którego to wizerunek ma Pan na jednej
ze swoich bluzek. David Robert Jones, nie jest geniuszem
w tym filmie, ale przecież nie musi być, skoro jest Davidem Bowie. Śmieszne
jest to, że on tam występuje, skoro ten film tłumaczyć można sobie na tysiąc
sposobów, a jednym z nich są narkotyki. Gdy główna bohaterka dociera do zamku
goblinów i musi pokonać schody rodem z twórczości M. C. Eschera, to mój
najmłodszy rodzony brat powiedział, że łazi zapewne naćpana po domowych
schodach, a jej macocha załamuje ręce. Sam David przecież rozdaje te szklane
kule na lewo i prawo co zmieniają się w bańki mydlane, albo brzoskwinie
zapomnienia. W takiej jednej szklance umieścił bohaterkę na chwilę i wykreował
bal maskowy, który zapewne przypominał narkotyczne imprezy pioniera glam rocka.
Facet, który podobno w nosie ma tytanowe płytki, co potwierdza twórca jego
biografii... dowód nie ma, ale podejrzewa
się, że Bowie wciągnął więcej kokainy, niż jakikolwiek inna gwiazda rocka.
Nie wiem, czy tylko takie gadanie, ale wiem, że film „Labirynt”
z 1986 roku był najlepszym filmem mojego dzieciństwa. Pan miał swojego
Nieśmiertelnego, ja Labirynt. I po tylu latach, gdy go znów obejrzałem... muszę
to powiedzieć – GENIALNY. Irracjonalny początek, gdy ta biega w sukience o
kroju średniowiecznym i cytuje poezje (jak ja się w niej kochałem!). Potem ta
burza i nagle pojawiające się gobliny ściśnięte, jakby pod łóżkiem. Teraz
pamiętam, że tych scen bałem się najbardziej. Sprawdzaliśmy, czy pod naszymi
nie ukrywają się gobliny. Były straszne, ale i śmieszne. To nawet mądre. Bo
przecież najlepszą metodą na strach jest śmiech. Scena z śmieciowiskiem przed
miastem goblinów, na który trafia główna bohaterka jest cudowna. Stara jędza
wciska jej ukochane rzeczy, a ta młoda siksa nazywa je śmieciami.
„Dość często, młoda damo, wydaje nam się, że nigdzie nie
docieramy, tymczasem... – mówi wąsaty staruch z czapką z żurawia na głowie, a
ten żuraw dopowiada przedrzeźniając – Docieramy.” Genialne połączenie mądrości starca
i cynika, jego... czapki. Jakby sam się z siebie śmiał.
W dodatku to niemal erotyczny film. Szesnastka i jej
wyobrażenie mężczyzny, on ją kusi, ona wybiera jednak odpowiedzialność. A ta
animacja. Jaka animacja? – Pan zapyta. Tylko chyba sówka na początku jest
sztuczna! Gobliny, potwory, czarownice i wróżki to w większości autentyczne,
plastyczne muppety. Właśnie – PLASTYCZNE!!! Panie Pawle zdałem sobie z tego
sprawę. Komputery nie dają plastycznego obrazu rzeczywistości. Mam nadzieję, że
nikt nie wpadnie na ten „genialny” pomysł nagrania raz jeszcze tego filmu. Tak
jak jest, jest dobrze.
Miałem jeszcze o tym Bowiem, bo w sumie to świetna sprawa,
że to akurat ćpun gra króla goblinów i kusi młode, niewinne i ładne dziewczę. I
zastanawiałem się nad Pana opinią na mój temat, że ja w ogóle się nie znam na
muzyce i że nie powinienem brnąć w te bagno. Ale jednak... Może i się nie znam,
może rzeczywiście nie rozumiem, czemu facet, który przebiera się za jakiegoś
kosmitę jest muzycznym guru pokoleń, albo czemu podziwiać gościa za jego
wyczyny kokainowo-łóżkowe? Powie Pan, że ze mnie ignorant muzyczny. No trudno.
Mogę być nawet idiotą. Ale Panie Pawle, mimo że nie jest najlepszy w tym filmie,
to on naprawdę fajnie wypadł jako król goblinów. I za to jestem mu wdzięczny.
Ukłony
Stefan W.
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz