niedziela, 7 kwietnia 2013

Gilotyna dla żółwia



Szanowny Panie,

chyba po raz pierwszy, od czasu jak zaczęliśmy popełniać tę Fangę, zupełnie o niej zapomniałem. Wcześniej bywało, że się obijałem, że pisać mnie się nie chciało lub zupełnie tematu jakiegoś nie byłem w stanie odnaleźć. W głowie tkwił jednak imperatyw – pisz, napisz, lepiej cokolwiek niż zupełnie nic. Ostatni czas był jednak inny.  Doczytałem Pana wpis jakoś do połowy, po czym mi przerwano, bo akurat w pracy byłem i udawałem, że pracuję, no i do końca nie doczytałem, i w takim przerwaniu utkwiłem. I tak po prostu, wyrzuciłem Fangę z głowy i poszedłem dalej bez niej. Czy byłem w tym czasie bardzo zajęty? Chyba nie bardziej niż zwykle – zresztą, co to ma za znaczenie. Na inne rzeczy umiałem chwilę znaleźć. Przeczytałem z jakieś trzydzieści komiksów. Obejrzałem do końca trzeci sezon „The Wire”. Nawet przez jedną książkę przebrnąłem.  Remontu nadal nie zaczęliśmy. W pracy, jak to w pracy – siedzę tyle, ile muszę. Może tylko trochę więcej. Panie Stefanie, ja po prostu się przyzwyczajam do nieprzemęczania umysłu i to jest w tym wszystkim najgorsze. Bo przecież nie jest tak, że to się tak samo wszystko stanie. Trzeba się zastanowić nad treścią, nad formą. Bo jak nie, to  przecież wyjdzie coś strasznie słabego, a tego się będę wstydzić. I tak już czasami to zły jestem, jak diabli, że nie umiem, no zwyczajnie nie umiem stworzyć czegoś wartościowego. Jak z tego wybrnąć? Zaprzestać? To przecież do niczego mnie nie doprowadzi. Do niczego pozytywnego przynajmniej. Zgorzknieję jeszcze bardziej i już w ogóle stracę wiarę w sensowność czegokolwiek. No co to zresztą za odkrycie, na Boga?! Na wszystko trzeba czasu. Krew, pot i łzy. Zatem dalej – małymi kroczkami. Trzeba mi pisać. Trzeba. Regularnie. Bo ja z tych parszywych, leniwych. Takich, co to właśnie potrafią coś wyrzucić z głowy i już o tym nie myśleć.  Uwierzy Pan, że z półtora roku temu przeczytałem pierwszy tom „Czarodziejskiej góry” niemal jednym tchem (u mnie to oznacza pewnie jakieś trzy tygodnie, ale jestem po prostu powolny), a drugiego tomu nigdy nie zacząłem. Wstyd. I to nie pierwszy raz. „Zbrodni i kary” nigdy nie dokończyłem na przykład, a podejścia robiłem ze trzy. No przecież to głupie, sam Pan przyzna, żeby tak rozbebrać i zostawić. Pamięta Pan jeszcze,  jak tę audycję w radiu studenckim robiłem? I było tak, że nie mogliśmy przeskoczyć z robienia „puszek” na tworzenie „na żywo”? Pan się ciągle pytał – dlaczego nie chcemy zrobić tego zgodnie ze sztuką? Ja szukałem wymówek, że to w nocy, że rano trzeba wstawać – bzdury, bzdury, bzdury. Może to był wstyd, może strach, a może i czyste lenistwo (słowo klucz, jak widać). Ja widzę to jednak tak, że bardzo szybko, chyba już na samym początku nawet, potraktowałem to, jako coś „na trochę”. Plany? Rozwój? Nie. Tylko głupia myśl, że jak samo coś wyjdzie, to wyjdzie, a jak nie, to się kiedyś skończy. No to się skończyło. Samo. Mogę być zadowolony. Piękna przygoda. Tak? Zadowolony? Ja chyba tak Panu pisałem kiedyś, że właśnie, właśnie, i przygoda, i piękna, i jakieś brednie. Kłamałem. Oczywiście, że kłamałem. No nie chcę przecież wyjść na bubka. Wiem, że jak narzekam, to ludzi to męczy, bo nikt nie lubi, jak ktoś mu zrzędzi – to oczywiste. Pomyślałem zatem, że raz zagram optymistę, który umie spojrzeć na swoją porażkę ze szczyptą humoru i pozytywnego sentymentalizmu.  Ale przecież wiadomo, że ten głupi zrzęda, może i jest głupi, i jest męczący, ale nie jest jeszcze ostatnim kretynem, żeby się cieszyć, że nie umiał zrobić czegoś na tyle dobrze, żeby trwało. Tylko zrobił i się rozleciało. Oczywiście, może i dobrze. Dobrze, bo audycja była słaba. Była z „puszki” i była słaba, a to podwójnie słabe.  Nie żałuję jej zatem. Żałuję natomiast tego, że ta „przygoda” nie pozostawiła żadnych owoców.  Żadnej kontynuacji. Czas na nią poświęcony po prostu zniknął. Pam! A może: Bam? No jak pęka balonik? Dobrze, tylko czemu ja o tym? No pewnie z obawy, że Fanga się też sypnie, jak tak dalej będziemy pisać, coraz mniej, rzadziej, na prędce i od niechcenia. Stać się tak może i wiem, że to nie Pan będzie głównym winowajcą, jeśli faktycznie się stanie. To ja jestem tym, co się ociąga bardziej. Pan zatem jest tym z przodu, co narzuca tempo. I jak Pan teraz też zwalniasz, to ja zaraz zwolnię jeszcze bardziej. I tylko patrzeć, jak przyjdzie nieszczęście. Musi Pan zatem pomyśleć trochę i o mnie, tworzyć wpisy często i ciekawe w miarę, żeby mi się chciało odpowiadać. Zwłaszcza teraz, jak Pan wyjedzie, żeby się Pan przypadkiem nie opuszczał! Tematy same będą teraz Pana odnajdywać, więc o to się nie martwię, tylko żebyś ich Pan po kieszeniach nie chował z myślą o jakiejś książce, czy czymś podobnym. No! Ja będę się wkurzał niemiłosiernie, że na dupie siedzę i żadnych przygód nie przeżywam, ale może mnie to tym bardziej zmobilizuje, żeby eksplorować tę przestrzeń, która została mi dana.

Cholera, użyłem słowa „przygoda” z milion razy. Dżiiiiz...

Znaleźliśmy z Panną J. ostatnio taką wygodną pufę, dzięki czemu mogę teraz w końcu wygodnie siedzieć przed komputerem i stukać w klawiaturę bez bólu kręgosłupa. To przynajmniej dobrze wróży.

Dobra. Dajesz Pan, dajesz!

Paweł D.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz