Szanowny Panie,
Fryderyk Chopin i Eye of the wind ("Albatros") w A Corunie fotografowane z pokładu Le Quy Don. |
Pan się zupełnie nie martwi o Pana A. bo jak Panu i Pani J. zejdzie się z tego świata, to przecież ja się nim zupełnie dobrze zaopiekuje. Wezmę go sobą w świat i razem zwiedzimy, zdobędziemy, zakochamy się w jakichś pięknych dzięwczętach itd., itp. A że nie będzie o Panu pamiętał? Pan chyba zwariował. Trudno zapomnieć o takimś człowieku jak Pan. Nie chcę Pana za bardzo chwalić, ale do cholery jasnej, przestańmy się oszukiwać i powiedzmy sobie szczerze, że niezła dupa z Pana. Nie tylko przystojny gość, w końcu wziął Pan za żonę przęśliczną moją kuzynkę, ale także jest Pan dość mądry, zabawnym człowiekiem. Mam z Panem mnóstwo historii i musiałaby stać się naprawdę rzecz niezwykła, gdyby popadł Pan w zapomnienie. Umieraj sobie Pan zatem spokojnie. O nic się nie martw. Lataj gdzie chcesz drogi chłopie. Bo to tylko śmierć.
Trudność w pisaniu do Pana polega na tym, że gdy zaczynałem to
robić parę lat temu, miałem pod ręką kilka historii, które ratowały sytuację.
W tej chwili z historii wypsztykuje się gdzie indziej i okazuje się, że nie ma
we mnie nic więcej niż tych kilka opowiastek z dnia codziennego. Przestałem
przejmować się jednak swoimi niedoskonałościami i po prostu przyjmuję
możliwości mojego umysłu takimi jakie są.
W podróży dookoła świata, bo przecież może uda się mi tego
dokonać, dużo można się o sobie nauczyć. Nigdy nie będę takim bosmanem,
ogarnięcie szplajsu, forma węzła na linie, jest dla mnie nie do opanowania. Już
nawet kręcenie śrubą rzymską w prawą czy też lewą stronę jest trochę ponad moje
możliwości. Nie chcę powiedzieć, bo to przecież nieprawda, że jestem totalnym
idiotą. Ale gdy mam zająć się techniczną stroną życia, mój umysł zaczyna
błądzić po niezbadanych ścieżkach. I nie w jakimś celu konkretnym, czy też
przychodzi mu do głowy myśl ogromna. Po prostu, jak bywa z błądzeniem, gubi się
w swoich zakamarkach, a potem znajduje drogę i stara się przypomnieć, jak z tą
śrubą było. W lewo? Czy w prawo? A jak w prawo, to w którą tak naprawdę? Bo
przecież śruba wisi do góry nogami, więc najlepiej zrobić dokładnie odwrotnie
niż się mi wydaje. Słowem bosmanem nigdy nie będę, bo też nie takie mam ambicje
i możliwości życiowe. Żeglarzem już być mógłbym bardziej. Oficerem? Być może.
Ale to przecież bardzo nudne. Siedzi taki na mostku, wydaje rozkazy, a raczej
pilnuje wykonywania rozkazów przez sternika. No właśnie. Gdyby chociaż
oficerowanie polegało na sterowaniu? Ale nasi przodkowie marynarze nawet tego
się wyzbyli. Oficerom zostało nadzorowanie, co najczęściej wygląda tak, że
narzekają na umiejętności sterników. W zdaniach typu: „dupa nie sternik”, albo
„kurwa 190 to nie 180” jest trochę ludzkiego ego. Pewność siebie to wspaniała
cecha, ale sądzę, że często niepewność przykrywana jest łatą funkcji. Pełniąc
jakieś zaszczytne stanowisko, człowiek po prostu nasiąka cechami, które
stereotypowo z tą pozycją się wiążą. Buduje to maskę, gębę, jakby powiedział
Pana ulubiony autor. Ta gęba śmierdzi mi niemytymi zębami, znaczy oszustwem.
Tak jak ta dziewczyna w A Corunie, którą widziałem, a która z daleka wyglądała
całkiem ładnie, zwłaszcza dzięki mocno podkreślonym czerwoną szminką ustom, ale
jak się zbliżyłem, okazało się, że szminka podkreśla także jej żółte,
papierosowe zęby. Tak jest z tym maskami, które mamy na sobie. I naprawdę
szukam człowieka, który ich nie ma. I chyba znam paru, zazwyczaj są moimi
przyjaciółmi, albo nimi będą.
Oczywiście nie oznacza, że sam maski nie noszę. Mam pełną
świadomość istnienia i to jest narzędzie, które można stosować do wielu
aktywności związanych z wpływem na społeczeństwo. Mając świadomość masek, które
noszę, zdziwiłem się odkrywając nową: wiek. Od jakiegoś czasu traktowany jestem
inaczej, bo jestem starszy od pozostałych. To mnie bardzo dziwi, bo czuję że
nie zasługuję na specjalne względy. Z powodu wieku jednak, mniej się do mnie
czepiają, więcej szacunku okazują i bardziej liczą się z moim zdaniem. Wiek
nadaje mi pewnych cech, które uchodzą i odbiera smaczku innym cudownościom
wieku, ale młodzieńczego, gołowąsowego. Cudne, przerażające, zachwycające i okropne. Wszystko w
jednym.
Z wiekiem i noszeniem mask wiąże się ten wpis, nie przypadkowo.
W A Corunie oprowadzałem polską załogę Le Quy Dona po żaglowcu Fryderyk Chopin.
Tak długo tam staliśmy i naprawialiśmy bukszpryt, że w końcu moja miłość,
kwintencencja przygody, otwartego życia, morza, przestrzeni... Przypłynęła i
spotkały się dwa żaglowce w hiszpańskim porcie.
W zasadzie to trzy żaglowce, bo stał tam też „Eye of the
wind”. Pan nie wie co to jest „Eye of the wind”, ja też nie wiedziałem, dopóki
nie uświadomiono mnie, gdy z niego zszedłem. To żaglowiec, który grał rolę
„Albatrosa” w filmie „Biały szkwał”. To ten, który opowiada o chłopakach
pływającyh na początku lat 60-tych w szkole pod żaglami na Karaibach. Ten film
sprawił, że zakochałem się w żaglowcach i już po nim chciałem pływać. I proszę.
Pływam. Tym razem do Wietnamu.
Czy to nie filmowa sytuacja, że w jednym porcie spotykają
się trzy tak ważne dla mnie jednostki? Ta która jest moim ideałem i która
wszystko rozpoczęła. Ta która jest mi szczególnie bliska, bo na niej pływałem
po raz pierwszy, bo pachnie mi przygodą i zabawą, wolnością. I w końcu ta,
która jest moją pracą, ale ważniejsze, że umożliwia przepłynięcie ogromnej
części świata. Zebraniem nowych historii, wzbogaceniem się o ogrom doświadczeń,
których cena rynkowa nie istnieje.
Z mojego nowiutkiego żaglowca, przeszedłem na ten
najstarszy, ponad stuletni i zaskoczył mnie rdzą, ciasnotą i małością. A potem
poszedłem na Chopina. Nigdy nie doznałem takiego wstrząsu. Ja wiem, że Le Quy
Don to nieśmigany żaglowiec, ale i tak Fryderyk w moich oczach zrzucił swoją
maskę. Pokazał się mi takim, jakim jest. Dojrzałym, zardzewiałym, lekko
zapuszczonym statkiem. Jego wspaniałe wanty, przestały być wspaniałe, wydałe
się małe i przeznaczone dla dzieci. Jego mostek kapitański wydał się zabawny,
przy tym który jest tutaj. Jego wnętrze, było takim jakie jest w
rzeczywistości: ciasnym, nawet klaustrofobicznym. Wyszedłem stamtąd zawstydzony.
Coś jakbym zobaczył nagą siostrę. Zmieszany. Zaniepokojony tym, że coś
straciłem. Bezpowrotnie straciłem. Tak jakbym odkrył prawdziwą twarz swojej
kobiety, która zmyła makijaż i wyszły wszystkie jej naturalne cechy. Czas.
Wiek.
Teraz się z tych myśli już otrząsnałem i nawet sądzę, że
zyskałem więcej niż straciłem. Zyskałem spojrzenie, całkiem nowe spojrzenie,
umiejące nazwać rzeczy po imieniu.
Ukłony
Stefan W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz