środa, 7 października 2015

Wpis pospolity

Szanowny Panie,

przede wszystkim wielkie podziękowania za widoki z bułaja, czy też przez bułaj - pomysł bardzo mi się podoba i w ciekawy sposób przedstawia tę Pańską nową, "którątojuż?" przygodę. Ja rzeczywiście jakoś nie potrafię się zmobilizować od dłuższego czasu do regularnego pisania (ani też w ogóle do niczego tak na prawdę), więc proszę w ogóle nie czekać na te moje posty, tylko cały czas bułaj obserwować, fotografować i galerię powiększać. Ja pisać się oczywiście też postaram -  nie, że to jakoś odpuszczam, ale wie Pan najlepiej, jak to ze mną jest...

Lwów to był miły wyjazd. Nie był jednak chyba jakąś szczególną przygodą, jak zasugerował Pan w swoim wpisie. Taka przygoda standardowa raczej. Co zapamiętam z tego wyjazdu? Że w knajpach mają tanio na tej Ukrainie, więc łatwo popłynąć. To zresztą właśnie uskutecznialiśmy - bo to był w końcu chyba nasz pierwszy wyjazd bez Pana A. od Sylwestra, więc oddaliśmy się głównie takiemu błogiemu pijaństwu. No może nie tylko błogiemu. Momentami było to pijaństwo całkiem biesiadne i rubaszne. Bo to w końcu w jakiejś tyrolskiej karczmie wylądowaliśmy i się dobijaliśmy do dna. Skończyło się tym, że mnie to jakieś jedzenie musiało zaszkodzić, bo po powrocie do hostelu (drogi której nie pamiętam prawie wcale) zwróciłem je na lodówkę, na której to leżała moja biedna empetrójka. Piotr Pan natomiast (wszystko to jego wina) zaginął gdzieś zupełnie w tych ciemnych lwowskich zaułkach i gdyby nie to, że Panna J. ogarniała sytuację, to w ogóle mogliśmy źle skończyć (zwłaszcza ten Piotr Pan - łazęga pijacka).

Zabytki też były.

Na wyjazdy dalekie to ja się już jednak zupełnie nie nadaję - przyznam się do tego. Coś tam u mnie w głowie przeskoczyło i się boję. Drogi się boję. Jak na wiosnę z tego Paryża wracałem, to tak się jakoś czułem okropnie na pokładzie samolotu. Żołądek mi do przełyku podłaził. I myślałem, że to tylko kwestia latania, którego w zasadzie w ogóle przecież nie lubię, ale to nie o to chodzi chyba. Teraz busem jechaliśmy, a bus ten nie miał pasów bezpieczeństwa, no i znowu zestrachany byłem. Najbardziej to o to, że razem z Panną J. podróżuję. I nie mogłem myśli takiej odgonić, że jakbyśmy na coś wpadli, to bez tych pasów, to przecież byśmy nie przeżyli na sto procent, a wtedy Pan A. by sierotą został. A najgorzej, że On przecież jeszcze mały. To On by nas w ogóle w przyszłości nie pamiętał nawet. Chyba na jakiś czas to w ogóle rzucę podróże nawet takie bliższe, Zresztą i tak czasu mam na nie niewiele, bo tylko praca, praca i praca. To się na razie nie zmienia. No, ale na chleb jest. Nie ma co narzekać.

Nie będę kontynuował, żeby się za bardzo nie przemęczać i pozostawić sobie jakiś niedosyt. Może wtedy będzie mi łatwiej następnym razem posta rozpocząć.

Pozdrawiam i czekam na dalszą fotorelację.

Paweł D.

PS. Zmieniłem tytuł, bo poprzedni mnie się zupełnie nie podobał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz