niedziela, 21 lutego 2016

Na wywczasie w Wietnamie

Szanowny Panie,

Pan mnie tak wspaniale popędza. A ja przecież potrzebowałem odpocząć od pisania, myślenia, działania. Chciałem się oddać wczasom, urlopowi. I tak te ostatnie dwa tygodnie traktuję. Spędziłem je z siostrami W. i to było zupełnie coś innego niż do tej pory. Nie było namiotów, lasów, jedzenia ulicznego, różnego rodzaju ekstremalnie tanich atrakcji. Nie. To był wywczas.

Toż słowo zupełnie wyszło z użycia. Nikt nie jedzie na urlop, wszyscy podróżują.

Kiedy Pana otoczenie mówi o polityce i uchodźcach, moje o zdobytych doświadczeniach drogi. Nikt nie zwiedza, wszyscy odkrywają. Portale podróżników, blogi pełne pięknych zdjęć i kolorów. My odkrywcy jesteśmy szczególnym rodzajem ludzi. Tylko nieliczni potrafią przyznać. - Droga, no właśnie droga, coś o czym zapominamy - opowiadał brytyjczyk Sam na plaży w Hoi An, który w drodze jest już trzeci miesiąc. - Bo jak ta nasza podróż tak naprawdę wygląda? Kupujemy w agencji bilet. Kierowca przyjeżdża po nas do hotelu. Zanosi nawet nasze plecaki. Zaprowadza nas niemal za rękę do drzwi autobusu. Tam wsiadamy, śpimy, jedziemy. Jesteśmy na miejscu.
I kierują się w stronę hostelu zarezerwowanego przez internet na hostel world, ewentualnie Tripadvisorze. Nie ma nic z przypadkowości, nic z niezorganizowania, nic z przygody. Ale ile z odkryć... przede wszystkim widoków. Bo backpackersi to kolekcjonerzy widoków. Cykanie zdjęć jest czymś tak naturalnym, że aż wstyd nie robić. Po co jeździć jeżeli nie cykać? Najlepiej siebie na wysięgniku rozkoszy, czyli samojebce. Sprzedają tego tu pełno. Ludziska cykają wszystko: jedzenie, picie, spanie, kochanie, dziewczyny, chłopaków, swoje nogi. Staruszki proszą o zdjęcie i dolara za zdjęcie z nimi. Pani na stoisku z truskawkami chce zdjęcie, ale za pieniądze. Robią też zdjęcia nam. Bo jesteśmy inni. I to chyba szczęście, że tu jesteśmy. - Wszyscy turyści jadą do Angkor Wat - mówi mi recepcjonista w hostelu, w którym się znalazłem. Ma poczucie dumy w głosie. I pewnie uważa, że też tam pojadę. I pewnie się nie myli. A może jednak nie?

Jako podróżnicy jesteśmy śmieszni. Mamy za duże plecaki na sobie i często też małe na brzuchu, bo bez laptopa mało który z nas jest w stanie się poruszać. Do tego klapki, bo za gorąco na normalne buty, często nakrycie głowy. Nie pijamy drinków z lodem, bo nie chcemy się posrać. Nie po to podróżujemy, żeby siedzieć w kiblu... Bo nie "toalecie", tutaj to słowo nie pasuje. Prędzej ten: kibel.

W ręku mamy smartphona, a w drugiej przewodnik z Lonley Planet. Biblia "podróżników". Zawsze w tylnej kieszeni, a raczej nie. W kieszeni nie zmieściłaby się. Encyklopedia miejsc do spania, restauracji do spożywania, widoków do robienia zdjęć, agencji do polecenia. To chyba jedyna encyklopedia, którą jeszcze drukują na papierze. Wszystko inne jest na małych ekranikach smartfonów, ale LP nie. Ono musi być grube, szerokie, z pięknym zdjęciem na okładce. To LP dyktuje gdzie iść, co zobaczyć i w jaki sposób. Jak coś się znalazło tam, albo tripadvisorze to na pewno przyciągnie ludzi.


Nie masz LP to sobie kup. Nie masz aparatu, wiele tracisz. Nie nocujesz w hostelu to gdzie? Kolega B. podróżuje z namiotem, jeździ autostopem i nie wydaje dziennie więcej niż 7 dolarów. Śmieje się ze mnie, bo jeżdżę w kapeluszu panamski i wyglądam jak cholerny "turysta". Cóż mam powiedzieć? On jest blondynem z rudawym odcieniem w kraju azjatyckim, z wielkim plecakiem wyposażonym w najnowszej technologii namiot i nadmuchiwaną ciśnieniem powietrza karimatą. Jada z garnuszka, w kórym przygotowuje sobie strawę, a myje zęby pastą o takim stężeniu, że wystarczy dosłownie jej kropka na szczoteczce do zębów. Chłopak ma fioba na punkcie przestrzeni w plecaku. To wszystko też czyni go turystą, no chyba że ma to "coś"!

Zawsze chciałem w podróży jak najbardziej wniknąć w miejsce, w którym się znajduję. Wolę posiedzieć w jednym mieście miesiąc, niż zobaczyć całe państwo w dwa tygodnie. Nigdy jednak nie będę podróżnikiem, jeżeli mojej wyprawie nie przyświeca cel. Zawsze to będzie urlop, wczasy. Nawet jeżeli będą polegały na spaniu w środku lasu, pośród dzikiej zwierzyny. Cel się liczy. A dopiero po jego osiągnięciu zauważymy, że to droga była najważniejsza.

Wczasy to wypoczynek. I niestety nigdy go nie osiągnę, gdy myślę o sobie jako o podróżniku. Widziałem taką scenę. Para wychodzi z taksówki. - Cholera jasna, mówi facet do swojej dziewczyny po polsku, wiedziałem że przepłacimy. Nigdy się mnie nie słuchają. Kurwa, ale tu drogo.
Nastawienie się na tanie podróżowanie, wcale nie czyni z nas podróżników, a raczej dusigroszy. A zatem życzę sobie więcej luzu jeśli chodzi o budżet w trasie. Ale także celów! Panu też, bo przecież osiągnięcie czegoś jest cholibcia satysfakcjonujące. I coś dla Pana:

https://www.youtube.com/watch?v=jKRtdus7CY4

Obiecał Pan sobie, więc nie widzę przeszkód.

Pozdrawiam
Stefan W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz