piątek, 5 lutego 2016

Zabawy z mięsem



Szanowny Panie,

cieszę się, że nie spoczywa Pan na laurach i  z tego Wietnamu rusza dalej ku przygodom kolejnym. Birma, Tajlandia, Nowa Zelandia? Nawet nikt z rodziny Pańskiej nie jest w stanie nadążyć za Pańskimi planami. Pytają tylko – gdzie teraz? Co dalej? Wraca? Nie wraca? Kiedy wraca? Z miejsca gdzie ja stoję, to abstrakcja, jak te zegary, co to z gałęzi spływają. Jednak jestem chyba nawet w stanie zrozumieć, że Pan to już zaczyna nazywać codziennością. I w tym momencie to faktycznie już mnie się zdaje, że mam do czynienia z podróżnikiem pełną gębą. Liczę tylko, że na Fangę wpłynie to pozytywnie, że Pan będziesz aktywnie szukał fifi-rifi i coś tam skrobał (częściej niż ostatnio). Zresztą muszę Pana ostrzec, że obecnie trochę zmieniamy w Europie politykę migracyjną, furtkę przymykamy, co przy Pańskiej karnacji może oznaczać, że będziesz Pan się włóczył po świecie niezależnie od własnych chęci (zwłaszcza, że dokumenty też lubią Panu znikać).

Zresztą, skoro Pan już tam jeździsz, to rozejrzyj się Pan – może da radę, gdzieś sobie przycupnąć, znaleźć jakiś sposób zarobkowania, popróbować życia codziennego w tych odległych krainach. Bo czy ta Polska to znowu taka świetna jest do życia? Mnie może trudno oceniać, bo nie znam nic innego, może to zmęczenie daje o sobie znać, ale jakoś depresyjnie mi się jawi ta nasza Ojczyzna ostatnimi czasy. Nie, że mam coś przeciwko „dobrej zmianie” (wszak nawet gdybym miał, to lepiej się nie przyznawać), ale już samo to, że ciągle muszę wszystko tą polityką tłumaczyć i na każdą małą rzecz ją przekładać, to jest marne. Jakoś nie wydaje mi się, żeby Kyle lub Josh z okolic Sydney żyli Trybunałami i prezydenckimi podpisami. A taki Krzysztof, Maciej lub Bartłomiej  to przecież mózgi już mają wytapetowane tymi gębami wszędobylskimi (zbieżność imion dosyć przypadkowa). Polityka – ból dupy i tyle. Jednak w Polsce jakoś każdy się do bolączek ogólnie poczuwa, a zatem do tych analnych  również, nawet jeśli w zasadzie są to przecież bardziej bóle fantomowe. No, ale bywają też takie normalne. Na przykład perspektywy zawodowe. Trochę już człowiek siedzi na tym rynku pracy, innych też obserwuje i powiem Panu, że tu po prostu nic się nie dzieje. Trupem wali z każdego kąta. Wszyscy robią co innego, ale jakby to samo. Masz tak naprawdę kilka ścieżek, którymi możesz kroczyć, ale każda to w zasadzie machanie łapami w celu utrzymywania się na powierzchni rzeczki-smródki, w oczekiwaniu na nadejście orzeźwiającej fali emerytury (która skądinąd w naszym systemie może okazać się falą błotną, cholernie nieprzyjazną). Najpierw stoisz Pan i dobijasz się do tych wiecznie  zamkniętych drzwi rynku pracy. Przebierasz się, zbierasz na łapówy dla wykidajły, tam się Pan przytniesz, tutaj coś se Pan doprawisz. Zrobisz się Pan na Kim Kardashian i jakoś Pana wpuszczą kuchennym drzwiami (w końcu). Co prawda Pan chciał do warzywniaka, a było miejsce akurat w mięsnym, ale to przecież szczegół. Najważniejsze, że będzie na spłatę długów, a w perspektywie to już na wakacje, samochód, dom, a nawet kredyt. I się wydaje, że bajer, że z górki, sukcesy i takie tam, ale gówno. Bo tu się trzeba układać z tym, układać z tamtym, a później to się i tak rozkłada wszystko na drobne i tylko druty z tego wyłażą i kłują. No i się Pan stresujesz, bo zdajesz sobie sprawę, że handlujesz mięsem, a chciałeś przecież warzywami, a w zasadzie to nie chciałeś w ogóle w sklepie żadnym pracować, ale stres i tak jest, bo schab zalega na magazynach i już go muchy obsiadły. I zaglądasz Pan przez szybę do warzywniaka, żeby obczaić, czy tam może trochę lepiej, ale tam też najazd stonki ziemniaczanej, a poza tym wszystko suche i zwiędłe, a i tak nie przyjmą już nikogo, a na pewno nie z mięsnego, bo tam już obligatoryjnie weganie-hipsterzy i gardzą masarnią. I w panikę Pan wpadasz, bo przecież na benzynę Pan mieć musisz, do tego samochodu, co sobie go Pan kupiłeś, i na kredyty, i na domy, i na wakacje (na których zjadasz to mięso, co je Pan wcześniej na promocji sprzedałeś jakiemuś frajerowi z budy z kurczakiem, co nad Bałtykiem ma „small biznes”, który w sumie też mu nie idzie. Ach… głupio tak w środku wypowiedzi kończyć, ale już się mnie nerw złapał z samego piątku.

Ja Panu mówię, Pan się rozejrzyj po świecie, co tam dają. Może jest jakiś etat na szejka albo może króla jakiegoś? Przecież inaczej, to się nie da po prostu.

Paweł D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz