Szanowny Panie,
cieszę się, że nie spoczywa Pan
na laurach i z tego Wietnamu rusza dalej
ku przygodom kolejnym. Birma, Tajlandia, Nowa Zelandia? Nawet nikt z rodziny
Pańskiej nie jest w stanie nadążyć za Pańskimi planami. Pytają tylko – gdzie
teraz? Co dalej? Wraca? Nie wraca? Kiedy wraca? Z miejsca gdzie ja stoję, to
abstrakcja, jak te zegary, co to z gałęzi spływają. Jednak jestem chyba nawet w
stanie zrozumieć, że Pan to już zaczyna nazywać codziennością. I w tym momencie
to faktycznie już mnie się zdaje, że mam do czynienia z podróżnikiem pełną
gębą. Liczę tylko, że na Fangę wpłynie to pozytywnie, że Pan będziesz aktywnie
szukał fifi-rifi i coś tam skrobał (częściej niż ostatnio). Zresztą muszę Pana
ostrzec, że obecnie trochę zmieniamy w Europie politykę migracyjną, furtkę
przymykamy, co przy Pańskiej karnacji może oznaczać, że będziesz Pan się
włóczył po świecie niezależnie od własnych chęci (zwłaszcza, że dokumenty też
lubią Panu znikać).
Zresztą, skoro Pan już tam jeździsz,
to rozejrzyj się Pan – może da radę, gdzieś sobie przycupnąć, znaleźć jakiś
sposób zarobkowania, popróbować życia codziennego w tych odległych krainach. Bo
czy ta Polska to znowu taka świetna jest do życia? Mnie może trudno oceniać, bo
nie znam nic innego, może to zmęczenie daje o sobie znać, ale jakoś depresyjnie
mi się jawi ta nasza Ojczyzna ostatnimi czasy. Nie, że mam coś przeciwko
„dobrej zmianie” (wszak nawet gdybym miał, to lepiej się nie przyznawać), ale
już samo to, że ciągle muszę wszystko tą polityką tłumaczyć i na każdą małą
rzecz ją przekładać, to jest marne. Jakoś nie wydaje mi się, żeby Kyle lub Josh
z okolic Sydney żyli Trybunałami i prezydenckimi podpisami. A taki Krzysztof,
Maciej lub Bartłomiej to przecież mózgi
już mają wytapetowane tymi gębami wszędobylskimi (zbieżność imion dosyć
przypadkowa). Polityka – ból dupy i tyle. Jednak w Polsce jakoś każdy się do bolączek
ogólnie poczuwa, a zatem do tych analnych
również, nawet jeśli w zasadzie są to przecież bardziej bóle fantomowe. No,
ale bywają też takie normalne. Na przykład perspektywy zawodowe. Trochę już
człowiek siedzi na tym rynku pracy, innych też obserwuje i powiem Panu, że tu
po prostu nic się nie dzieje. Trupem wali z każdego kąta. Wszyscy robią co
innego, ale jakby to samo. Masz tak naprawdę kilka ścieżek, którymi możesz
kroczyć, ale każda to w zasadzie machanie łapami w celu utrzymywania się na
powierzchni rzeczki-smródki, w oczekiwaniu na nadejście orzeźwiającej fali
emerytury (która skądinąd w naszym systemie może okazać się falą błotną,
cholernie nieprzyjazną). Najpierw stoisz Pan i dobijasz się do tych
wiecznie zamkniętych drzwi rynku pracy.
Przebierasz się, zbierasz na łapówy dla wykidajły, tam się Pan przytniesz,
tutaj coś se Pan doprawisz. Zrobisz się Pan na Kim Kardashian i jakoś Pana
wpuszczą kuchennym drzwiami (w końcu). Co prawda Pan chciał do warzywniaka, a
było miejsce akurat w mięsnym, ale to przecież szczegół. Najważniejsze, że
będzie na spłatę długów, a w perspektywie to już na wakacje, samochód, dom, a
nawet kredyt. I się wydaje, że bajer, że z górki, sukcesy i takie tam, ale
gówno. Bo tu się trzeba układać z tym, układać z tamtym, a później to się i tak
rozkłada wszystko na drobne i tylko druty z tego wyłażą i kłują. No i się Pan
stresujesz, bo zdajesz sobie sprawę, że handlujesz mięsem, a chciałeś przecież
warzywami, a w zasadzie to nie chciałeś w ogóle w sklepie żadnym pracować, ale
stres i tak jest, bo schab zalega na magazynach i już go muchy obsiadły. I
zaglądasz Pan przez szybę do warzywniaka, żeby obczaić, czy tam może trochę
lepiej, ale tam też najazd stonki ziemniaczanej, a poza tym wszystko suche i
zwiędłe, a i tak nie przyjmą już nikogo, a na pewno nie z mięsnego, bo tam już
obligatoryjnie weganie-hipsterzy i gardzą masarnią. I w panikę Pan wpadasz, bo
przecież na benzynę Pan mieć musisz, do tego samochodu, co sobie go Pan
kupiłeś, i na kredyty, i na domy, i na wakacje (na których zjadasz to mięso, co
je Pan wcześniej na promocji sprzedałeś jakiemuś frajerowi z budy z kurczakiem,
co nad Bałtykiem ma „small biznes”, który w sumie też mu nie idzie. Ach… głupio
tak w środku wypowiedzi kończyć, ale już się mnie nerw złapał z samego piątku.
Ja Panu mówię, Pan się rozejrzyj
po świecie, co tam dają. Może jest jakiś etat na szejka albo może króla
jakiegoś? Przecież inaczej, to się nie da po prostu.
Paweł D.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz